Były trener Ruchu Chorzów wbija szpilkę swojemu następcy. "Byłem zaskoczony"
- Liczyłem, że w tej końcówce dostanę szansę na odrobienie strat. Teraz Ruch ma grać z rywalami, którzy są w zasięgu. Zaskoczenie było tym większe, że wcześniej narracja była taka, że raczej nic się nie zdarzy. Kilka razy byłem zapewniany, że przejdziemy przez to najgorsze, a potem spróbujemy się odbić - mówi nam Jarosław Skrobacz, były trener Niebieskich.
Dariusz Ostafiński: Kibice piszą, że stał się pan ofiarą własnego sukcesu.
Jarosław Skrobacz, były trener Ruchu Chorzów: Wcześniej ci sami kibice zastanawiali się, czy Ruch nie powinien być wyżej w tabeli Ekstraklasy. A ja mógłbym się zapytać, czy stać nas na wygrywanie ze Śląskiem i z Lechem. Ruch na Lechu wygrał ostatni raz 20 lat temu, lecz oczekiwania były spore. Nie będę z tymi opiniami dyskutował. Powiem tylko, starałem się wycisnąć z tego materiału, ile się da.
Rozumiem, że trochę albo nawet bardzo żałuje pan tego, że w klubie nie wytrzymali do zimy, nie dali panu zrobić zmian w kadrze i z nową, świeżą krwią powalczyć wiosną o byt.
Przed Ruchem jest teraz seria spotkań może nie łatwiejszych, ale i też nie z takimi rywalami, jak Śląsk, Raków, Legia, Pogoń czy Lech. Teraz mamy grać z drużynami środka, gdzie uważam, że jest szansa na odrobienie strat do tych drużyn, z którymi bijemy się o utrzymanie. Nie chcę jednak mówić o żalu. Decyzja zapadła, byłem nią zaskoczony, ale nie obrażam się na rzeczywistość. Nie ulega natomiast wątpliwości, że zima jest szansą dla Ruchu. Po awansie przyszło wielu zawodników z niższych lig. Trudno było liczyć na to, że odpalą. Dla wielu z nich przeskok okazał się za duży.
To dlaczego nie wzięliście wtedy innych, lepszych?
Kiedyś o tym rozmawialiśmy. Możliwości finansowe Ruchu są określone. Latem mieliśmy wyselekcjonowanych zawodników, na których byliśmy zdecydowani. Żadnego z nich nie udało nam się jednak pozyskać. Potem doszli Starzyński i Kozak, ale z tej letniej listy pierwszego wyboru nie trafił nikt. Nie zrobiliśmy transferów, jakie były potrzebne, lecz takie, na jakie było nas stać. W tym sensie dobrze byłoby dotrwać do zimy, bo to była szansa na korektę.
Ruch ma ten sam problem, co Puszcza i ŁKS. Nie miał i nie ma tych pieniędzy, co pozostali, a jakoś sobie musi radzić. Jakby patrzeć przez pryzmat finansów, to można by się dziwić, że ta drużyna nie jest na ostatnim miejscu, że wyprzedza ŁKS.
Kibic tak jednak na to nie patrzy. Ma olbrzymie wymagania. Przez dwa lata był karmiony sukcesami. Zwycięstwami i awansami, które sprawiły, że apetyty urosły. Ten apetyt na sukcesy w Ekstraklasie nie jest jednak niczym poparty. Ja bym bardzo chciał usłyszeć kilka racjonalnych przykładów dowodzących, że powinniśmy być lepsi od ŁKS-u, czy też Puszczy, żeby już nie wspominać o pozostałych. Jak powiedziałem, mieliśmy ograniczone możliwości i dlatego zrobiliśmy takie, nie inne zakupy licząc, że ci nasi nowi zawodnicy jakoś sobie poradzą, że będzie dobrze.
Czyli kibice mają rację, nazywając pana ofiarą własnego sukcesu. Sam pan powiedział, że karmił ich sukcesami, więc teraz, kiedy ich nie ma, nagle przestał pan być tym dobrym.
Pamiętam, że po awansie do pierwszej ligi marzeniem było utrzymanie. Miało być spokojnie, planowaliśmy kilkuletni pobyt. Nie chcieliśmy robić niczego ponad stan. Szybko jednak okazało się, że jesteśmy w grze o Ekstraklasę, a presja z każdym tygodniem rosła. Jak nie wyszedł nam mecz, to nikt nie pamiętał, że celem było utrzymanie. Mówiło się, że nie chcemy awansować. W końcu to zrobiliśmy. Pan mówi: ofiara sukcesu. To mieliśmy odpuścić, podziękować. Nie. Uważam też jednak, że brakuje takiej chłodnej analizy tego, co się stało. Zapomina się, kogo zostawiliśmy za plecami i w jakich okolicznościach do tego doszło. Było kilka zespołów lepszych od Ruchu, nie mieliśmy swojego stadionu, ale otworzyła się szansa i ją wykorzystaliśmy.
To zrobię małą korektę w tej opinii kibiców i powiem, że w przypadku Ruchu sukces sportowy wyprzedził organizacyjny. Nie, żebym chciał umniejszać działaczom, bo ta ekipa też przejęła klub w określonej sytuacji, z długiem.
