Sędziowie piłkarscy w ogniu krytyki. Trenerzy są wściekli
Trenerzy drużyn angielskiej ekstraklasy coraz częściej kwestionują decyzje sędziów oraz ogólne przepisy piłki nożnej. Kolejna fala krytyki pojawiła się po kończącej się w czwartek 19. kolejce ze strony szkoleniowców Liverpoolu, Manchesteru City i Evertonu.
We wtorek Liverpool pokonał na wyjeździe Burnley 2:0, choć strzelił cztery gole. Dwa nie zostały uznane, a trener "The Reds" Juergen Klopp nie mógł pogodzić się szczególnie z tym drugim przypadkiem - do siatki trafił Harvey Elliott, ale sędziowie anulowali bramkę ze względu na pozycję spaloną Egipcjanina Mohameda Salaha, który nie dotknął piłki.
ZOBACZ TAKŻE: Hity w polskiej piłce w 2023 roku
"Tylko ktoś, kto nigdy nie grał w piłkę, może uznać, że to był spalony. Będą nam tłumaczyć, że przecież to była taka sytuacja z pozycją spaloną, jakich wiele... Sędzia oglądał to przez pięć minut. To szalone. Ta decyzja jest absurdalna" - grzmiał niemiecki szkoleniowiec.
To już nie pierwszy raz w tym sezonie, gdy Kloppowi udziela się taka frustracja. Gdy 23 grudnia jego podopieczni grali z Arsenalem Londyn (1:1), ręką we własnym polu karnym zagrał Norweg Martin Oedegaard, ale ani sędzia główny Chris Kavanagh, ani żaden z arbitrów VAR nie uznali tego za przewinę godną rzutu karnego.
"Widziałem tę sytuację. Oczywiście, było zagranie ręką. Spodziewam się, że ktoś do mnie przyjdzie i wyjaśni mi, dlaczego to nie zostało tak zakwalifikowane, ale ja nie mam pojęcia. Nie twierdzę, że sędzia powinien był to zobaczyć, bo nawet nie wiem, gdzie się znajdował w tym momencie. Ale jak człowiek w studiu mógł na to spojrzeć i nie wyciągnąć wniosku, że może główny powinien to obejrzeć na ekranie?" - dziwił się.
W co najmniej jednej sytuacji w tym sezonie pretensje Niemca były obiektywnie słuszne. Tak było w spotkaniu z Tottenhamem Hotspur z 30 września, dotychczas jedynym przegranym ligowym meczu Liverpoolu w tym sezonie (1:2). Wówczas, przy stanie 0:0, Kolumbijczyk Luis Diaz trafił do siatki, gola anulowano ze względu na pozycję spaloną, ale analiza VAR wykazała, że spalonego nie było i należy bramkę uznać. Tyle że doszło do błędu w komunikacji z arbitrem głównym, przez co gra została wznowiona tak, jakby VAR podtrzymał jego pierwotną decyzję. Potem, zgodnie z przepisami, nie można było już wrócić do tej sytuacji.
Organ odpowiedzialny za sędziów Premier League, PGMOL, opublikował później komunikat, w którym przyznał, że został popełniony błąd.
"To był oczywisty błąd i moim zdaniem powinny istnieć rozwiązania, żeby zaradzić coś po fakcie. Skoro ich nie ma, to mogę od razu powiedzieć - a pewnie wielu ludzi nie chce, żebym to powiedział, ani jako trener Liverpoolu, ani jako osoba w jakikolwiek sposób związana z piłką nożną: sądzę, że jedynym możliwym wyjściem z tej sytuacji jest powtórzenie meczu" - ocenił Klopp. Dodał od razu, że zdaje sobie sprawę, iż szansa na to jest minimalna.
W następstwie tego incydentu PGMOL dokonał korekty w procedurze VAR. W myśl nowych zapisów sędzia VAR musi teraz potwierdzić końcowy efekt analizy ze swoim asystentem, zanim skomunikuje się z arbitrem na boisku.
