Domarski był zły, a Chojnacki siedział i się śmiał. Historia cudu na Wembley
- Ktoś mu to zepsuł, włożył w usta słowa, których nigdy nie powiedział. Poza tym ludzie z zazdrości głupoty gadają. Ja bym chciał, żeby mi tak zeszło, jak Domarskiemu – mówi Marian Ostafiński, Orzeł Górskiego, olimpijczyk z Monachium, w 50. rocznicę cudu na Wembley. – To był cud w tym sensie, że się broniliśmy. Cudem jednak nie było to, że tak daleko zaszliśmy. Mieliśmy dobrą drużynę, tam nie było przypadkowych ludzi.
Dariusz Ostafiński, Polsat Sport: Zanim zapytam o Wembley, powiedz mi, jak to się stało, że po olimpiadzie w Monachium straciłeś miejsce w kadrze?
Marian Ostafiński, Orzeł Górskiego, mistrz olimpijski z 1972 roku: W finale igrzysk do składu wskoczył Ćmikiewicz, potem dodatkowo Bulzacki. W towarzyskim meczu z Czechami, który poprzedził eliminacje do mundialu 74, a który wygraliśmy 3:0, siedziałem na ławie. Potem chyba złapałem jeszcze jakąś kontuzję i już mnie nie było. Jakbym miał wysnuć jakąś teorię, to chyba nie pasowałem Jackowi Gmochowi. On tam stale coś Kaziowi Górskiemu na ucho szeptał. Pamiętam, jak przed finałem olimpiady wpada Zyga Maszyczyk i mówi, że podali nasz skład do PAP. „Ty grasz, ja nie gram”, powiedział, a na drugi dzień okazało się, że było na odwrót. To samo stało się, jak graliśmy towarzysko z Belgami w Liege. W składzie podanym do PAP byłem.
A ja myślałem, że Górski wolał Gorgonia.
Stawiał na niego. Jak Jurek miał kontuzję, to ja grałem z Władkiem Żmudą. Nie miałem do kadry szczęścia. Towarzyskich meczów zagrałem bodaj 38, czyli bardzo dużo. Szkoda, że nie wszystkie były oficjalne. Wtedy mówiło się, że jak nie grają hymnu, to nie jest to mecz oficjalny. To była jakaś bzdura. W Ameryce graliśmy z Kanadą i USA, hymn zagrali, a i tak nam nie zaliczyli. Osobna historia z medalem olimpijskim. Zabrali nam rzekomo do grawerowania. Ten, który potem do mnie wrócił, to nie był mój medal.
Wiem, ale mieliśmy gadać o cudzie na Wembley.
Romek Chojnacki był wtedy na Wembley. Siedział na ławie. Kiedyś o tym rozmawialiśmy, to się śmiał. Mówi, że takiego meczu jeszcze nie widział.
Dlatego mówią, ze to był cud.
Tam były niezłe jaja pod naszą bramką. Kilka razy urwaliśmy się z kontry, ale w zasadzie staliśmy w naszym polu karnym i wybijaliśmy piłkę. W tym sensie to był cud.
Z naszej strony obrona Częstochowy.
Bo Anglicy zagrali wtedy super mecz. Do naszej linii szesnastki, bo skuteczność mieli fatalną. Marnowali okazje jedna po drugiej. Nie wiem, jak to się działo, ale wciąż trafiali w Janka Tomaszewskiego. To oni zrobili z niego króla Wembley. Najpierw mówili, że klaun, tak pisała angielska prasa, apotem go koronowali, celując tam, gdzie stał. Ja się nie dziwę, że Romek się śmiał, bo ja też tego nie rozumiałem, oglądając mecz w telewizji.
Tomaszewski został okrzyknięty bohaterem i nazwany człowiekiem, który zatrzymał Anglię.
Janek to się w czepku urodził. Pamiętam, jak wyleciał z reprezentacji po 1:3 z Niemcami w Warszawie. Wtedy to był ostatni mecz: Staszka Oślizło i Janka Tomaszewskiego. Gerd Muller ich urządził, bo to on nam wtedy strzelał. Kawał zawodnika. I robił z Jankiem, co chciał, bo ten biegał między słupkami i nie wiedział, co ma robić. Przez ten mecz nie pojechał na olimpiadę.
W końcu jednak miał te swoje pięć minut.
No show to on na Wembley zrobił. I niczego mu nie odbieram, ale tak, jak Muller był w Warszawie konkretny aż do bólu, tak Anglicy byli pod naszą bramką strasznie nieudolni w tym swoim strzelaniu. Muller pytał Janka, w który róg ma mu strzelić, Anglicy bili w niego. Janka okrzyknęli jednak bohaterem.
A Domarski?
Twój ojciec chrzestny.
No tak.
Wskoczył do składu za Lubańskiego, bo Włodek złapał kontuzję w pierwszym meczu z Anglikami. Ja od razu powiem, że Janek mógł być jeszcze większą gwiazdą, jakby Niemcom na mundialu strzelił. A miał okazję. Tyle że nie strzelił płasko po ziemi i szkoda, bo było ślisko i mogło wpaść. Shiltona tak zaskoczył.
Niektórzy mówili, że mu zeszło.
