Doktorat Mikela Artety. Hiszpan wydał 690 mln euro na wskrzeszenie Arsenalu
Baskijskiemu trenerowi udało się przekonać amerykańskich właścicieli "Kanonierów", że nie Premier League, ale Liga Mistrzów jest kluczem do odzyskania dawnego blasku.
"Arsenal stracił duszę. Musimy na nowo połączyć fanów i zespół" - powiedział w 2019 roku kiedy obejmował drużynę z Londynu. Był absolutnym trenerskim młokosem, a prowadzenie tak renomowanej drużyny jego pierwszym doświadczeniem w tej kwestii (wcześniej pracował jako asystent Pepa Guardioli w Manchesterze City). Co prawda zdobył w tym czasie Puchar Anglii i dwie Tarcze Wspólnoty, ale poza Emirates Stadium nie zyskał sławy trenera odnoszącego sukcesy.
ZOBACZ TAKŻE: Jakub Kiwior najzabawniejszym graczem Arsenalu? Reakcja gwiazdy mówi sama za siebie
Nie da się jednak nie zauważyć, że był w stanie pokonać wielki Manchester City w poprzednim sezonie i mimo ostatecznego zepchnięcia przez City na drugie miejsce w tabeli, po siedmiu latach przywrócił Kanonierów do Ligi Mistrzów.
Teraz ma czas na zebranie owoców z drzewa, które udało mu się wyhodować. Śmiało można powiedzieć, że jego dawna diagnoza dolegliwości drużyny z północnego Londynu była trafna. Klub musiał zostać wskrzeszony od dołu, powracając do istoty tego co było przez lata dziełem Arsena Wengera, a zostało utracone.
Atreta całkowicie przebudował skład, dzięki inwestycjom milionerów. W ciągu trzech lat wydał 690 mln funtów, co czasem umyka zachwycającym się Kanonierami, którzy rzekomo mieli wrócić do futbolu romantycznego, nie wydając tak wielkich kwot jak inne angielskie potęgi.
To bzdura. Można powiedzieć, że inwestycje były nawet większe, bo te kwoty pozbawione były możliwości szybkiego zwrotu. Arsenal wydawał grube pieniądze, a nie grał przecież w Lidze Mistrzów, z której po raz ostatni został wyrzucony przez Bayern Monachium w 2016 roku i nie zdołał wspiąć się na szczyt Premier League aż do ostatniego sezonu. Mistrzostwo wymknęło im się w kwietniu po przegranej 1:4 z City. Arteta sam przyznał, że w pewnym momencie zaczął postrzegać siebie jako mistrza (nie udało się to Arsenalowi od 20 lat), co okazało się zgubne.
Ale londyńczycy jednak ugruntowali swoją pozycję wśród najważniejszych kandydatów do mistrzostwa Anglii i w tym sezonie po dziewięciu rozegranych meczach są niepokonani (sześć zwycięstw i trzy remisy). Arteta powiedział, że to zmartwychwstanie jest dziełem rozpoznawalnego stylu gry i bardzo młodego składu ze średnią wieku: 25 lat. Składzie pełnym własnych talentów i tych kupionych za ogromne pieniądze.
Spośród tych, których w Londynie zastał zostali tylko Brazylijczyk Martinelli, Portugalczyk Soares i Francuz Saliba. Pod okiem Artety debiutowali tacy wychowankowie jak Saka, Smith-Rowe, a także ściągnięci Odegaard, Ramsdale, Jesus i dwaj najdrożsi: Havertz (75 mln euro) i Rice (116 mln euro).
Hiszpański trener musiał przekazać wielu z nich to co jest istotą Arsenalu, wykorzystując wszelkie możliwe środki. Od indywidualnych rozmów po przyniesienie do szatni repliki zegara, który wieńczył dawny stadion Highbury przez 70 lat, aby pamiętać, że klub należy do arystokracji angielskiego futbolu.
Teraz musi wykonać krok w Lidze Mistrzów nie tylko ze względu na rodowód, ale także aby odzyskać inwestycję poczynioną przez właścicieli. W północnym Londynie oczekuje się po prostu zwrotu.
Mimo dobrego początku (4:0 z PSV), Arsenal niespodziewanie przegrał z Lens 1:2, a dziś nie może sobie pozwolić na porażkę w stolicy Andaluzji z Sevillą. Hiszpańskie media donoszą, że to starcie jest dla Artety jak obrona angielskiego doktoratu na ojczystej ziemi.
Przejdź na Polsatsport.pl