I to też determinowało nasze poczynania. Nie byliśmy w stanie zaoferować lepszym piłkarzom takiego wynagrodzenia, jakiego by oczekiwali. Nie było nas stać na jednego, czy drugiego lepszego zawodnika i na końcu zostaliśmy z tymi, którzy mogli, ale nie musieli odpalić.
Powiedział pan wcześniej, że był zaskoczony zwolnieniem. Rozumiem, że pan nie miał dość, nie sugerował, że może by tak poszukać kogoś na pana miejsce.
Nie. Liczyłem, że w tej końcówce dostanę szansę na odrobienie strat. Jak już wspomniałem, teraz Ruch ma grać z rywalami, którzy są w zasięgu. Zaskoczenie było tym większe, że wcześniej narracja była taka, że raczej nic się nie zdarzy. Kilka razy byłem zapewniany, że przejdziemy przez to najgorsze, a potem spróbujemy się odbić. Jasne, że w szatni nie było euforii, ale złej energii też nie, więc miałem nadzieję, że jedziemy dalej.
Co panu powiedział prezes, wręczając dymisję?
Tego nie chcę zdradzać. Klub zawsze ma prawo do takiej decyzji, a trener musi się z tym liczyć. Taka robota.
Był pan zaskoczony tym, że na pana miejsce wskoczył asystent Jan Woś. W takich sytuacjach zwykle bierze się kogoś z zewnątrz, kogoś ze świeżym spojrzeniem.
Oczywiście że byłem zaskoczony. Decyzję podjął sam, a z wywiadu z prezesem Siemianowskim, dowiedziałem się, że był bardzo zdeterminowany i zaangażowany w swoich działaniach. Proszę mnie jednak nie ciągnąć za język, bo więcej w tym temacie nie powiem.
Ma pan uczucie deja vu. W Jastrzębiu było tak samo.
Tak to można odebrać. Pamiętam, że w Jastrzębiu też się często zastanawialiśmy, gdzie jest pułap możliwości tamtej drużyny. Tam też nie było szans na ściąganie dużych nazwisk. W pewnym momencie doszliśmy do tego, że zespół potrzebował czasu, żeby to zaskoczyło, ale zabrakło cierpliwości. Wtedy ktoś powiedział mi, że zawsze w końcu znajdziesz się tam, skąd bierzesz zawodników.
Te ostatnie słowa do Ruchu też pasują idealnie. Przecież po awansie nie było was stać nawet na pierwszoligowców.
Mówi się, że pieniądze nie grają, ale dobrze je mieć, bo na końcu odgrywają one ogromne znaczenie. Jak walczyliśmy o awans w drugiej lidze, to mieliśmy wielu zawodników trzecioligowych, ale byli też Janoszka, czy Foszmańczyk, czyli tacy, go grali wyżej, mieli doświadczenie. Już tamten Ruch był eksperymentem, ale wszystko się udało. W krótkim czasie zrobiliśmy jednak kolejny przeskok, z pierwszej do Ekstraklasy, a dla niektórych to już było za dużo. Pewnych spraw nie da się zmienić jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ci piłkarze muszą pograć w otoczeniu lepszych, otrzaskać się.
Domyślam się, że tu wchodzenie tych młodych do drużyny było o tyle utrudnione, że wraz z kolejnymi porażkami rosła presja, że komfortu nie było.
W Chorzowie presja jest zawsze olbrzymia. Nie ma jednak co narzekać. Jak przejmowałem Ruch, to wiedziałem o tym. Wielu trenerów nie chciało wziąć tej roboty, ale ja się podjąłem, licząc się z każdym scenariuszem.
Jednak wciąż siedzi to panu w głowie? A może wręcz przeciwnie, może zaraz zobaczymy pana na trenerskiej ławce w innym klubie?
Paru dni potrzebuję, żeby to poukładać. A odpowiadając na drugą część pytania, mogę jedynie stwierdzić, że optymalnym rozwiązaniem byłoby odpocząć do końca rundy. Pojechać na jakiś mecz, obejrzeć piłkę bez tego ciśnienia. To byłoby fajne, ale ja nie wiem, jak będzie, bo życie różne scenariusze pisze. Dlatego żadnych deklaracji składał nie będę.
Już ma pan oferty?
O takich rzeczach się nie mówi.
Na pewno jednak ten nowy klub przejmie pan mądrzejszy o doświadczenia z Ruchem. Zwolnienia są przykre, ale każde ponoć człowieka wzbogaca.
Z wiekiem nabiera się doświadczenia, a wszystko to, co przeżywasz, te różne sytuacje, pomagają ci się rozwijać. Dla mnie te dwa i pół roku w Ruchu to był wyjątkowo długi czas, jak na polską rzeczywistość. Już półtora to dużo. Mówiąc pół żartem, pół serio, już od roku mogłem się spodziewać tego, co się stało. W polskiej piłce to zresztą działa tak, że im bardziej chwalą, tym większe zagrożenie. Nie ma jednak co, ten Ruch dużo mi dał. Teraz trzeba jednak iść dalej.