To ostatni polski akcent na US Open. "Zawsze latem jeździłam do Szczytna"
Nie ma już Polaków w US Open, ale w półfinale debla wystąpi tenisistka całkiem dobrze mówiąca po polsku. Gabriela Dabrowski, córka Yurka ze Szczytna, szczyci się swoimi korzeniami. - Kocham moje polskie dziedzictwo - przyznała 31-latka z Ottawy.
Wielkie gratulacje! Co dla pani oznacza powrót do fazy półfinałowej US Open po dwóch latach?
Gabriela Dabrowski: Znów walczyć o finał turnieju wielkoszlemowego to wiele dla mnie znaczy. Są tylko cztery Szlemy w roku i dotarcie tak wysoko choć w jednym z nich to trudna sprawa. To też trochę szalone, bo przecież gramy z Erin Routliffe od niedawna. Czasami chemia między partnerami pojawia się od razu, czasem to zajmuje trochę czasu. U nas już na początku odniosłyśmy kilka wartościowych zwycięstw, a w kilku innych meczach byłyśmy blisko, więc od razu "zaiskrzyło".
ZOBACZ TAKŻE: Zwyciężczyni Wimbledonu odpadła z US Open
Tym samym została pani jedyną przedstawicielką Polski w nowojorskim turnieju
Naprawdę? Zieliński już odpadł w deblu? To szkoda. Ale bardzo mi miło i obiecuję godnie Polskę reprezentować. Nigdy nie ukrywałam, że jestem pół-Polką. Mój tata pochodzi z Polski. Trafił do Kanady w latach 80., ale ja zawsze jeździłam latem do Szczytna, gdzie do dziś - w pięknym miejscu na prowincji - mieszka moja babcia. Z powodu pandemii COVID-19 i podeszłego wieku babci nie byłam tam od kilku lat, żeby jej czegoś nie przywieźć ze świata. Ale naprawdę kocham to moje polskie dziedzictwo.
Podobno pani przygoda z tenisem zaczęła się dzięki chłopcu z Polski?
Tak, bo kiedy miałam 7 lat moi rodzice musieli pracować przez całe lato i z Polski przyleciała - aby się mną zajmować - jedna z najlepszych przyjaciółek mojego taty, Hania Gwiazdowicz. Jej syn ma na imię Krystian i miał wtedy 10 lat. Za jego namową pewnego dnia wzięliśmy rakiety i poszliśmy na korty. Kilka dni później przechodził obok jakiś brodaty mężczyzna, który miał córkę i chciał ją zapisać na tenis. Coś we mnie wypatrzył, bo zapytał, gdzie trenuję. Powiedziałam, że nigdzie, ale potem podzieliłam się tym z moim tatą, który uznał, że może coś w tym jest i zapisał mnie do szkółki Ottawa Athletic Club.
Wypada zatem podziękować Krystianowi, że wzbudził pani zainteresowanie tym sportem. Czy wciąż utrzymujecie kontakt?
Tak, oni mieszkają teraz w Paryżu, więc widziałam się z nimi kilka miesięcy temu.
Kto by pomyślał, że wypadkową tej historii będzie pani kariera. To właśnie pani została pierwszą Kanadyjką, która triumfowała w Wielkim Szlemie, triumfując w mikście z Rohanem Bopanną podczas French Open 2017...
Ale tylko wśród kobiet. Bo u mężczyzn i w ogóle pierwszy był Daniel Nestor, niegdyś najlepszy deblista świata.
Dwa lata temu burmistrz Ottawy ustanowił dzień 16 września dniem Gaby Dabrowski. Korty w Blossom Park zostały nazwane pani nazwiskiem. Czy myślała pani o takim splendorze, gdy wiele lat temu pani tata zrezygnował z pracy, przeprowadziliście się na Florydę, by mogła pani bez przeszkód trenować?
Na pewno wtedy nie. Może trochę później, kiedy miałam 13-14 lat, bo wtedy zaczęłam z powodzeniem grać w międzynarodowych turniejach dla juniorek. Wtedy ludzie zaczęli zauważać mój potencjał, bo reprezentowałam Kanadę. Wtedy zaczęłam marzyć o sukcesach trochę bardziej. Oczywiście miałam to szczęście, że rodzice mnie w tym wspierali. Byłam jedynaczką, ale mimo to nie każdy ma taki luksus. Zatem moja droga była trochę szalona, ale zdecydowanie jestem normalną dziewczyną z sąsiedztwa.
Kilka lat temu Kanadę stawiano jako wzór i wylęgarnię talentów. Wystarczy wspomnieć takie nazwiska, jak Felix Auger-Aliassime, Denis Shapovalov, Leylah Fernandez, Bianca Andreescu, Milos Raonic. Ich kariery mocno jednak wyhamowały...
Wciąż się jakoś trzymają, choć tenis jako sport jest bardzo brutalny i nie wybacza. Aby utrzymać się w czołówce singla, musisz być niesamowicie silny i sprawny fizycznie, bo terminarz jest napompowany jak balon. Bycie w topowej formie cały czas jest szalenie wymagające, dlatego jeśli się widzi kogoś, kto wygrywa seryjnie i jest w stanie utrzymać wysoki poziom przez dłuższy czas, to jest to coś nieprawdopodobnego. Ci ludzie to superherosi. Wracając do Kanady. Denisa i Biankę wyeliminowały kontuzje. Reszta stara się znaleźć receptę na powrót do czołówki. Wszystkich z nich stać na to, ale gra w tourze to bardzo, bardzo ciężka praca.
