Szykujmy się na jeszcze "gorsze". Być może nadchodzą lata chude
Nic nie trwa wiecznie, choć do dobrego łatwo się przyzwyczaić. Poza Euro 2016 w XXI wieku zawsze narzekaliśmy na występy naszej reprezentacji na mistrzowskich imprezach. Nawet wtedy, gdy po trzydziestu sześciu latach kadra pod wodzą Czesława Michniewicza wreszcie wyszła z mundialowej grupy. Ale przynajmniej na dużych turniejach byliśmy. Teraz może będziemy musieli pogodzić się z tym, że na Euro, na którym po zmianie regulaminów zagra prawie połowa ekip ze Starego Kontynentu, nas może nie być.
Mimo że dzięki Lidze Narodów mamy jeszcze jedną furtkę. Liczymy więc na to, że w półfinale nie będzie ona zamknięta na kłódkę, bo marzymy o Estonii. Dalej – jeśli pierwszą przeszkodę przebrniemy – będzie już na pewno trudniej.
ZOBACZ TAKŻE: Grzegorz Lato ma dobrą radę dla Roberta Lewandowskiego. "To powinien sobie zobaczyć"
W piłce są pewne cykle i kryzysy dotykają prawie wszystkich. Holendrów, którzy z pewnością mają większe zasoby, zabrakło na ME 2016 i mistrzostwach Świata w Rosji. W dołek i to głęboki wpadli Szwedzi. Norwegia z najlepszym napastnikiem globu Erlingiem Haalandem od dawna ogląda finały tylko w telewizji. Włosi jako złoci medaliści Euro nie sprostali w barażu Macedonii Północnej i do Kataru nie polecieli. Nam grozi to samo nie tylko, jeśli chodzi o lato i Niemcy. Przecież na kolejny mundial, ten w Stanach Zjednoczonych, Meksyku i Kanadzie, awansować będzie jeszcze trudniej. Mimo że zagra tam aż 48 zespołów narodowych.
Rok, który zamknie nikomu niepotrzebny towarzyski mecz z Łotwą, nie wykreował nam drużyny, z którą możemy wiązać jakąś świetlaną przyszłość. Czy z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że liderem defensywy na lata będzie Patryk Peda, na którego odważnie postawił Michał Probierz? A szóstką numer jeden zostanie Patryk Dziczek? Jak będzie wyglądał w ogóle podstawowy zestaw naszych obrońców i jaki będzie wyjściowy system gry? Kto wejdzie w buty Roberta Lewandowskiego, jeśli ten – w przypadku braku awansu na Euro - faktycznie zdecyduję się na koniec reprezentacyjnej przygody?
Jasne, że gdybym dziś miał pobawić się w typowanie i wskazać na kilka nazwisk, które mogłyby być siłą napędową naszej drużyny na jesień 2024 i później, wymieniłbym – poza bramkarzami, z którymi długo nie będzie żadnego problemu – Nikolę Zalewskiego, Jakuba Kiwiora, Mateusza Łęgowskiego, Jakuba Piotrowskiego, Sebastiana Szymańskiego – jeśli wreszcie zacznie grać w kadrze na podobnym poziomie jak w klubach – Karola Świderskiego, Adama Buksę, Jakuba Kamińskiego czy Filipa Marchwińskiego. Ale to nie jest nawet jedenastu ludzi. I żaden z nich – w tej chwili - to nie jest "Lewy" z najlepszych czasów w Bayernie czy Dortmundzie, Krychowiak z Sevilli, Glik z Monaco, Piszczek z Błaszczykowskim z Borussii czy Milik z Ajaksu bądź Napoli.
Żeby "nowa reprezentacja" mogła się równać z tą, która dała w ostatnim czasie największą radość, nasi piłkarze muszą grać w dobrych klubach. Albo – mieć taki entuzjazm narodowy jak Albańczycy. Lub złożone w dużej mierze z Polaków dwa mocne kluby, które regularnie występują w fazach grupowych europejskich pucharów – jak ma to miejsce w przypadku Czechów i praskich Sparty i Slavii. Viktoria Pilzno zresztą też grała rok temu nawet w Champions League. Przydałoby się też mniej zmian na stanowisku selekcjonera. Jaroslav Silhavy przejął kadrę naszych południowych sąsiadów, gdy z Polską żegnał się Adam Nawałka. Biało-Czerwoni "próbowali" w tym czasie Jerzego Brzęczka, Paolo Sousę, Czesława Michniewicza, Fernando Santosa i żaden z nich nie okazał się odpowiedni. Dziś słychać już głosy, że jak nie będzie awansu na Euro, trzeba pożegnać się z Michałem Probierzem. Tak nic nie zbudujemy. Co gorsza, kto wie, czy nie powinniśmy zejść trochę na ziemię? I przygotować na lata chude…
Przejdź na Polsatsport.pl