Zatruta polska piłka
Póki środowisko nie zacznie grać do jednej bramki, polskiej piłce nie pomogą żadne ruchy personalne, choćby przyszedł do nas pracować sam Pep Guardiola. Jesteśmy skłóconym grajdołem, gdzie nikt nikomu nie wierzy, mało kto chce wziąć odpowiedzialność, a z większości miejsc naszego futbolu wyłania się widoczny gołym okiem partykularyzm.
Bez zaskoczenia oglądałem w niedzielny wieczór i poniedziałkowy poranek najpierw mecz z Albanią, a później druzgocące opinie pod adresem reprezentacji Polski i jej selekcjonera Fernando Santosa po trzeciej już porażce w piątym meczu eliminacyjnym Euro 2024. Kilka oryginalnych opinii, w większości jednak wyświechtane frazy o tym, jak pukamy w dno od spodu, gdzieniegdzie wskazówki, co trzeba robić dalej, kogo z kadry usunąć, kogo przyjąć na zwalniające się posady lub pozycje na boisku.
ZOBACZ TAKŻE: Były reprezentant Polski diagnozuje problem kadry. "Problem zaczął się jeszcze przed mundialem"
Wszystko to wpisuje się zresztą w kanon komentarzy sypiących się po każdym niepowodzeniu polskiej piłki. To narracja znana nam od lat, bo przecież poza rokiem 2016 i fenomenalnym jak na nasze możliwości turniejem mistrzostw Europy pod ręką Adama Nawałki, każda drużyna narodowa i każdy jej selekcjoner (także Nawałka dwa lata później) doczekał się opinii, że jest nic niewartym szkodnikiem, którego należy czym prędzej zdekapitować.
Ani myślę stawać się adwokatem smutnego Portugalczyka, od jego sześciu meczów najczęściej bolały oczy, tyle że wciąż jako nacja nie bierzemy pod uwagę, że miejsc w czołówce europejskiej piłki nie zajmą wszystkie reprezentacje, a jest ich ponad 50. Są te lepsze i gorsze, te z ugruntowanym potencjałem, w których system pozwala eliminować ryzyko, a w ślad za tym odnosić sukcesy, i te gorsze, których spełnieniem aspiracji jest incydentalna niespodzianka, a jednak potrafią razem ze swoimi kibicami cieszyć się z rozrywki, jaką piłka nożna daje.
My jednak należymy do osobnej, nielicznej kategorii drużyn narodowych z jedną, wyrastającą ponad wszystkich gwiazdę, ale niezdolną samemu udźwignąć ciężar oczekiwań całego społeczeństwa. Więc zamiast zadowolenia, nawet umiarkowanego, towarzyszy nam permanentna frustracja idąca momentami w nienawiść do wszystkiego i wszystkich, co z piłką nożną jest związane. Ale to nie jedyny problem. Problemem są przede wszystkim ludzie, którzy polską piłkę tworzą.
Polski futbol należałoby oddać przede wszystkim socjologom, ich wieloletnia praca badawcza być może przyniosłaby nam odpowiedź na pytanie, czy tylko z piłką nożną mamy w Polsce problem, że w nią nie umiemy, a jednak spodziewamy się cudów, czy może w innych dziedzinach życia jest podobnie, ale przecież wszelkie wskaźniki zdają się tej teorii przeczyć. A może urodzeni jesteśmy pod gwiazdą z innej galaktyki, że kwestionujemy wszystko i wszystkich - czy to świat piłki nożnej, czy np. polityki. Przecież tu polaryzacja poglądów towarzyszy nam od urodzenia aż do śmierci. Nie można być pośrodku, nie może być umiarkowanie, musi być albo cudownie, albo fatalnie.