Marian Kmita: Chleba i igrzysk?
W czwartek w Zakopanem zakończył się II Europejski Kongres Sportu i Turystyki. To druga edycja wymyślonego rok temu przez ministra sportu Kamila Bortniczuka wydarzenia, mającego stworzyć formułę do międzynarodowej wymiany poglądów na temat wszelakich problemów związanych ze sportem. W tym roku Kongres miał wyjątkową oprawę, bo też okazja do tego była niezwykła. W środę Prezydent RP Andrzej Duda ogłosił, że Polska rozpoczyna starania o prawo organizacji letnich Igrzysk Olimpijskich w 2036 roku.
I choć pomysł, aby ubiegać się o Igrzyska Olimpijskie dla Polski, ma już swoją tradycję, to tym razem - pomimo oczywistego skojarzenia, że może jedynie chodzić o jeszcze jedno pęto kiełbasy wyborczej - sprawa wydaje się mieć poważny charakter. Oczywiście można i trzeba się zżymać nad faktem, że na czterdzieści minut przed Prezydentem Dudą, premier Mateusz Morawiecki z taką samą pompą, w tym samym miejscu, ogłosił prawie równie radosną nowinę, że MŚ w siatkówce mężczyzn w roku 2027 także odbędą się w naszym kraju.
ZOBACZ TAKŻE: Polscy siatkarze walczą o igrzyska. Turnieje kwalifikacyjne w kanałach Polsat Sport
Trochę to wyszło pokracznie, bo z całym szacunkiem do naszej ukochanej siatkówki, zestawienie tych imprez razem pod każdym względem jest nieuprawnione. A „PR – wyścigi” w ramach tej samej opcji politycznej są już kompletnie niezrozumiałe. Nic też dziwnego, że medialny rezonans po ogłoszeniu tych dwóch nowin był nieproporcjonalnie mały do skali ich znaczenia, szczególnie jeśli chodzi o letnie Igrzyska. Do wielkich imprez siatkarskich w Polsce zdążyliśmy już się przyzwyczaić. Ba, nasze Mistrzostwa Świata, i te z 2014 roku i te, podwójne - kobiet i mężczyzn sprzed kilkunastu miesięcy - to wciąż przykład dla całego siatkarskiego świata, jak powinno się to robić. Czy mamy na to szansę w przypadku Igrzysk?
Ano właśnie - tak jak napisałem wyżej są to imprezy nieporównywalne. Więcej, nasze świeżutkie doświadczenia z rozegranych w tym roku, w Małopolsce i Krakowie, Igrzysk Europejskich to ledwie wprawka do gigantycznego zadania, jakim jest organizacja letnich Igrzyska Olimpijskich. To jest naprawdę poważna sprawa i w historii naszych sportowych doświadczeń w jakiejś niewielkiej skali możemy ją porównać jedynie do piłkarskiego Euro z 2012 roku. Jak pewnie dobrze Państwo pamiętają, było to zadanie rozpięte w czasie nie na jedną a kilka ekip politycznych piastujących władzę w kraju. I w wypadku starań o IO 2036 powinno być tak samo.
Najgorsze, co mogłoby się stać w przyszłości, to wycofanie naszej olimpijskiej kandydatury w trakcie procesu przyznawania praw do tej imprezy. I dlatego mam naiwną nadzieję, że Pan Prezydent zanim ogłosił tę obiektywnie radosna nowinę, z racji swojego urzędu przeprowadził choćby poufne konsultacje z największymi graczami na krajowej scenie politycznej, co do ich poglądu na tę - jakby nie było, dotyczącą wszystkich Polaków - sprawę. Jeśli nie, ryzyko konieczności zawracania rzeki kijem, po wyborach z 15 października, jest bardzo prawdopodobne, co w konsekwencji w oczach całego - nie tylko sportowego - świata uczyni nas nacją mało poważną.
Dlatego mam nadzieję, że po rychłym spotkaniu Prezydenta MKOL Thomasa Bacha z naszym szefem Polskiego Komitetu Olimpijskiego Radosławem Piesiewiczem nie zawrócimy już z tej drogi. Drogi, która może - ale przecież nie musi - doprowadzić nas do zwycięstwa. Bo tak jak było w przypadku Euro 2012 walka o prawo zapalenia znicza olimpijskiego w którymś z polskich miast (no właśnie, w którym?) będzie bardzo twarda i będzie się toczyć do ostatniego dnia przed decyzją MKOL-u. Na pytanie – czy warto ja toczyć – odpowiadam – zdecydowanie tak! I to nie tylko ze względu na marzenia sprzed lat naszych zacnych poprzedników – działaczy PKOL – Ryszarda Parulskiego czy Piotra Nurowskiego.
Ano właśnie, a propos Piotra. Pamiętam jak w 2005 roku, tuż przed wyborami do władz PKOL, siedzieliśmy z Piotrem i Robertem Korzeniowskim w warszawskiej restauracji „U Szwejka” i na kartce papieru kreśliliśmy plan startu Piotra w wyścigu po fotel prezesa PKOL. Zapytałem wtedy Piotra – „No dobrze. Załóżmy, że wygramy PKOl i co dalej? Dokąd i po co idziemy?” A Piotr odpowiedział nam jak John Lennon kolegom z zespołu The Beatles na to samo pytanie. „Maniek - idziemy na sam szczyt – top of the top. Najpierw po Europejski Komitet Olimpijski, później MKOL, a na koniec po Igrzyska dla Polski.” I tak było. Po wygraniu wyborów Piotr na szefa PKOl robił zawrotną i błyskawiczną karierę w EOK-u, miał doskonale relacje z MKOl-em i kiedy wydawało się, że jego plan się ziści, wsiadł do samolotu do Smoleńska i wszystko się skończyło. Po jego śmierci PKOl był już inny. Inne były plany i zamiary, i chyba możliwości jego następców też.
Dlatego - choćby z powodu pamięci o Piotrze Nurowskim i jego osobistych, ale i patriotycznych ambicjach - ucieszyłem się w owe środowe południe z oświadczenia pan Prezydenta, cokolwiek ono w praktyce oznacza. I wiem, że następca Piotra w PKOl – Radek Piesiewicz, jeśli tylko będzie jakikolwiek cień szansy na te Igrzyska dla Polski, nie zmarnuje jej.
Dystans trzynastu lat, jaki dzieli nas od 2036 roku, to szmat czasu i jeszcze wiele może się zmienić - i w naszym kraju, i za granicą. Igrzyska Olimpijskie też mogą wpaść w kryzys etyczny i nie być już tak radosną imprezą, jak ta z Londynu czy Rio. Piątkowe głosowanie podczas obrad Zgromadzenia Ogólnego Międzynarodowego Komitetu Paraolimpijskiego, dopuszczające zawodników z Rosji i Białorusi do startu za rok, w Paryżu pod neutralną flagą, jest pewnie forpocztą prawdopodobnych ustępstw MKOL wobec tych krajów w kontekście IO w Paryżu. Czas zatem jest ciężki. Wojna u sąsiada. Polska podzielona na pół i Polacy też. Czy jednak powinniśmy rezygnować z takich marzeń, które poza prestiżem zawsze stawiają gospodarzy igrzysk na jeszcze mocniejsze gospodarcze nogi?
No i na koniec, jak głosi stare, biblijne porzekadło – wszak „Nie samym chlebem człowiek żyje”, więc IO 2036 w Polsce? Czemu nie?!
Przejdź na Polsatsport.pl