To się tak gada. Jak ktoś złośliwy, to powie, że zeszła. My sobie tak z Jasiem możemy pożartować, że mu zeszło. A ja się cieszę, bo ważne, że wpadła. A czy zeszła. Ja bym chciał, żeby mi tak zeszło. Inni pewni też, dlatego z zazdrości głupoty gadają.
Domarski mówił potem, że mu Shilton kartki na święta wysyła.
Tego nie słyszałem, ale to nie była prawda. Swoją drogą, to Shilton wtedy zawalił, bo ta piłka mu pod pachą przeleciała. Bramkarz nie może takich goli puszczać. Inna sprawa, że Janek miał mocne uderzenie.
Rozmawiacie czasami o Wembley?
Czasem luźno sobie dyskutujemy. On był bardzo zły i miał pretensje do tych, co pisali, że o tamtym golu powiedział: „naszła, weszła, zeszła”. Nigdy czegoś takiego nie mówił, ale ktoś mu to włożył w usta i została w nim zadra. Ktoś mu zepsuł to piękne wspomnienie.
Domarski wtedy dobrze zastąpił Lubańskiego.
Znakomicie. Trzeba powiedzieć, że brak Włodka to była wtedy olbrzymia strata. Skład był przez to słabszy. To można porównać z brakiem Lewandowskiego w tej obecnej reprezentacji. Każdy teraz powie, że Lewandowski w meczu z Mołdawią i Wyspami Owczymi by się przydał. Bez niego, to nie było to samo. I z Włodkiem też tak było. Na szczęście Domarski znalazł się w tamtej sytuacji.
Czytałem kiedyś, że mógł iść do Górnika i grać z Lubańskim. Miał też oferty z Polonii Bytom.
Polonia co rok go chciała, ale to była podpucha. Człowiek z Bytomia co sezon składa podanie, Janek tam chyba nawet jechał, a na końcu Stal Rzeszów dokładała trochę kasy, żeby Domarski został. A do Górnika to bał się iść. On nie był taki przebojowy i towarzyski, nie odnalazłby się wśród Ślązaków. Jemu pasowała atmosfera Podkarpacia, dlatego Rzeszów zamienił na Mielec.
Tomaszewski, Domarski, kogoś jeszcze byś wyróżnił za Wembley?
Grześka Lato. Biegał od jednej bramki do drugiej. Miał mocne płuca. Był jak taki mały samolocik. Pamiętam, jak go kiedyś na lidze w Chorzowie goniłem i jak go dopadłem 25 metrów przed naszą bramką, to na nic nie zważałem. Poszedł wślizg i Grzesiu poleciał w banery reklamowe. Kartkę dostałem, ale liczyło się, że go zatrzymałem. Anglicy sobie z nim nie poradzili.
A poza tym?
Mieliśmy wtedy dobrą drużynę. Grali zawodnicy na poziomie, mieli umiejętności. To nie byli frajerzy. Heniu Kasperczak czy Kaziu Deyna wtedy na Wembley próbowali przytrzymać piłkę, pograć nią trochę, skontrować, a z kontry byliśmy bardzo groźni, ale akurat wtedy Anglicy nas stłamsili. Nie odpuszczali, nie pozwalali na rozegranie. Pogoda była jednak dobra do obrony. Ślisko było, swobodnie można było robić wślizgi. Jak powiedział, im pogoda pasowała do szesnastki, a dalej to już sprzyjała nam.
Dla Anglików remis był wtedy szokiem.
Dla nas też. Myśleliśmy, że oni u siebie wygrają na luzie. Stało się inaczej, niespodzianka była ogromna. Jednak oni sami sobie winni. Zresztą mecz na Śląskim z nami też przegrali na własne życzenie. Trochę nas zlekceważyli i dostali 2:0. Remis na Wembley zrobił jednak zdecydowanie większe wrażenie niż tamto zwycięstwo.
Bo to był chyba jednak najważniejszy mecz reprezentacji.
Najważniejszy i przełomowy w tym sensie, że poczuliśmy, że z każdym można powalczyć i wygrać. Chcę ci jednak powiedzieć, że my wtedy byliśmy gotowi na takie wielkie mecze, bo piłka klubowa dobrze stała. Górnik, Legia, Ruch grały regularnie w europejskich pucharach. Nawet, jak przegrywały, to zawodnicy zbierali doświadczenie, a każdy taki mecz wiele im dawał. Na Wembley nie było przypadkowych ludzi.
Nie wszyscy jednak znaleźli się w tej złotej jedenastce mundialu w Niemczech.
No tak. Trener Górski wymienił Bulzackiego, Ćmikiewicza i Domarskiego. Za Jasia wskoczył Szarmach, który znakomicie grał głową, więc ta zmiana się broniła. Górski cały czas szukał lepszych rozwiązań i zawodników, którzy sprawią, że ta nasza drużyna będzie jeszcze lepsza. I tak sobie myślę, że to, co pisali i mówili o cudzie na Wembley, to tylko część prawy. Cud był, bo wtedy się broniliśmy, ale absolutnie nie było cudem to, że do takiego meczu doszło i ta drużyna pojechała na mundial i narobiła tam zamieszania.