Kowalski: Złość po Rakowie, czyli dlaczego nie wyciągnęli ręki po Ligę Mistrzów

Kowalski: Złość po Rakowie, czyli dlaczego nie wyciągnęli ręki po Ligę Mistrzów
fot. PAP
Złość po Rakowie, czyli dlaczego nie wyciągnęli ręki po Ligę Mistrzów

Przez długie lata polska drużyna nie była aż tak blisko Ligi Mistrzów jak Raków Częstochowa. Z jednej strony należą się brawa, że zespół, który tak niedawno grał na trzecim poziomie rozgrywkowym otarł się o europejską elitę, z drugiej żal i złość są ogromne. Jak można było bowiem nie skorzystać z takiej szansy?

Weźmy pod uwagę ścieżkę eliminacyjną. Słaba Flora Tallin, bardzo przeciętny Aris Limassol, najsłabszy od lat Karabach Agdam i FC Kopenhaga, która prezentowała dokładnie taki poziom jak Raków. Żadnych tuzów europejskiej piłki na drodze, nikogo z najsilniejszych lig. Ot, solidny mistrz Danii, wcale w nie najlepszej formie. Trzeba było zrobić z tego użytek i tyle.

Zobacz także. Raków Częstochowa był o włos od Ligi Mistrzów. Zbigniew Boniek: Kuriozum, raz na 10 lat!

 

Trzech pierwszych rywali drużyna Dawida Szwargi wyeliminowała dzięki swojej uporządkowanej grze defensywnej, konsekwencji, dokładności, ograniczeniu błędów własnych do minimum itd. To ostatnie starcie, do tego wszystkiego co zadziałało wcześniej, wymagało jednak trochę więcej wyobraźni, inwencji trenerów, fantazji zawodników. Jednym zdaniem: czegoś ekstra, co mogłoby przeciwnika zaskoczyć.

 

Skoro zrobiliśmy sobie problem w pierwszym meczu, przegrywając bardzo pechowo, ale jednak nie strzelając gola, należało zareagować w drugim. Końcówka, w której wszedł Zwoliński i strzelił gola przywracającego nadzieję, była tego najlepszym dowodem. Tylko dlaczego trener czekał aż tak długo? W ogóle dlaczego w pierwszym składzie grał Piasecki, a nie bardziej doświadczony na arenie międzynarodowej i lepszy technicznie Zwoliński? Dlaczego trener wcześniej nie wpuścił Yeboha, czemu czekał z wprowadzeniem Kittela prawie trzydzieści minut po stracie gola?

 

Odpowiedź leży tam, gdzie znajduje się sedno idei obecnego Rakowa. Bo Raków musi być konsekwentny, bo swoje miejsce trzeba wypracować, bo tu nie ma żadnej drogi na skróty. Na mecz ma być przełożone to co było na treningu. Ani milimetra odstępstwa.

 

To, co sprawiło, że ta drużyna znalazła się w tym miejscu, o którym marzy każdy polski klub, stało się jej przekleństwem w momencie najważniejszej próby. Upraszczając: najważniejszy mecz w historii klubu został pokpiony, bo… zbyt mocno trzymano się swoich zasad. Trener, choć naprawdę bardzo zdolny, okazał się za mało elastyczny, nie sprostał zadaniu, nie pokombinował. Oczywiście trzeba też zauważyć, że z powodu kontuzji nie miał do dyspozycji artystów potrafiących zrobić różnicę jak Jean Carlos czy Ivi Lopez. A ten, który słynął z niesamowitych interwencji w bramce (Kovacevic), zawiódł przy obu straconych golach.

 

Owszem, we współczesnej piłce porządek jest bardzo w cenie, ale bez sportowego nerwu, zdolności do czegoś szalonego, pewnego pułapu nie przebijesz. A nawet przyglądając zawodnikom Rakowa stojącym na środku boiska i wsłuchującym się w hymn Ligi Mistrzów, który jest już grany w ostatniej rundzie eliminacji, nie widać było… tego czegoś. Raczej szczęście w związku z tym, że zaszliśmy tak daleko. A jak nawet przegramy, to i tak czeka nas fajna Liga Europy.

 

Wszystko się zgadza, Liga Europy to też sukces, wiele bardzo poważnych drużyn, dobre pieniądze. Była jednak szansa zgarnąć pełną pulę, zarobić nawet 20 mln euro, które przy rozsądnym zarzadzaniu (a tak się składa, że akurat w Częstochowie potrafią to robić), mogłoby wznieść polski zespół na stałe na wyższy poziom. Taka okazja może się po prostu szybko nie powtórzyć. Dlatego w moim odczuciu, akurat w tym przypadku należy widzieć szklankę w połowie pustą…

 

Byłoby inaczej, gdyby dokładnie taki sam rezultat został osiągnięty przy inaczej skonfigurowanej drużynie. Załóżmy, że bardzo perspektywicznej, z młodymi zawodnikami, którzy niebawem wypłyną na szerokie wody, Raków zarobi na nich wielkie pieniądze, a my będziemy cieszyć się, bo zahartowano nam zawodników do reprezentacji Polski. A przecież w Częstochowie wcale nie za małe pieniądze postawiono wieżę, która ma działać tu i teraz. Nie za bardzo myśląc o przyszłości, o tym co z tego zostanie dla polskiej piłki w dłuższym dystansie. Trzech Polaków na krzyż i obcokrajowcy.

 

W ekipie mistrza Norwegii Molde, który bo zaciętym dwumeczu uległ naszpikowanemu gwiazdami światowej piłki Galatasaray Stambuł, w pierwszym składzie zagrało jedenastu Norwegów. Pięciu zmienników to też byli Norwegowie. No i oczywiście norweski trener. Za chwilę będą grać w Lidze Europy, ale także odchodzić za miliony i stanowić o sile reprezentacji. Taką porażkę łatwiej zaakceptować. Tutaj szklanka jest ewidentnie do połowy pełna.

 

Oczywiście, trudno się zżymać na koncepcję częstochowską, w Częstochowie mają do tego prawo. I tak zrobili więcej niż inni na naszym podwórku, Rakowowi, właścicielowi, piłkarzom, trenerom należy się szacunek, ale nie da się uciec od stwierdzenia, że w dym decydującym momencie można to było zrobić lepiej. Pełnia szczęścia była na wyciągnięcie ręki. Nie wyciągnęliśmy jej nie dlatego, że nie było nas na to stać, ale dlatego, że nie chcieliśmy spróbować.

Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie