Od Rakowa śmiało można wymagać Ligi Mistrzów. Stać go na to
Na czym polega sukces Rakowa w europejskich rozgrywkach w największym skrócie? To pierwszy mistrz Polski od lat, który nie sprzedał swoich najlepszych zawodników, ale zdołał ich jakimś cudem zatrzymać i do tego solidnie się wzmocnił.
Opłacało się zachować takich graczy jak Kovacević czy Tudor, bo dzięki nim już Raków zarobił około 10 mln euro. Prawie drugie tyle UEFA dołoży za ewentualny awans do Ligi Mistrzów.
ZOBACZ TAKŻE: Raków Częstochowa czy FC Kopenhaga w Lidze Mistrzów? Polski piłkarz grał w Danii i ma swojego faworyta
Przed kilkoma laty Zbigniew Boniek powiedział na naszych łamach, że polskie kluby powinny skupić się na rywalizacji międzynarodowej (w jakimkolwiek pucharze), bo po prostu tam jest najwięcej pieniędzy. To walka z reprezentantami innych lig napędza koniunkturę i ewentualny sukces na tym pułapie jest najbardziej wymiernym wskaźnikiem postępu sportowego. To dzięki dobrym występom w Europie rośnie wartość graczy, a nie kolejnym golom czy asystom w naszej Ekstraklasie.
Właściciele klubów nie byli się jednak w stanie oprzeć możliwości łatwego zarobku. Sprzedawali swoje srebra rodowe nawet pomiędzy jednym a drugim meczem decydującym o awansie do kolejnej fazy europejskich rozgrywek. I traktowali tę rywalizację jak dodatek, coś ekstra. Uda się, albo się nie uda. Jeśli się nie uda, to nic się nie stanie, skupimy się na lidze. Łatwym usprawiedliwieniem był niski współczynnik rankingowy przez który nasze zespoły startują od pierwszych rund wstępnych, jeszcze w trakcie wakacji, kiedy zespoły nie są odpowiednio zgrane, rozkręcone i do tego często musiały udawać się do dalekich, gorących, ale także sportowo mocnych takich krajów jak Azerbejdżan, Kazachstan czy Mołdawia.
Jednym zdaniem, poza nielicznymi wyjątkami (Legia czy Lech grywały przecież całkiem niedawno w fazie grupowej Ligi Europy czy Ligi Konferencji), na boiskach europejskich prezentowaliśmy się znacznie poniżej naszych realnych możliwości. Można nawet zaryzykować tezę, że gdyby te mecze eliminacyjne odbywały się późna jesienią, nie dochodziłoby do tak wielkiej liczby upokorzeń, słynnych euro łomotów, które nasi zbierali przez ostatnie lata. Owszem, byliśmy i jesteśmy słabi, czy raczej mocno przeciętni, ale nie aż tak jak wskazywały na to wyniki.
Z tego swoistego zamkniętego kręgu (walka o europejskie puchary – dotarcie do nich – porażka – walka o europejskie puchary) trzeba było w końcu wyjść. I bardziej leżało to w sferze zarządzających klubami niż w nogach samych piłkarzy. Potrzeba było, tak jak w biznesie, jakiejś ucieczki do przodu. W miarę możliwości powstrzymania się przed pokusą szybkiego zarobku i jeszcze wysupłania dodatkowej kasy. Czyli jednak prawdziwego ryzyka. I solidnych przygotowań skrojonych właśnie pod europejskie rozgrywki.
Kiedy jeszcze przed końcem rozgrywek ligowych w Częstochowie ogłoszono, że trenerem przestaje być Marek Papszun, twórca sukcesów Rakowa i człowiek na którym wszystko się tam opierało przez lata, można było odnieść wrażenie, że mistrz Polski ad 2023 podąży dobrze znaną wydeptaną ścieżką poprzedników. Zwłaszcza, że właściciel zapowiedział oszczędności, bazowanie na zawodnikach pozyskiwanych bezgotówkowo i nietworzenie kominów płacowych.
Okazało się, że była to jego gra. Powierzając drużynę asystentowi Papszuna, który był w niego wpatrzony jak w obrazek, zagwarantował kontynuację projektu mistrza, a do tego automatycznie świeżość, jaką wniósł młody Dawid Szwarga.
Raków nie gra tak, że "ręce składają się same do oklasków”, mocno przesadzone są tytuły, które informują, że mistrzem Polski zachwyca się cała Europa, ale jest skuteczny. Przede wszystkim w obronie. Trenerzy obecny i poprzednik bazowali na porządku i konsekwencji w defensywie i ograniczaniu do minimum błędów własnych. To w Rakowie jest podstawa, dzięki której wygrywa się z topornymi często rywalami w fazie eliminacji. Mówiąc wprost: trzeba grać brzydko, aby awansować. Do tego Raków na super bramkarza (Kovacević), kilku artystów (Tudor, Cebula) i jednak sporo już doświadczenie na arenie międzynarodowej. W trzech sezonach Raków wygrał już trzynaście razy, w tym z takimi solidnymi rywalami jak Rubin Kazań, Gent, Astana, Sparta Praga czy Karabach.
Drużyna z Częstochowy systematycznie ogrywa również zagranicznych przeciwników podczas przerw miedzy rozgrywkami w meczach towarzyskich. Ewidentnie w tym towarzystwie europejskich średniaków coraz lepiej się czuje. I zwycięstwa w tej kampanii eliminacji Ligi Mistrzów nie są przypadkowe.
Jasne, że trudno zachłystywać się pokonaniem mistrzów Estonii, Azerbejdżanu i Cypru, ale pamiętajmy, że nie tak dawno dostawaliśmy z nimi łomot. Teraz przed piłkarskim niebem zostało już na drodze tylko Kopenhaga. Nie żaden futbolowy cud z pięciu najlepszych i najbogatszych lig świata, ale mistrz Danii. Mocny, ale do pokonania. Absolutnie w zasięgu Rakowa.
Najgorsze co mogłoby się teraz zdarzyć Rakowowi to podejście do tego dwumeczu na zasadzie: I tak już osiągnęliśmy bardzo wiele, nic nie musimy, nawet jak przegramy to zostanie Liga Europy.
Musi być dokładnie odwrotnie. Po prostu trzeba od siebie wymagać. To szansa, która może się nie powtórzyć przez lata.
Przejdź na Polsatsport.pl