Nie ma kłopotów, są rozwiązania. Europejska "nagroda" trafia do Rakowa Częstochowa
Jeżeli w sporcie chcesz odnieść sukces i zaliczyć progres, musisz od czasu do czasu pokonać mocniejszego od siebie rywala. Dotyczy to nie tylko futbolu, ale i tenisa ziemnego, siatkówki czy MMA. Wszystkich dyscyplin. Chyba że jesteś reprezentacją Stanów Zjednoczonych złożoną z koszykarzy NBA czy hokeistów Kanady z kadrą gwiazd NHL. To jednak wyjątki potwierdzające regułę. A przecież poniższy tekst dotyczy naszej klubowej piłki. W której częściej dotknięci jesteśmy tym, że to nas bije słabszy.
Lista wstydu jest na tyle długa, że awansem Rakowa Częstochowa kosztem Karabachu Agdam do trzeciej rundy eliminacji do Champions League należy się delektować. I nie trzeba być niepoprawnym optymistą czy szaleńcem, aby oczyma wyobraźni zobaczyć "Medaliki" w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Jej hymn na stadionie w Sosnowcu? To dopiero byłaby piękna historia. Baśń napisana przez wielu autorów, ale pod "redakcją" Michała Świerczewskiego, właściciela Rakowa.
ZOBACZ TAKŻE: Właściciel Rakowa Częstochowa skomentował awans. Wymowna reakcja
Znając ludzi pracujących w strukturach klubu, jestem w stu procentach przekonany, że nikt tam nie stracił kontaktu z ziemią i spokojnie koncentruje się na kolejnych wyzwaniach. Ale satysfakcja z pewnością jest – kolejnym punktem planu był awans do grupy europejskich pucharów i to właśnie udało się zrealizować. Wiadomo, że w piłce często nie da się wielu spraw przewidzieć. To biznes bardziej skomplikowany i związany z dużo większą liczbą niewiadomych i niespodzianek od wielu innych przedsięwzięć.
Jeżeli jednak kolejny krok został wykonany zgodnie z założeniami, tym bardziej należy docenić ten fakt. A przecież w Częstochowie pod wieloma względami masz inne warunki niż w klubach z Warszawy i Poznania. Rok w piłce to długo i może nie warto pewnych rzeczy ze sobą zestawiać, ale jednak Lech kilkanaście miesięcy temu przegrał w Baku z Karabachem 1:5. Raków uzyskał zwycięski remis. Z pewnością także dlatego, że był do tej rywalizacji lepiej przygotowany. Nie tylko pod względem organizacyjnym, ale i w kontekście zbudowania kadry, która ma być na tyle szeroka i mocna, by podjąć się innych wymagań, z którymi polskie "eksportowe" kluby muszą mierzyć się każdego lata.
Analizując budowanie kadry przez częstochowian, zawsze spoglądasz na pozycję środkowego napastnika. Można się zastanawiać, czy za pieniądze wydane na Johna Yeboaha nie byłeś w stanie znaleźć klasowej "dziewiątki", która być może dałaby ci coś więcej, niż była gwiazda walczącego o utrzymanie w Ekstraklasie Śląska Wrocław. Prawdopodobnie jednak okazało się to niemożliwe, więc trzeba szukać innych rozwiązań. Dawid Szwarga i jego sztab zmodyfikował nieco model gry drużyny, w której największą rolę w ofensywie odgrywać będą wszechstronni ruchliwi i dobrzy technicznie pomocnicy, dlatego przy mniejszej niż w ubiegłym sezonie – na razie – liczbie napastników pozyskano nie tylko pochodzącego z Ghany Niemca, ale zatrudniono również jego… mówiącego po polsku rodaka - Sonny’ego Kittela. Tu nie ma kłopotów, są tylko rozwiązania. I to również trzeba podkreślić i doceniać.
Kolejną nagrodę właściwego zarządzania można właśnie zacząć rozpakowywać. Już dziś wiadomo, że jesień dla Mistrza Polski będzie wyjątkowa. A przecież za nim ona nastąpi, z pudełka może wyskoczyć jeszcze coś atrakcyjnego. Tym bardziej że Aris Limassol wydaje się – w teorii – łatwiejszym przeciwnikiem od dotychczasowego postrachu polskich klubów Karabachu. Jednak to tylko ozdobny papier, którym można ukryć to, co znajduje się w środku. Raków to nie piękne opakowanie i kolorowa wstążeczka – kto był przy Limanowskiego, wie, o czym mowa. Liczy się to, co wewnątrz. Na wszystkich płaszczyznach. Sen bywa piękny, ale nigdy nie trwa bez końca. Częstochowa dziś zbudziła się jednak z uśmiechem. I może spokojnie czekać na europejskie noce. Do kiedy i w jakich rozgrywkach? Finału tej bajki przewidzieć się jeszcze nie da.