Z niejasnymi przepisami gry problem mają też szkoleniowcy Manchesteru City Josep Guardiola i Evertonu Sean Dyche. Obaj zabrali głos w tej sprawie, choć w różnym kontekście, po środowym spotkaniu obu ekip, wygranym na wyjeździe przez broniących tytułu "The Citizens" 3:1.
Guardiola uważa, że z powodu niewłaściwie skonstruowanych przepisów kontuzji doznał jego zawodnik John Stones. Obrońca doznał urazu próbując zatrzymać rywala, który miał dogodną okazję na zdobycie gola, ale był na spalonym. Sędzia asystent, zgodnie z obecnymi zaleceniami, opóźnił podniesienie chorągiewki.
"Nie rozumiem. Spalony był tak oczywisty, a teraz on (Stones) ma kontuzję. Powiedzieli mi: +Masz rację, Pep, masz rację+. Ale teraz już za późno. To nie wina sędziów, bo przepisy idą od +szefów na górze+... ale nie rozumiem" - skomentował Katalończyk.
Dyche odniósł się natomiast do innej sytuacji z tego spotkania, kiedy sędziowie orzekli, że obrońca Evertonu Amadou Onana zatrzymał piłkę ręką po strzale Natana Ake i przyznali gościom rzut karny. "Jedenastkę" wykorzystał Julian Alvarez, dając mistrzom prowadzenie 2:1.
"Nie mam pojęcia, z czego ten karny, chyba nikt nie ma. Dwa miesiące temu na Zoomie rozmawialiśmy z innymi trenerami i wszyscy zgodziliśmy się, że to jakaś farsa, że nie mamy pojęcia, za co są przyznawane rzuty karne. Przepisy mówią tak, a nie inaczej, dlatego taka była decyzja. To nie jest wina sędziów, ich obowiązują przepisy" - denerwował się Dyche.
Z jego zdaniem zgodził się był sędzia Mark Clattenburg.
"Nikt nie twierdzi, że decyzja sędziego była błędna. Mówimy jedynie, że sposób, w jaki skonstruowane są przepisy, jest niewłaściwy i trzeba to szybko zmienić" - mówił na antenie Amazon Prime.
Dyche dodał, że nie podoba mu się fakt, że przepisy praktycznie nie pozwalają na jakąkolwiek elastyczność.
"Martwi mnie to, doświadczeni sędziowie mówią teraz po prostu, że taki jest przepis, i to jest koniec dyskusji. A jak można zdefiniować taką sytuację, jak w tym przypadku? To już jest trochę jak patrzenie w szklaną kulę. Przepisy ustalają najważniejsi szefowie, ale ja nic nie rozumiem" - przyznał szkoleniowiec.
Nie są to bynajmniej jedyne zastrzeżenia klubów i szkoleniowców do autorów przepisów oraz arbitrów. W poniedziałek Nottingham Forest złożył już drugi raz w tym sezonie oficjalną skargę na sędziego Roberta Jonesa i jego asystentów, którzy zdaniem klubu podjęli szereg nieprawidłowych decyzji.
W sobotnim meczu z AFC Bournemouth (2:3) chodziło o kontrowersyjną decyzję o przyznaniu drugiej żółtej, a w konsekwencji czerwonej kartki zawodnikowi Nottingham Willy'emu Boly'emu. VAR nie miał w tej sytuacji nic do powiedzenia, bo może interweniować tylko w przypadku bezpośredniej czerwonej kartki.
"To frustrujące, bo złe podejście sędziów to jedno, a poza tym brakuje możliwości zakwestionowania decyzji w przypadku dwóch żółtych kartek. To jest coś, czemu trzeba się przyjrzeć, bo to nie ma żadnego sensu" - ocenił portugalski szkoleniowiec Nuno Espirito Santo.
Przejdź na Polsatsport.pl