Od euforii do rzeczywistości. Doświadczenie i porażki na własne życzenie
Była nadmierna euforia, jest szara rzeczywistość. "Tłukliśmy” punkty do rankingu UEFA, zaczęli "tłuc” nas. Jesteśmy w połowie trzeciej rundy eliminacji europejskich pucharów i wszystko zaczyna wyglądać już mniej kolorowo. Wyższe wymagania, trudniejsi, mniej egzotyczni rywale i pojawiają się schody. Kręte, niewygodne, z których można dość boleśnie spaść.
Do Pogoni Szczecin może nie warto byłoby już nawet wracać ale trzeba, bo wiąże się z jej historią także nasza inna eksportowa ekipa. Rzetelnie budowana drużyna "Portowców” nie przygotowała się pod kątem kluczowej pozycji, jeżeli chodzi nie tylko o międzynarodowe zmagania. Ale szczególnie w nich potrzebna jest solidna obsada bramkarska – nie wystarczy mieć dwóch "kozaków”, czasem potrzebujesz ich trzech.
ZOBACZ TAKŻE: Sensacja przy Łazienkowskiej! Legia Warszawa nie dała rady Austriakom
Choć patrząc na przykład Legii Warszawa – pod tym względem zapełnionej "po korek” – okazuje się, że i tak możesz tracić gole mając na "jedynce” tak mocny sprzedażowy produkt jak Kacper Tobiasz. Kosta Runjaic ma jednak w zanadrzu co prawda mniej efektownego. ale za to bardziej przewidywalnego Dominika Hładuna, w odwodzie jest jeszcze Cezary Miszta. Pole manewru jest spore. Tobiasz ma słabszy okres, można by dać mu spokojnie trochę odpocząć. Bez uszczerbku na wynik i dyspozycję zespołu. Z drugiej strony w przypadku braku awansu do grupy, może trzeba będzie go sprzedać. Posadzisz go na ławce, pojawi się wątpliwość u kontrahenta. Ale cena po błędach kończących się straconymi golami też nie będzie przecież wzrastać. Dylemat, który nie jest łatwy do rozstrzygnięcia.
Pogoń pewnie i z "kotem” między słupkami nie uzyskałaby w Gandawie wyniku dającego nadzieję, ale porażka 0:5 to rezultat nader wstydliwy. Różnicą pięciu goli w ciągu ostatnich dwóch dni w kwalifikacjach do Ligi Konferencji przegrali jeszcze jedynie zawodnicy maltańskiego Hamrun – z mistrzem Węgier Ferencvarosem Budapeszt. Ten jednak też tego lata nie ma się czym chwalić bo na drodze do Champions League przegrał przecież z Klaksvikiem z Wysp Owczych… Ale to przecież nie nasza sprawa. Nas martwi to, że różnica między piątym zespołem z Belgii, a polskim pretendentem jest tak ogromna. A podobno dokonuje się postęp.
Nie tak dawno Lech Poznań potrafił przecież wygrywać z Charleroi czy Standardem Liege. Ale "Kolejorz” w ostatnich latach był jednak dwukrotnie w grupie – najpierw Ligi Europy, a nie tak dawno awansował do ćwierćfinału Ligi Konferencji. To doświadczenie, które procentuje. Być może dlatego, to właśnie klub z Wielkopolski jako jedyny nie zawiódł w pierwszych bojach o trzeci z klubowych pucharów. Pamiętając jednocześnie, że miał najłatwiejszego w teorii przeciwnika. I że wynik 2:1 wcale nie powoduje uczucia komfortu przed rewanżem. Cygar przy Bułgarskiej nikt nie ma prawa jeszcze odpalać.
Przy Łazienkowskiej, mimo porażki z Austrią Wiedeń, nastroje wśród miejscowych obserwatorów były dalekie od żałobnych. Liczba stworzonych sytuacji, połączona ze świadomością, że błędy własne nie mogą się powtarzać w każdym z europejskich spotkań, potęgowały nadzieję, że za tydzień Legia "spokojnie” może odrobić straty i to z nawiązką. To jednak kibicowskie, często podsycone ślepą wiarą i nadmiernym optymizmem spojrzenie. Na Ordabasy Szymkent w środku wakacji przyszło prawie 25 tysięcy widzów, wczoraj ponad 26 tysięcy. To wszystko robi piorunujące wrażenie. Nie muszę nikogo przekonywać, co mogłoby się tu dziać, gdyby Legia jesienią znalazła się w grupie. Wczoraj zaczęła się od tego oddalać. Niestety, trochę jakby na własne życzenie….
Przejdź na Polsatsport.pl