Marian Kmita: "Panie Boniek – dajcie nam wygrać choć jednego seta"
Takie słowa wypowiedział Prezydent Republiki Włoskiej - Sergio Mattarella - do Zbigniewa Bońka po drugim secie sobotniego finału mistrzostw Europy w męskiej siatkówce. Pan Prezydent zwrócił się w tym żartobliwym tonie właśnie do Zbyszka, bo tylko on był jedynym rozpoznawalnym Polakiem w okolicy loży honorowej. Sebastian Świderski siedział nieco wyżej, a innych notabli, choćby z polskiego rządu, po prostu w rzymskiej hali nie było.
Nie liczę tu swojej skromnej osoby, reprezentującej w Rzymie poza Polsatem także Polski Komitet Olimpijski, ale co Prezydent to Prezydent, co Premier to Premier.
ZOBACZ TAKŻE: Historyczny sezon polskich siatkarzy
Ich nie było, a szkoda, bo to, co wydarzyło się w sobotni wieczór w stolicy Włoch, przejdzie do historii polskiego sportu, a nie tylko samej polskiej siatkówki. Tak zdecydowane zwycięstwo w walce o dominację na Starym Kontynencie, z aktualnymi mistrzami świata, i to na ich terenie! Nie pamiętam podobnego przypadku z historii polskiego sportu. Tym bardziej szkoda, że nasza reprezentacja na trybunach rzymskiej hali, oprócz około trzech tysięcy najwierniejszych kibiców polskiej siatkówki, nie posiadała oficjalnego, rządowego stempla. Szkoda, bo jak to zwykle bywa, takie mecze to także okazja do układania dużej sportowej polityki i w samej siatkówce, i ponad nią także. A przecież czas mamy gorący, sprawa Rosji i Białorusi w kontekście paryskich Igrzysk Olimpijskich, no i co najmniej od 2014 roku mamy sportowy mandat do odegrania wiodącej roli w kształtowaniu europejskiej i światowej siatkówki. Więc dlaczego z tej naturalnej koniunktury nie skorzystać? Sam PZPS czekał już dość długo na aktywizację innych polskich instytucji w wykorzystaniu tych naturalnych szans i w końcu wziął sprawy w swoje ręce. Brawo.
Na zapleczu walki o sportowy prymat na Starym Kontynencie trwa przecież starcie o schedę po ustępującym nieuchronnie ze stanowiska szefie CEV – Serbie – Aleksandarze Boricicu. No i już w czerwcu, na ostatnim Walnym Zgromadzeniu Sprawozdawczym Delegatów PZPS, Sebastian Świderski ogłosił, że Polska tym razem wystawi swojego człowieka na stanowisko Prezydenta Europejskiej Konfederacji Piłki Siatkowej. Odbędą się one mniej więcej za rok, a naszym kandydatem ma być Leszek Leo Wencel – kiedyś siatkarz, a później znakomity biznesmen z ogromnym międzynarodowym doświadczeniem. Wybory za rok, ale kampania już ruszyła i Leo nie próżnuje. Zaczyna szybko i dość sprawnie poruszać się w tym środowisku z wielką pomocą nie tylko Prezesa Sebastiana, ale i Mirka Przedpełskiego, którego dawne koneksje w CEV i FIVB jeszcze całkiem nie wygasły. Widziałem w Rzymie z bliska ich dużą aktywność przed i po meczu finałowym. To bardzo dobrze rokuje na przyszłość, bo sportowa dyplomacja od dekad była piętą achillesową polskiego sportu. Czy to wystarczy Leo Wenclowi na przejęcie w przyszłości władzy w CEV, tego jeszcze nie wiadomo , ale takie zdanie musi połączyć po październikowych wyborach parlamentarnych co najmniej nowe (a może stare?) władze polskiego sportu, PKOL i PZPS. Tak to się dzieje w innych krajach.
Symbolem tego zjawiska była obecność na trybunach rzymskiej hali siedzących obok Prezydenta Mattarelli ministra sportu Andrei Abodiego i szefa włoskiego Komitetu Olimpijskiego CONI Giovanniego Malagó. Co ciekawe, wszyscy oni zostali entuzjastycznie powitani przez jedenaście tysięcy widzów, co w Polsce nie jest już tak normalnym zwyczajem. Tego możemy się od Włochów uczyć.
Możemy się też od nich uczyć życiowego optymizmu i godnego przyjmowania porażek. To drugie już powoli zaczyna nam wychodzić. Rok temu w Katowicach nasi kibice nie rozpaczali po przegranym finale MŚ z Włochami, tylko pięknie podziękowali naszym zawodnikom. Podobnie było w sobotę w Rzymie z włoskimi kibicami, a w niedzielnych dziennikach dominował tytuł "Grazie lo stesso” – mimo wszystko DZIĘKUJEMY! I choć równie ważnym wydarzeniem weekendu dla Włochów były piłkarskie derby Mediolanu, to siatkówka miała tu swoje święto, bijąc rekordy telewizyjnej oglądalności i wpływów ze sprzedanych biletów na finał. I nie ma się co dziwić, że Włosi się cieszą, bo jak jest święto, to trzeba świętować, więc cieszmy się z nimi, bo to my JESTEŚMY MISTRZAMI EUROPY!