Czy to sprawiło, że przestała pani w pewnym momencie skupiać się na singlu?
Nie, powód był inny. W singlu rzadko kiedy odnosiłam sukcesy, a co za tym idzie nie otrzymywałam odpowiednich zastrzyków finansowych. W pewnym momencie po prostu zabrakło mi pieniędzy. Nie miałam wsparcia federacji. Moi rodzice już wcześniej wzięli pożyczkę hipoteczną, abym mogła trenować na Florydzie, więc doszłam do ściany. Na szczęście w tym samym czasie całkiem nieźle szło mi w deblu. Ktoś powiedział mi, że jeśli awansuję do czołowej "50", to będę mogła spokojnie się utrzymać z gry w tenisa i zrealizować moje marzenia, czyli występować w Szlemach, innych wielkich turniejach, zagrać w igrzyskach, itp. Stopniowo zaczęłam brać udział w coraz większej liczbie turniejów deblowych. Tam zaczęłam dochodzić wysoko, co sprawiało, że nie mogłam brać udziału w kwalifikacjach singla. A to z kolei obniżało stopniowo mój ranking. Można zatem powiedzieć, że debel był dla mnie zbawieniem Gram, spełniam marzenia i mam finansową stabilność.
Pani początki gry deblowej też kojarzą się z Polką...
Tak! to Alicja Rosolska! Wspominam ją bardzo dobrze. Nie mogłam trafić lepiej, jeśli chodzi o jedną z pierwszych partnerek. Była ode mnie starsza i miała cały bagaż doświadczeń z touru. I dużo cierpliwości do mnie, nowej i podekscytowanej początkami zawodniczki. Fajny był też ten nasz "polski" wspólny mianownik. Ciężko razem pracowałyśmy. Grałyśmy ze sobą przez kilka lat z przerwami. Zanotowałyśmy kilka wspaniałych zwycięstw i kilka ciężkich do strawienia porażek, ale z pewnością ona bardzo mi pomogła na początku. To niesamowite, że ona - po urodzeniu dziecka - wciąż gra! Bardzo miła dziewczyna, której życzę wyłącznie powodzenia.
A jak pani wspomina Agnieszkę Radwańską? Nie wiem, czy dobrze szukałem, ale chyba nie było wam dane zagrać przeciwko sobie?
Nie i bardzo tego żałuję. Ona była taka dobra... Była jedną z moich ulubionych tenisistek. Grała bardzo mądrze zarówno w singlu, jak i w deblu, gdzie odnosiła spore sukcesy z Marią Kirilenko. Zawsze ją podziwiałam. Jeden z moich ulubionych meczów to jej starcie z Marią Szarapową. Grała wtedy bardzo dojrzały tenis. To było bardzo satysfakcjonujące oglądać, jak odnosi sukcesy. Mam nadzieję, że radzi sobie dobrze. Widziałam, że wzięła udział w turnieju legend w Wimbledonie. To dobrze, że wciąż jest aktywna.
Ona zeszła ze sceny, ale pojawiła się na niej Iga Świątek. Co pani sądzi o tej zawodniczce?
Mówiłam wcześniej o tej zdolności do zachowania świeżego umysłu i wysokiej formy sportowej - ona to ma. Na dodatek dalej się rozwija, co jest szalenie trudne do udźwignięcia. Wiem, że jej trener pracował z Radwańską, co jest kapitalne, bo ma mnóstwo doświadczenia. Wygląda na to, że ma dobre środowisko. Nie znam jej osobiście, więc nie powiem zbyt wiele na temat osobowości, ale wygląda na kogoś, kto ciężko pracuje i się nie wywyższa. Jest przy tym bardzo profesjonalna. I jej gra jest świetna. Wiem, że przegrała dość szybko na US Open, ale podejrzewam, że w ciągu najbliższych kilku lat nie przegra zbyt wiele.
Pani rówieśniczką jest Magda Linette. Czy znacie się bliżej?
Magda to bardzo miła dziewczyna z bardzo solidnym tenisem. Tu też doszła do ćwierćfinału debla, co jest świetnym osiągnięciem. Również nie mogę powiedzieć, że znam ją dobrze, ale wiem, że przez jakiś czas trenował ją świetny fachowiec z Chorwacji Izo Zunic. Lubię go, to równy facet. A Magdzie życzę wszystkiego dobrego.
Za rok igrzyska w Paryżu, które byłyby pani trzecimi po Rio de Janeiro i Tokio...
Gdybym zakwalifikowała się, byłoby idealnie. W środowisku tenisowym w Kanadzie igrzyska są ważne, ale nie najważniejsze. Najważniejsze są Wielkie Szlemy, gdzie można zarobić duże pieniądze. Dla mnie występ olimpijski jest szansą na poświęcenie i oddanie się dla kraju. Nie można tylko brać, trzeba też coś dać od siebie. A takie podejście wyniosłam z polskiego domu, gdzie igrzyska były czymś świętym. Oglądaliśmy je całymi dniami i ekscytowałam się historiami uczestniczących w nich zawodników. Właśnie dlatego dla mnie osobiście wygranie Szlema to numer dwa, a uczestnictwo w igrzyskach i wywalczenie w nich medalu jest bezapelacyjną jedynką.
Przejdź na Polsatsport.pl