Dlaczego Portugalia będzie najlepsza w Europie

Dlaczego Portugalia będzie najlepsza w Europie
fot. PAP
Przemysław Iwańczyk: Dlaczego Portugalia będzie najlepsza w Europie

Nie Francja, której naturalnym bogactwem talentów można by obdarzyć kilka drużyn, nie Anglicy, którzy od lat nie umieją konsumować kolejnych świetnej generacji, ale to Portugalczycy stają się reprezentacją z największymi widokami na 2024 rok.

Skoro rok zbliża się ku końcowi, warto spojrzeć, co może spotkać nas w futbolu na reprezentacyjnym gruncie. Pół-żartem, pół-serio środowisko piłkarskie kolportuje namiętnie tezę, że Portugalczycy i Holendrzy to dwie najbardziej wyniosłe nacje na Starym Kontynencie. Pewność siebie przedstawicieli obu tych nurtów w futbolowych dziejach, ocierające się o impertynencję przekonanie o własnej wielkości jest dla tych krajów nośnikiem sukcesów, choć incydentalnych w stosunku do możliwości, ale i powodem do buty prowadzącej na manowce.

 

ZOBACZ TAKŻE: Skandal w PZPN-ie?! Zbigniew Boniek mówi wprost! "Pewne rzeczy mnie niepokoją"

 

Trudno bowiem nie zgodzić się, że zarówno w warunkach reprezentacyjnych spadkobiercy Eusebio i Johana Cruyffa powinni szczycić się kolekcją trofeów, a nie zaledwie jednym mistrzostwem Europy zdobytym odpowiednio w 1988 i 2016 roku. Klubowa supremacja obu tych krajów przez trzy dekady XX wieku nijak nie przełożyła się na mundiale, choć akurat Holendrzy byli dwa razy o krok od historycznego triumfu.

 

Wiadomo bez większej dyskusji, że także w szkoleniu oba te kraje wiodą/wiodły przez lata prym, prezentując nurty filozofii piłkarskiej z pomnikowymi postaciami Rinusa Michelsa i prof. Victora Frade. Ten dość ogólny wstęp jest po to, by pokazać, że wobec takiego dziedzictwa trudno było spodziewać się tak w Holandii, jak i Portugalii selekcjonerów z paszportem innym niż rodzimy. Ci pierwsi na początku korzystali głównie z angielskiej myśli szkoleniowej, ale poza przypadającą na mundial w Argentynie w 1978 roku kadencją Austriaka Ernsta Happela od czasów Michelsa aż do dziś "Oranje" zawsze dowodzili Holendrzy.

 

Portugalczycy w ponad stuletniej historii złamali się tylko dwa razy, oddając stery w ręce Brazylijczyków. Otto Gloria odpłacił za to medalem na mistrzostwach świata 1966 roku, z kolei Luiz Felipe Scolari dał wicemistrzostwo Euro 2004, a dwa lata później półfinał mundialu. Jakże zaskakujące była więc styczniowa nominacja Hiszpana Roberto Martineza, który przez lata z genialną w potencjale reprezentacją Belgii ledwie sięgnął trzeciego miejsca na mundialu w Rosji. Już dziś możemy powiedzieć, że było to posunięcie genialne.

 

Kiedy w styczniu kibice reprezentacji Polski puszyli pióra, że PZPN udało się posadzić za sterami najważniejszej drużyny Fernando Santosa, jednego z najlepszych trenerów na świecie, a taka była wówczas narracja, Portugalczycy zacierali ręce, że udało im się pozbyć jednego z największych hamulcowych ich reprezentacyjnej potęgi. Wprawdzie zdobyli to pierwsze upragnione trofeum, ale ostatnie miesiące to już nie rozwój, a użeranie się kreatywnych piłkarzy z podeszłym w swoich poglądach trenerem. Kulminacją tej filozoficznej niezgody były mistrzostwa świata w Katarze i publiczna kłótnia między Santosem a Ronaldo.

 

Zmiana była więc nieunikniona, ale też mocno zagadkowa. Nawet w Portugalii nie spodziewano się, że jej efekty przyjdą tak szybko. W eliminacjach w Euro, kiedy Biało-Czerwoni z Santosem przegrywali historyczny bój w Kiszyniowie, Martinez rozpędził portugalską maszynę do ośmiu wygranych z 32 strzelonymi golami i siedmioma czystymi kontami bramkarza. Martinez ujął wszystkich swoją koncyliacyjnością.

 

Kiedy wydawało się, że Cristiano Ronaldo zacznie zwijać się wraz z postępującą metryką, a wyjazd do Arabii Saudyjskiej wydawał się dość czytelnym sygnałem, że do emerytury bliżej mu niż dalej, hiszpański selekcjoner przekuł mankament w atut. Zresztą nie było to powierzenie 38-latkowi roli człowieka od atmosfery, bo "CR7" rozpoczynał każde spotkanie poza tym z Luksemburgiem, kiedy pauzował za żółte kartki. Ronaldo ze swoim obsesyjnym profesjonalizmem wciąż jest gotowy grać długo i co kilka dni. Pomijając, że grupa nie była oszałamiająco trudna, dziesięć goli i dwie asysty są dość sowitą rekompensatą.

 

Właśnie dzięki Ronaldo Martinez połączył pokolenia w reprezentacji Portugalii. Sam mówi, a udzielił ostatnio kilku wywiadów europejskim tytułom, że nic tak nie ubogaci wchodzących do kadry zawodników, jak codzienny kontakt z ikoną, która ma na liczniku ponad 200 spotkań w reprezentacji. I jakież było zdziwienie debiutującego w niedawno Joao Nevesa (rocznik 2004), kiedy dowiedział się, że kiedy przychodził na świat "CR7" rozgrywał właśnie swój pierwszy wielki turniej.

 

Wszystko to czyni z Portugalii jednego z faworytów zbliżającego się Euro. Oczywiście sam Martinez odrzuca takie stawianie sprawy i wskazuje kilka innych drużyn z aspiracjami, jak Anglia, Francja, Hiszpania, Niemcy czy nawet Włosi, którzy muszą jeszcze prześlizgnąć się przez barażowy tor przeszkód. Jednak za Martinezem stoi nie tylko jego robota i fantastyczny początek pracy z reprezentacją Portugalii, to także kolosalne wręcz możliwości personalne. Już pomijając Ronaldo czy nawet Bruno Fernandesa, jest tam cały zastęp ludzi z gigantycznym potencjałem i niebywałym doświadczeniem wynoszonym z Manchesteru City, Barcelony, PSG, nie wspominając o czołówce ligi portugalskiej.

Polsat Sport
Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie