Zostawcie Runjaica, czyli dlaczego więcej ważą mecze z Alkmaar i Aston Villą od Stali i ŁKS
Legia awansowała wyszła z trudnej grupy Ligi Konferencji, wcześniej przechodząc długą trudną drogę, aby się do niej dostać. Jasne, że trzecia po względem rangi i finansów rozgrywki europejskie to nie jest Liga Mistrzów, ale… sukces docenimy bardziej, biorąc pod uwagę kontekst.
Przede wszystkim rywale, których udało się pokonać. Owszem, Ordabasy to pewnie rywal średniej klasy, ale jednak obecnie już mistrz Kazachstanu za sezon 2023. Austria Wiedeń, czołowy zespół austriackiej Bundesligi (obecnie 8 miejsce). Duński Midtjylland – lider lokalnych rozgrywek, bośniacki Zrinskij Mostar – wicelider. I wreszcie wisienki na torcie; rewelacja najlepszej ligi świata angielskiej Premier League Aston Villa (3 miejsce) oraz trzeci zespół holenderskiej Eredivisie, czyli AZ Alkmaar.
Zobacz także: Bramkarz AZ Alkmaar zabrał głos po meczu z Legią
Właściwie każde z tych zwycięstw, w drodze do 1/16 finału, która rozpoczęła się już w lipcu, okupione było ogromnym wysiłkiem, mecze miały swoją dramaturgię, będą zapamiętane na długo, a sukcesy poparte były dobrymi planami taktycznymi i jednak jakością czysto sportową, która w Legii jest, ale czasem drzemie.
Liczą się oczywiście zarobione pieniądze wypłacane przez UEFA, punkty do rankingu dla całej polskiej piłki klubowej, bardzo istotne w kontekście przyszłości, ale przede wszystkim wynik Legii jest rzeczywistą miarą postępu polskiej piłki klubowej. To właśnie podczas takich meczów jak te z Austrią Wiedeń, Aston Villą czy AZ Alkmaar widać dystans jaki nas dzieli od przyzwoitego poziomu europejskiego. Nie mam na myśli absolutnego topu, bo tu raczej przepaść nie jest do zasypania, ale właśnie tego średniego, do którego należy próbować dołączyć.
Po to nasze kluby zatrudniają zagranicznych trenerów, po to opłacają piłkarzy w sposób coraz bardziej imponujący, aby było z tego coś więcej niż próba wygrania na własnym podwórku.
Wymiar wygranej z Anglikami w Warszawie, którzy wcale nie wystawili tu drugiego składu, ale grali w podobnym zestawieniu jak ostatnio kiedy pokonali zwycięzcę Ligi Mistrzów – Manchester City i Arsenal, jest niebagatelny. Tym bardziej, że Legia zrobiła to z przytupem w efektownym stylu. Tak samo pokonanie Holendrów, którzy stworzyli drużynie z Warszawy tyle problemów w pierwszym starciu, i nie mam tu na myśli oczywiście jedynie aspektu sportowego.
Przecież takie zwycięstwa mogą być kapitalnym fundamentem. Do nich trzeba równać, na nich budować, one mogą być znakomitym punktem odniesienia.
Wypadałoby nie traktować tych osiągnięć jako szczytu możliwości, ale coś co może być pewną stałą formułą, sygnałem wysłanym do wszystkich: minimum dla polskiej drużyny reprezentującej nas na arenie międzynarodowej to godne granie w fazie grupowej jakichkolwiek europejskich rozgrywek.
A nie podejście, jak to trwające od lat, zgodnie z którym już sam awans do pucharów to wielkie osiągnięcie: „Teraz to już nic nie musimy, najwyżej możemy”. Widać, że próbuje robić to Lech Poznań, choć po ubiegłorocznych sukcesach z Villarreal, Djurgarden czy Fiorentiną, latem zblamował się i odpadł szybko ze Spartakiem Trnava, tą ścieżką, zaczyna też chyba podążać Raków, który odpadł teraz z Ligi Europy, ale pamiętamy jak blisko był awansu nawet do Ligi Mistrzów.
Ta świadomość tego co jest naprawdę wartością wśród zarządzających polskimi czołowymi klubami wydaje się być coraz większa. I to bardzo dobra tendencja, choć oczywiście musi ścierać się z inną teorią, która głosi, że ten kto postawi na europejskie puchary, może w następnym roku w ogóle ich nie zagrać, bo stacza się w lidze.
Świadczyć ma o tym choćby Legia, która nieoczekiwanie przegrała kilka meczów i jest dopiero piąta w lidze (9 punktów straty do lidera przy jednym zaległym meczu). To oczywiste, że gra co trzy dni utrudnia zadanie, ale czy to ma być argument za tym aby wrócić do tradycyjnego myślenia w polskich klubach, czyli błędnego koła: walczymy o europejskie puchary, szybko z nich odpadamy, aby skupić się na walce o europejskie puchary?
Lepiej potraktować to jako wyzwanie, szykować się na taką intensywność grania, kompletować skład z myślą o tym i pozwolić trenerom trochę przegrać, dać jakiś margines, a nie cały czas stawiać pod pręgieżem zwolnienia. Na Legię już pojawiły się naciski, aby podziękować Koscie Runjaicowi. Bo nie dał rady z ŁKS, Warcie czy przegrał ze Stalą.
W moim odczuciu to szaleństwo, bo gdyby tak się stało, każdy kolejny trener miałby jasność. Lepiej odpaść latem z pucharów, mieć problem z głowy i całe siły rzucić na Wartę, Stal i ŁKS. Bo z tego będzie rozliczany.
Jasne, że wygrywać wszystkiego przez cały czas na wszystkich frontach w polskich warunkach się nie da. Dlatego trzeba spróbować stworzyć odpowiedni balans. Coś za coś. I odpowiedzieć sobie na pytanie, co jest lepsze. Pierwsze miejsce w naszej ESA (choć przecież też nikt na to nie da gwarancji) bez udziału w Europie, czy piąte z dobrą pozycją do odrobienia straty wiosną i wielką nadzieją, że frajda z gry z zagranicznymi rywalami wciąż będzie obecna?