Falstart Probierza to efekt przesadnej dbałości o bezpieczeństwo
Jeśli za debiut selekcjonera uznać dwumecz z Wyspami Owczymi i Mołdawią, w którym zdobyliśmy cztery punkty, to trzeba przyznać, że wypadł on marnie. Delikatnie mówiąc.
Jasne że zepsute eliminacje to nie jest wina wyłącznie Michała Probierza, że gdzieś tak w siedemdziesięciu pięciu procentach schrzanił to jego poprzednik, który okazał się zwykłym leserem ze znanym nazwiskiem. Jednak nowy trener nie pomógł. A w moim odczuciu mógł pomóc i przełom wcale nie był poza zasięgiem.
ZOBACZ TAKŻE: Przełom w sprawie Nicoli Zalewskiego?! "Wszystko zmyśliłem"
Ograć u siebie w Warszawie 180. w rankingu FIFA Mołdawię to był po prostu obowiązek. Raz mogło się nie udać. Wiadomo - to jest tylko futbol, przeważasz, stwarzasz masę sytuacji i nie chce wpaść, a rywalowi coś tam się raz uda i osiąga sukces. Nieco naciągając - tak było właśnie w Kiszyniowie za czasów Fernando Santosa.
Ale teraz mieliśmy już ten negatywny punkt odniesienia, wiedzieliśmy, że blamaż nie może się powtórzyć. Mieliśmy czytelną informację o nielicznych na pozór atutach rywala, rozpoznanego, rozpracowanego, bardzo przeciętnego przecież. Liczyliśmy na nowe otwarcie, na jakiś powiew świeżości, nową energię, nieco odmienioną kadrę z nowym kapitanem. Chcieliśmy widzieć grupę sportowców, którzy będą walczyć jeden za drugiego, którzy pójdą za sobą w ogień widząc, że szansa udziału w przyszłorocznych mistrzostwach się wymyka.
I co dostaliśmy w zamian? Dokładnie to samo co wcześniej.
Żal było słuchać tych rzeczywiście przybitych zawodników, którzy ze spuszczonymi głowami pod nosem coś tam bełkotali, „o tym, czego zabrakło”. Szlag człowieka trafiał, kiedy słyszeliśmy, że „może zabrakło odwagi”. Nie w całym meczu, w pewnych momentach oczywiście, ale na miłość boską, to z kim my mamy zagrać odważnie, jak nie z Wyspami Owczymi i Mołdawią?!
Już ten pierwszy mecz na wietrznej wyspie wskazywał na to, że bezpieczeństwo w tej nowej układance liczy się najmocniej. Owszem, można selekcjonera pochwalić, że wynalazł kilka nowych twarzy, że personalnie nieco stara się tę drużynę przewietrzyć. Ewidentnie jednak zadbał w pierwszej kolejności o to, aby nam Wyspy Owcze nie wbiły gola. Niby zaryzykował dając szasnę debiutu Patrykowi Pedzie z trzeciej ligi włoskiej, ale zaasekurował go dwoma defensywnymi pomocnikami - Bartoszem Sliszem i Patrykiem Dziczkiem. Biorąc pod uwagę, że wystawił trzech obrońców, dwóch defensywnych pomocników, dwóch wahadłowych, którzy bardziej są obrońcami niż atakującymi, to mieliśmy siedmiu zawodników na boisku o inklinacjach obronnych.
Na Wyspy Owcze wyszedł jeden napastnik Arkadiusz Milik, który jest od dawna bez formy. Nie da się zwyciężyć efektownie, grając w ten sposób. Pal licho, jeśli to skromne 2:0 poparte byłoby ogromną liczbą stwarzanych sytuacji. Ale my tak naprawdę wykazaliśmy się dobrą skutecznością. Poza golami wiele więcej okazji nie mieliśmy. A przez niemal całą drugą połowę graliśmy z przewagą jednego zawodnika.
Przeciwko amatorom, którzy na mecze kadry biorą urlopy i normalnie musza pracować poza piłką, najczęściej od ósmej rano. Od razu to śmierdziało w kontekście meczu z Mołdawią.
W tym drugim meczu selekcjoner dokonał dwóch korekt - dołączył do wciąż słabego Milika Karola Świderskiego i pewnie dlatego uratowaliśmy punkt (przez blisko 30 minut rywale prowadzili 1:0). Dzięki temu jeszcze jakaś minimalna szansa na udział w turnieju pozostaje, ale przede wszystkim pozostaje niesmak.
Ludziom już coraz mniej chce się tę drużynę oglądać. Zawód goni zawód, rozczarowanie podąża za rozczarowaniem. Niespełna rok temu psioczyliśmy na awans na mundial tylnymi drzwiami (baraż ze Szwecją), a później słaby styl w zremisowanym meczu z Meksykiem i zwycięskim z Arabią Saudyjską oraz wymęczone wyjście z grupy mistrzostw świata.
Dziś tamten czas jawi się jako nasze reprezentacyjne Himalaje. Jesteśmy niemal na dnie, ale… wciąż nie godzę się z idącymi drogą na skróty, którzy wygodnie twierdzą, że mamy spalona ziemię i trzeba nie wiadomo jak wielkiej cierpliwości, aby z tych zgliszczy się dźwignąć.
Jest dokładnie odwrotnie. Gramy grubo poniżej stanu posiadania. Mamy odpowiednią liczbę utalentowanych graczy w Polsce i w ligach zagranicznych, którzy są w stanie tworzyć przynajmniej solidny zespół europejski. Taki, który byłby w stanie zdominować Wyspy Owcze, a nie grać z nimi jak równy z równym. Może tylko średni, ale nie tak beznadziejny, jaki prezentuje się nam ostatnio.
Załamywanie rąk i emocjonalne wypowiedzi w stylu "nie zasługujemy, aby grać na Euro" to pójście na łatwiznę. Jasne - na dziś sportowo nie pasujemy do tego towarzystwa, które w Niemczech się znajdzie, ale trzeba coś zrobić, abyśmy zaczęli pasować. Są od tego godnie opłacani fachowcy. I oni, i zawodnicy muszą mieć jednak znacznie więcej odwagi.