Awantura o powołania. Przyjęcie stałego kryterium jest u nas niemożliwe
Nie wiem, czy podobnie jest także w innych krajach Europy, ale u nas za każdym razem po ogłoszeniu powołań na mecze reprezentacji Polski pojawia się wrzawa. Zazwyczaj głównie nie na temat tych, którzy znajdują się na liście. Najważniejsi są z reguły ci, których brakuje…
Najlepiej byłoby przyjąć jakiś zbiór zasad i kryteriów, kto powinien dostąpić godności noszenia orzełka na piersiach. Że idealnie byłoby korzystać z piłkarzy grających w najwyższych ligach i mieniących się mianem zawodnika pierwszego składu. Odpoczywającym od „podstawy” jedynie wtedy, gdy w drużynie grającej co trzy – cztery dni potrzebna jest rotacja związana z regeneracją tych, którzy są niezbędni w pełni sił i witalności na najważniejsze spotkania. Tylko, że w naszej rzeczywistości to utopia. Nawet w najlepszych ostatnio latach reprezentacji – czytaj w okolicach EURO 2016 – trafiał się na przykład casus Jakuba Błaszczykowskiego, który jednak mimo problemów w Fiorentinie czy Wolfsburgu jakości w kadrze nie zaniżał.
ZOBACZ TAKŻE: Kadra reprezentacji Polski na mecze z Czechami i Łotwą
Michał Probierz z takiego potencjału dyspozycji klubowej tej jesieni nie może niestety skorzystać. W kluczowej dla każdej ekipy formacji obronnej stawia odważnie na Patryka Pedę z Serie C i wraca do występującego na drugim poziomie rozgrywkowym Jana Bednarka, bo kontuzja znów wykluczyła z przyjazdu na zgrupowanie Pawła Dawidowicza. Niektórych w oczy kole obecność w reprezentacji Patryka Dziczka. Nie dość, że gra on w jedenastym zespole PKO BP Ekstraklasy, to do tego takim, który od końca września nie jest w stanie wygrać spotkania w lidze. Klasycznego lewego wahadłowego jak nie było, tak nie ma. Wraca co prawda Nicola Zalewski ale on też nie może się określić mianem pewniaka w rzymskich barwach. Jednak skoro na tej pozycji widzi go sam Jose Mourinho, nie wypada wchodzić z nim w polemikę.
Z listy powołań wypadł tym razem Arkadiusz Milik, który podzielił październikowy los Bednarka. Niezadowolony może być Sebastian Walukiewicz, który występuje w mocniejszej lidze niż Paweł Bochniewicz i w Serie A gra częściej niż powołany Mateusz Wieteska. „Zawsze obecny” i rzucany po różnych pozycjach Bartosz Bereszyński niemal za każdym razem „dawał radę” mimo, że nie znajdował się w strefie komfortu grając w niekoniecznie pasujących mu sektorach boiska. „Bereś” tym razem mecze kadry obejrzy w domu. Krzysztof Piątek też reprezentacji dawał reprezentacji sporo. I choć wreszcie się odblokował przegrał rywalizację z Adam Buksą, który jest skuteczniejszy od niego w Turcji, do tego zespół z Antalyi prezentuje się lepiej w ligowych rozgrywkach niż klub byłego napastnika Herthy Berlin i Milanu. Liczba miejsc jest jednak ograniczona. Zadowolić wszystkich? Niemożliwe.
Zbudowanie czegoś stałego i stabilnego w naszych okolicznościach nie jest więc realne. Probierz i tak postawił jednak na umiarkowaną trwałość swych decyzji i nie wywrócił do góry nogami wszystkiego, co wymyślił w październiku. Co będzie działo się dalej? Nikt nie jest w stanie tego przewidzieć. Za duża jest bowiem grupa kandydatów do gry w reprezentacji, którzy by o czymkolwiek marzyć, najpierw muszą odbudować – albo nawet zbudować - swoją klubową pozycję.