Norma, a nie ósmy cud świata
W niewielu dziedzinach jesteśmy tak mocni, jak w dzieleniu skóry na niedźwiedziu. Euforia związana z obecnością czterech polskich klubów w trzeciej rundzie eliminacji do europejskich pucharów rozpalona została jeszcze losowaniem potencjalnych przeciwników w decydującej fazie kwalifikacji.
Optymiści widzą nawet komplet zespołów w pucharach jesienią - choć Pogoni daje się najmniej wiary w przejściu aktualnego przeciwnika. Wiadomo, to belgijski KAA Gent. Ale skoro dalej miałby być Apoel Nikozja, marzyć przecież można. Tym bardziej że Raków wyeliminował w ubiegłym tygodniu dotychczasowego kata naszych klubów - Karabach Agdam.
ZOBACZ TAKŻE: Grzegorz Lato: Fernando Santos powinien jeździć na mecze ligowe
Kibic patrzy mocno w przód, zapominając często, że aby skorzystać z dość łaskawego tym razem losowania, trzeba najpierw przebrnąć nadchodzące przeszkody. Nasze awanse w ubiegłym tygodniu, nie licząc Rakowa, uzyskane zostały jednak z zespołami dużo słabszymi od polskich.
Szok z kompletu ekstraklasowiczów w międzynarodowych zmaganiach "jeszcze" w sierpniu jest duży głównie dlatego, że wcześniej kompromitowali się oni w różnych dziwnych miejscach od Macedonii, przez Łotwę i Litwę, aż do Luksemburga. To, co dzieje się dziś powinno być normą, a nie ósmym cudem świata.
Na szczęście świadomość w zarządzających Lechem, Legią i Pogonią jest na tyle duża, że nikt nie zaczyna już tam liczyć pieniędzy, jakie może przynieść grupa. Raków już ją ma i akurat w jego przypadku podoba mi się to, że w związku z tym, że ciągle są w eliminacjach do Champions League, myślą w tej chwili o niej i nie odpalają cygar, bo Liga Konferencji jest już pewna. Wiedząc jednocześnie, że tak jak wygraną z gigantem z Azerbejdżanu odebrano – słusznie – za sukces, ewentualne odpadnięcie z Arisem Limassol postrzegane będzie jako rozczarowująca porażka. W ciągu dwóch tygodni cała optyka może diametralnie się zmienić. Umówmy się, że tak samo w Częstochowie byli zadowoleni z trafienia na cypryjskiego mistrza, jak i na Wyspie Afrodyty z losu, jaki ich spotkał.
Ani jeszcze nie straszymy w Europie, ani nie jesteśmy kopciuszkiem czy futbolowym fajtłapą, z którego śmieje się cały kontynent. Nasze miejsce jest tam, gdzie znajdujemy się teraz. Powinno być nas stać zawsze na ogrywanie takich ekip jak Linfield, Żalgiris Kowno czy Ordabasy Szymkent, a zwycięskie rywalizacje z mistrzami Azerbejdżanu, Cypru, Czech czy Słowacji nie mogą być białymi krukami i historiami, które będziemy opowiadać naszym wnukom.