Bożydar Iwanow: Niedosyt. "Do przerwy 0:1"
Raków Częstochowa zrobił tego lata w Europie tak dużo, że nie sposób powiedzieć o tej drużynie złego słowa. Awans do rundy play-off Ligi Mistrzów to wynik ponad stan i to nie podlega żadnej dyskusji. Okoliczności i przebieg pierwszej rywalizacji z Kopenhagą pozostawiają jednak lekki niedosyt.
Najlepszy klubowy zespół z Dani, złożony z piłkarzy doświadczonych i ogranych nie tylko na poziomie faz grupowych pucharów, ale i mających w swoim CV występy w angielskiej Premier League, francuskiej Ligue 1, włoskiej Serie A, holenderskiej Eredivisie czy Celtiku Glasgow, był jednak do ogrania. Na gorące Parken można było wybrać się ze skromną zaliczką. Nie dającej żadnej gwarancji sięgnięcia gwiazd i milionów euro. Ale podtrzymującą nastrój i nadzieję.
ZOBACZ TAKŻE: PSG znalazło następcę Neymara. Zostało niewiele czasu na negocjacje
Niemal wszyscy uczestnicy spotkania w Sosnowcu mieli świadomość, że taka szansa, jak w tym sezonie, mogła pojawić się w zespole spod Jasnej Góry w tym zestawieniu osobowym jeden jedyny raz. Obrona mistrzostwa Polski przez Raków nie jest w tym sezonie niemożliwa, ale będzie dużo trudniejsza do realizacji właśnie przez „konieczność” rozegrania od września co najmniej sześciu meczów w międzynarodowych rozgrywkach. Możliwość posłuchania hymnu Champions League z wysokości murawy nie będzie więc raczej normą, codziennością – wiemy doskonale, jak rzadko polskie kluby taka przyjemność spotyka. Jeżeli dotarliśmy do tego pułapu, może dało się zrobić ciut więcej? Czy też sportowe ograniczenia rewelacji z Częstochowy nie pozwalały we wtorek na korzystniejszy rezultat? Kopenhaga była z pewnością drużyną, którą akurat wczoraj można było pokonać. Za tydzień przeciw Rakowowi wyjdzie co prawda ta sama drużyna. Ale jednak zupełnie inaczej nastawiona. I – chciałbym się mylić – nie zamierzająca oddać polskiej drużynie tyle inicjatywy, co kilkanaście godzin temu na piłkarskiej arenie Zagłębiowskiego Parku Sportowego.
Każdy mecz to plan i strategia. Te Dawidowi Szwardze runęły dość szybko, po pechowej interwencji Bogdana Racovitana po niespełna dziesięciu minutach. Maksymalne otwarcie gry mogło skutkować utratą jeszcze co najmniej jednego gola. Wyższa porażka mogła kompletnie zamknąć szanse Rakowa na awans. Te ciągle są, nadzieja się tli. Ten ogień można było jednak mocniej rozpalić. A może po prostu się nie dało, skoro tak mocno zawiodła we wtorek kreacja?
Dział ofensywny częstochowian prawdopodobnie nie był w stanie namalować atrakcyjniejszego piłkarskiego obrazu. Marcin Cebula i Władysław Koczergin nie byli wystarczającym wsparciem dla Fabiana Piaseckiego czy później Łukasza Zwolińskiego. Obaj napastnicy nie zagrali gorzej od syna Henrika Larssona, Jordana, szczególnie ten pierwszy miał swoje okazje ale z drugiej strony trudno wymagać cudów od piłkarza, który to dopiero od roku gra w najlepszej polskiej drużynie, a wcześniej nie podbił Ekstraklasy w Stali Mielec czy Śląsku Wrocław. „Zwolak” spadł z ligi z Lechią Gdańsk. Nie czuję absolutnie żadnego zawodu w związku z ich występem. I tak już w tych eliminacjach zrobili „z przodu” swoje. Wracam do kwestii poruszanej już na tych łamach wcześniej. Chcąc myśleć o jeszcze bardziej znaczącym przełamaniu barier, potrzebujesz napastnika, który może zrobić coś z niczego. Zdaję sobie sprawę, że takich znaleźć najtrudniej, są najdrożsi i niekoniecznie chcą grać w Rakowie. Jakby się dało, na pewno Michał Świerczewski przyklepałby taką propozycję dyrektora sportowego Roberta Grafa.
Co czeka nas za tydzień? Powrót do składu Zorana Arsenicia, do zdrowia Johna Yeboaha, tydzień więcej w treningu Sonny’ego Kittela. Ten pierwszy zespoli mocniej szeregi obronne, które na Parken będą poddane większemu naporowi niż wczoraj. Dwaj pozostali muszą zrobić za to coś niekonwencjonalnego, byśmy w Kopenhadze przeżywali jakieś emocje. Na razie „Do przerwy 0:1”, jak w książce Adama Bahdaja. Teraz pióro przejmuje Dawid Szwarga. Scenariusz na drugą połowę musi być odważniejszy niż na pierwszą część tej piłkarskiej książki.