Magda Linette skomentowała porażkę w US Open. "W trzecim secie zabrakło mi trochę szczęścia"

Tenis
Magda Linette skomentowała porażkę w US Open. "W trzecim secie zabrakło mi trochę szczęścia"
fot. PAP
Magda Linette

"W trzecim secie zabrakło mi trochę szczęścia, zwłaszcza w swoich gemach serwisowych" - przyznała Magda Linette po porażce z Amerykanką Jennifer Brady 1:6, 6:2, 2:6 w 2. rundzie wielkoszlemowego US Open. Polska tenisistka nie kryła rozdrażnienia z powodu piłek, jakimi się gra w Nowym Jorku.

Polska Agencja Prasowa: Jennifer Brady była rywalką znajomą, bo grałyście wcześniej cztery razy, ale wraca po długiej przerwie. Jaki był plan na ten mecz?

 

Magda Linette: To prawda, że znamy się bardzo dobrze, a główny plan był taki, aby ona się jak najwięcej ruszała, żeby dostawała dużo piłek w ciało. Jest bardzo sprawna, więc umie się dobrze od nich odsuwać i lubi grać ze środka. Chodziło więc o to, żeby nie dawać jej wielu kątów. Myślę, że pierwszego seta - oprócz drugiego gema - zagrałam na dobrym poziomie. Nie wiem, jak to się stało, że przegrałam go 1:6. To, że trwał 40 minut świadczy o tym, że był on na wyrównanym poziomie. Po pierwszym secie wiedziałam, że bardzo dużo rzeczy robię dobrze i że nie powinnam niczego zmieniać. To było trudne, bo chciałam zrobić coś więcej, ale musiałam się pohamować i czekać na swój moment. I kiedy on nadszedł, to go wykorzystałam. Wzniosłam się na trochę wyższy poziom, wygrałam drugą partię i mogę tylko żałować, że mimo dobrego początku trzeciego seta miałam w nim trochę mniej szczęścia. Zwłaszcza przy gemach serwisowych.

 

Mecz był szalenie zacięty i pełen długich wymian. Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Czy kiedy po wygraniu pięciu kolejnych gemów na koniec drugiego seta i kolejnego już w trzecim poczuła pani, że to może być moment zwrotny?

 

- Uważam, że moment zwrotny nastąpił wcześniej. Pięć wygranych gemów oznaczało, że momentum już dawno się zmieniło.

 

Czasami suche relacje z meczów tenisowych mogą być niewdzięczne, bo wynik 1:6, 6:2, 2:6 może pozornie oznaczać, że to były trzy różne spotkania. Ale z Brady było inaczej, prawda?

 

- Jeśli ktoś oglądał mecz, to jest w stanie stwierdzić, jak ten mecz wyglądał. Na tym polega wasza, dziennikarzy, praca i dlatego jesteście tak bardzo ważni dla nas, żeby - mimo wyniku 1:6 - napisać o tym coś ciekawego. Nie każdy jest w stanie wstać o godz. 2 w nocy, ale każdy jest w stanie przeczytać artykuł na drugi dzień rano. Dlatego warto się w to zagłębić.

 

ZOBACZ TAKŻE: Wozniacki lepsza od Kvitovej w US Open. "To spełnienie marzeń"

 

A jak pani zdrowie, bo podczas meczu plecy miała pani mocno oklejone taśmą?

 

- Jeśli chodzi o kontuzję, z którą się zmagałam wcześniej, to jest już dużo lepiej. To był pierwszy turniej, gdzie poruszałam się na normalnym poziomie, co bardzo mnie cieszy. Z drugiej strony, jestem bardzo zasmucona piłkami, którymi tutaj gramy. Dwa lata temu walczyłam z kontuzją barku. Udało mi się ją wyleczyć bez operacji, ale teraz znowu czuję ogromny ból i nie jestem w stanie podnieść ręki. Jestem zawiedziona sama sobą, bo rok temu, kiedy podejmowano decyzję, jakimi piłkami będziemy grać w bieżącej edycji, mogłam zrobić trochę więcej i walczyć trochę bardziej. Mogłam poprosić o lepsze testowanie, ale dano nam tylko dwa tygodnie na podjęcie decyzji. Nikt nie spodziewał się, że te piłki będą aż tak inne. One są cięższe, ale mają też inny filc. Myślę, że żadna zawodniczka - jeśli nie jest wystarczająco silna - nie jest do tego przyzwyczajona.

 

Czyli piłki, które rok temu zostały wybrane na turniej, sprzyjają mocno uderzającym zawodniczkom, jak Brady?

 

- Taka zawodniczka, jak ona może wziąć pełen zamach, a i tak ta piłka leci na połowę kortu. Ona ma pełen komfort, może grać na 100 proc. i mieć pewność, że piłka jej wleci w kort. To nie jest ok, bo w tenisie nie chodzi o to, aby siłowo nawalać, ile się tylko da, ale trzeba kontrolować to, co się robi. Myślę, że kontroli można się nauczyć, a zdrowia się nie dostanie z powrotem.

 

Czy to kamyczek do ogródka organizatorów?

 

- Mam żal tylko i wyłącznie do siebie. Rok temu podczas pierwszego tygodnia US Open prowadziliśmy rozmowy na temat piłek. Było ok. dwóch tygodni na podjęcie decyzji i akceptację piłek. Ja wtedy nie chciałam wymyślać, bo myślałam, że każdymi piłkami można grać, że do wszystkiego można się przyzwyczaić. Bardziej myślałam o tym, żeby piłki przez cały cykl turniejów w USA nie różniły się z tygodnia na tydzień, tylko były takie same. Dlatego też nikt tak naprawdę tych piłek nie przetestował. Nie było na to wystarczająco czasu. Nikt z nas nie miał półtorej godziny na trening męskimi piłkami, bo grałyśmy wtedy innymi. A dziś rezultaty są takie, że z tego co wiem, to nie jestem jedyna z bólem ramienia.

 

Czy czuje pani, że mogła zrobić coś więcej?

 

- Tak, ale za to teraz staram się to robić w jak największym wymiarze, aby za rok wszystko było jak najlepiej. Idę do organów WTA i mówię im co czuję. Dopóki byłam też w WTA Player Council, a skończyło się to dwa dni temu, to wykonywałam swoją pracę należycie. Rozmawiałam z dziewczynami i wiem, ile było tych, które nie miały problemów z piłkami, a ile je miało. Nie rozmawiałam oczywiście ze wszystkimi 128 zawodniczkami z głównej drabinki, ale duża część z tych, z którymi rozmawiałam, odczuwała ból ramienia. Ale niestety, sport to biznes i czasem racja jest po stronie tych, którzy głośniej krzyczą. Tak czy inaczej, tym razem starałam się zrobić wszystko jak należy i nie mam sobie nic do zarzucenia. Jaka decyzja zostanie podjęta na temat piłek na przyszły rok - tego nie wiem, bo już nie ma mnie w Player Council. Przegłosowała mnie Dasza Gawriłowa. Dlatego to już nie będzie w moich rękach.

 

Co w najbliższych planach? Debel?

 

- Tak. Gram w parze z Bernadrą Perą. Zaczynamy w czwartek spotkaniem z Włoszkami.

KN, PAP
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie