Bożydar Iwanow: „Gieksy” dwie. „Banan” - specjalista od awansów i „katowicki Wenger” Rafał
O dwóch „Gieksach” będzie to opowieść, choć w Katowicach mogą się oburzyć twierdząc, że przecież jest tylko jedna. Ta z Bukowej z mającej swój śląski charakter dzielnicy Dąb. Niedługo przeniesie się ona kilka kilometrów stąd w zupełnie inne miejsce ale na stadion, który wreszcie będzie pasował do aspiracji niegdysiejszego ligowego mocarza. Tychy taki obiekt mają już od 2015 roku. Miasto otwierało go w momencie gdy zespół był na trzecim poziomie rozgrywek.
Arena to nowoczesna ale przez osiem kolejnych lat pozytywnych emocji doczekała się tylko dwa razy. Gdy z Kamilem Kieresiem tyska ekipa awansowała na zaplecze Ekstraklasy. I za kadencji Artura Derbina, który dziś komentuje spotkania Fortuna 1.Ligi w Polsacie Sport. GKS po zajęciu trzeciego miejsca w sezonie zasadniczym zagrał wtedy barażach ale lepszy w półfinale okazał się Górnik Łęczna.
ZOBACZ TAKŻE: Fortuna 1 Liga: Skróty meczów 4. kolejki
Katowice mają piękną historię, z dziesięcioma z rzędu latami grą w europejskich pucharach. Potem była organizacyjna katastrofa z brakiem otrzymania licencji nawet na drugą ligę, tułaniem się po niższych klasach, a potem planami na powrót do elity, który zakończył się sensacyjną degradacją na trzeci poziom po słynnym meczu z Bytovią i golem głową bramkarza Andrzeja Witana, który nie uratował także ekipy innego naszego dzisiejszego eksperta Adriana Stawskiego. Oba kluby pożegnały się wówczas z 1.ligą także dlatego, że rzutem na taśmę Wigry wygrały w Częstochowie z … Rakowem, który miał już wtedy pewny awans. Suwałki i Bytów są w tej chwili na marginesie poważnej piłki, ale to przecież nie tak prężne ośrodki jak stolica Górnego Śląska. W Katowicach przez ostatnie lata mówiło się głównie o konflikcie na linii prezes – kibice, zapominając o człowieku, który nie patrząc na przeciwności losu swą pracę sumiennie wykonywał.
To Rafał Górak, który swój pierwszy czas w „Gieksie” spędził w okresie „rządów” Ireneusza Króla, który w naszej piłce „rozłożył” nie tylko GKS ale i Polonię Warszawa. Górak dwa razy utrzymał zespół w 1.lidze mimo, że warunki do pracy miał podobne do tych, jaki opisywał film „Kasa będzie jutro” o degrengoladzie w „Czarnych Koszulach”. Był to wynik na miarę – zachowując proporcję… mistrzostwa Polski. Klubu, w którym poza sztabem, pomysłem i ambicją piłkarzy nie zgadzało się kompletnie nic. Urodzony w Bytomiu szkoleniowiec wrócił na Bukową przed czterema laty, wydostał klub z drugiej ligi ale znów napotkał na kłopoty. Konflikt na linii zarząd-kibice, bojkot meczów na Bukowej plus dość przeciętna piłkarsko kadra i tak radziła sobie – znowu – ponad stan. Katowice nie były złożone z zastępu wybitnych i nadludzko utalentowanych piłkarzy ale zawsze oglądało się ich dobrze. Drużyna broniła się taktyką, dyscypliną, organizacją, sposobem niwelującym mankamenty. Gołym okiem było widać pracę trenera. Oczekiwania były zawsze wyższe niż miejsce w tabeli ale absolutnie nie adekwatne do możliwości. Górak nie rzucił jednak wszystkiego w diabły. Zaciskał zęby i z pełnym zaangażowaniem tworzył coś z takiego materiału, na jaki klub było stać. W piątek świętował mecz numer 226 na ławce GKS-u. Na konferencji prasowej po wygranej 4:1 z Wisłą Płock w pięknych słowach oddał cześć dotychczasowemu rekordziście Piotrowi Piekarczykowi. Górakowi wypada życzyć, by kiedyś mógł pracować z taką liczbą znakomitych piłkarzy jakich miał pod swoją ręką legendarny katowicki trener, a wcześniej świetny obrońca. I żeby doczekał na swoim stanowisku na otwarcie nowego stadionu. Kiedyś po wielu latach w Chrobrym Ireneusza Mamrota nazwano „głogowskim Fergusonem”. Katowice mogą mieć swojego „Wengera”.
W Tychach od kwietnia szkoleniowcem jest Dariusz Banasik. Człowiek, który na zawsze będzie już legendą Radomiaka, z którym zaliczył dwa awanse. Przez wiele miesięcy prowadzona przez niego drużyna była rewelacją Ekstraklasy choć też nie miała nie wiadomo jak cudownych piłkarzy, a wielu niedocenianych gdzieś indziej Polaków jak Kaput, Jakubik, Abramowicz, Angielski, Cichocki czy Karwot rozgrywało sezon życia. Koncepcja w Radomiu nagle się zmieniła. Banasik został ofiarą własnego sukcesu, gdy zespół zaczął trochę gorzej punktować z trenerem się pożegnano. Podobno drużyna miała potencjał na europejskie puchary. Z tego co wiem, w Radomiu jakoś ich ciągle nie widać…
Po rozstaniu z Radomiem „Banan” nie skorzystał z pierwszych ofert. Odpoczął, nabrał dystansu, nie chciał od razu rzucać się w nowy wir pracy wiedząc, że nie zawsze jest to dobra koncepcja. Jasne, że miał prawo liczyć na „coś” z Ekstraklasy. Ale w Polsce są mody – ta kolejna jest znów na trenerów z zagranicy albo młodych z nowoczesną formułą, także w kwesti udzielanych wywiadów i zaopatrzonych po uszy w multimedialne narzędzia asystentów. Banasik z wiadomych względów do tej pierwszej kategorii się nie łapie. Do drugiej też nie. Ma „już” 50 lat. Dlatego ulokował się w Tychach. Nie ściągnął za sobą tabunu współpracowników, nie dostał dziesięciu gwarantujących grę co najmniej o baraże piłkarzy – najbardziej znanym z nich jest przecież Bartosz Śpiączka. Podobnie jak Górak robi swoje. Nigdy nie słyszałem, żeby któryś z nich narzekał, nawet w prywatnych rozmowach.
Po Twitterze krąży dowcip. Może nie jakiś specjalnie nowatorski bo pewnie słyszeliśmy go w podobnych wersjach przy wielu innych okazjach. Trener Banasik robi zakupy w sklepie i kasjerka zadaje mu pytanie: „Zbiera pan punkty”? „Tak” – odpowiada pan Darek. Pan Rafał też zbiera. Także wśród otaczających go od lat piłkarzy, a także kibiców, którzy nie zawsze patrzyli na niego łaskawym okiem. Tychy są na pierwszym miejscu w tabeli. Katowice w strefie barażowej. Wiadomo, że za nami dopiero czwarta kolejka spotkań – i to niepełna – w poniedziałek zagrają jeszcze Polonia z Miedzią Legnica. Ale obu panów z obu „GKS-ów” trzeba doceniać. Nie tylko za to, co robią w naszej piłce od tego lata.