Gdyński węzeł rozwiązany. Na derby Trójmiasta kibice wracają na Arkę!
Niechęć władz miasta, kibiców i mniejszościowego udziałowca Arki Gdynia wobec zarządzającego klubem Michała Kołakowskiego, wspieranego przez swego ojca Jarosława, polegająca na odcięciu finansowego wsparcia i bojkotu meczów domowych przez fanów, odniosła skutek.

„Przybysze z Warszawy”, jak gdzieniegdzie nazywano obecnych włodarzy, którzy wyciągnęli MZKS z potężnego kryzysu finansowego, odkupując akcje od Dominika Midaka i stawiając piłkarski podmiot na nogi, nie mogli i nie chcieli dalej pracować w takiej atmosferze. Spłacili kilkumilionowe zadłużenie, przeprowadzili go przez trudne dla wszystkich czasy covidowe i stworzyli zespół, w którym ważne role odgrywają umiejętnie wprowadzani wychowankowie. O sile zespołu stanowią Polacy.
Marcin Gruchała, mający poparcie prezydenta i fanów, przejmie pakiet kontrolny być może nawet do końca roku. A odsądzani od czci i wiary Kołakowscy zostawią mu drużynę na pierwszym miejscu w tabeli z realnymi szansami na awans do Ekstraklasy. Choć w pewnych kręgach kolportowano absurdalną plotkę, że na promocji im nie zależy, bo wiąże się to z koniecznością przelewania dużych kwot na konto poprzedniego właściciela. Jakby nie wiedziano, jakie pieniądze generuje gra w elicie w porównaniu do Fortuna 1 Ligi. Ten zarzut był nonsensem.
Wielki szacunek dla drużyny prowadzonej przez Wojciecha Łobodzińskiego. Że w tak trudnych okolicznościach i po przeciętnym starcie rozgrywek, grając na niemal pustym stadionie, ze świadomością, że być może z powodu zamknięcia kurka z miejskimi pieniędzmi nie wszystko o czasie pojawi się na bankowym koncie, byli w stanie skoncentrować się na zadaniach i wykonywać je tak dobrze. Arka jest na pierwszym miejscu w tabeli, bo ma dobrego trenera, który był w stanie w tak niesprzyjających warunkach wypracować odpowiednią strategię i wywołać właściwe nastawienie. A za jego zatrudnienie, za budowę zespołu, jego konstrukcję i materiał, z którego się tworzy, odpowiadali przecież ludzie, których to środowisko już nie chce.
Gruchała przejmie więc twór, który funkcjonuje bardzo dobrze. Pytanie: co zrobi w przerwie zimowej i jakimi otoczy się ludźmi? Czy namówi byłego prezesa Arki Wojciecha Pertkiewicza na powrót, skoro ten tak dobrze radzi sobie w Jagielloni Białystok, ale emocjonalnie być może myślami jest ciągle w Gdyni? Czy będzie chciał on zabrać ze sobą dyrektora sportowego Łukasza Masłowskiego, z którym pracuje na Podlasiu? Przecież skoro wszystko, co „stare i złe” - według protestujących - ma być wyrwane z korzeniami, ktoś będzie musiał dobrze zarządzać tym projektem. Pieniądze wrócą, to już wiemy. Ale sztuką jest nie to, żeby je mieć. Trzeba je wydawać mądrze.
Dziś dla gdynian najbardziej prestiżowy mecz w sezonie. Derby Trójmiasta z Lechią, (transmisja w Polsacie Sport Extra od 20.20), która jest na trzecim miejscu w tabeli z trzypunktową stratą do Arki. Prawdziwy hit szesnastej kolejki. Dlatego wszystkie strony chciały jak najszybciej dość do porozumienia, choć jak wiemy, Michał Kołakowski został do takiej czynności zmuszony. Stadion wreszcie będzie wyglądał tak, jak trzeba. Choć może nie do końca, bo kibice Lechii obejrzą ten mecz w telewizji.
Jak ta nagła zmiana wpłynie na zespół gospodarzy? Czy gospodarze nie będą przemotywowani, gdy zamiast szmeru kilkuset kibiców nagle usłyszą doping tysięcy gardeł, wiedząc, czego będzie się wymagać od nich w rywalizacji z lokalnym rywalem? Czy będą w stanie skupić się na tym, co najważniejsze? Emocje są dobre, ważne i potrzebne. Ale tylko wtedy, gdy nie biorą góry nad rozsądkiem.
Ostatnie dwa zdania idealnie pasują mi na puentę tego, co przez ostatnie miesiące działo się w Gdyni. Jeżeli odchodzący powoli właściciele podobno wszystko robili źle, to dlaczego zostawiają klub w tak dobrej kondycji, skoro od pół roku robiono wszystko, żeby mieli pod górkę? Arka jest w dobrym miejscu, ale kto wie, czy gdyby nie ten cały konflikt, nie miałaby o kilka punktów więcej. I jeszcze lepszą sytuację od tej obecnej.
