Coraz bliżej dna! Thurnbichlerowi i spółce nie pomagają nawet ściany
Gdy wydawało się, że w kryzys w polskich skokach jest już tak głęboki, że nic nas nie zaskoczy, podopieczni Thomasa Thurnbichlera nie byli w stanie awansować do pierwszej "dziesiątki" Pucharu Świata nawet podczas dwóch konkursów w Wiśle. Tak źle z naszymi skokami nie było od 1995 r., czyli od czasów, w których mało kto się nimi przejmował.
Przed małyszomanią miejsca w top 10 dawał nam Robert Mateja
W czasach przed małyszomanią, w latach 1996-1999, miejsca w pierwszej "10" Pucharu Świata zapewniał nam Robert Mateja, który po latach pracy z czeskimi dwuboistami trenuje polskich juniorów w Szczyrku. Adam Małysz, zanim zdominował światowe skoki w sezonie 2000/20021, od zawodów w Engelbergu, w 1996 r., również zaczynał wskakiwać do top 10. Wyjątek stanowił rok 1999, w którym ta sztuka się nie udało, ale honor polskich skoków obronił wówczas Mateja.
ZOBACZ TAKŻE: Thurnbichler podał skład na konkurs w Szczyrku
Piotr Żyła z Dawidem Kubackim wygrali pierwszy konkurs duetów. W Wiśle z trudem odparli atak USA
Mieliśmy nadzieje na to, że niemoc uda się przełamać, gdy karuzela Pucharu Świata przeniesie się do Polski. Tym bardziej, że rozpoczął ją konkurs duetów, którego inauguracyjną edycję, rok temu w Lake Placid, wygrali Piotr Żyła z Dawidem Kubackim, ale wtedy byli w zupełnie innej formie, choć prowadził ich ten sam trener.
W trzecim skoku wiślańskiego konkursu duetów lewa narta Piotra Żyły w locie trzęsła się, jakby płakała nad stanem naszych skoków. "Wewiór" wylądował na 106. metrze i drżeliśmy, czy w walce o szóste miejsce nie wyprzedzą nas Amerykanie, którzy mają na pokładzie dwóch nastolatków – Erika Belshawa i Tate Franza, który uprawia nie tylko skoki, ale także kombinację norweską.
Kamil Stoch w Innsbrucku dał nadzieję. Teraz nie ma po niej śladu
Niestety, ziściło się też moje czarne proroctwo, wygłoszone w "Polskich Skoczniach" podczas Turnieju Czterech Skoczni, gdy niektórym mogło się wydawać, że oto kryzys przezwyciężył Kamil Stoch – w Innsbrucku był 11. Ja się jednak obawiałem, że Orzeł z Zębu, podobnie jak cała reszta Kadry A, nie zachowa ani odrobiny powtarzalności. A jeśli ta powtarzalność jest, to na miernym poziomie, jak u Dawida Kubackiego, który w niedzielę oddał dwa słabe skoki na 118 m i 116 m, podobnie zresztą jak w sobotę (123, 120 i 120,5 m) i nie wszystko się da wytłumaczyć słabymi warunkami wietrznymi, na jakie trafił nowotarżanin.
Kamil nie wszedł do "30", mimo że aż pięciu skoczków zostało zdyskwalifikowanych za kombinezon, a Jakub Wolny, z powodów dyscyplinarnych, został wycofany z konkursu. Zatem Stochowi wystarczyło wyprzedzić 14 zawodników, by znaleźć się w punktowanej "trzydziestce".
Pokazówka PZN-u z ukaraniem Jakuba Wolnego
Żeby dopełnić obrazu chaosu i bezsilności, Polski Związek Narciarski postanowił, na złość babci, odmrozić sobie uszy. I wykluczył z niedzielnego konkursu Wolnego, który - jeszcze zanim pojawił się chimeryczny Paweł Wąsek - był iskierką nadziei na to, że po odejściu trzech leciwych mistrzów świata, polskie skoki nie muszą wypaść na peryferie.
Ku memu zdziwieniu, wszyscy potakiwali ze zrozumieniem tej decyzji, jakby niepomni kontekstu. Na pierwszy rzut oka publiczna krytyka trenera jest godna potępienia. Problem w tym, że w PZN-ie to codzienność, wręcz zwyczaj. Wystarczy przypomnieć najbardziej drastyczne tego przypadki. Jak choćby bunt całej kadry A, w obronie Michala Doleżala, do czego doszło niespełna dwa lata temu. Bunt, na skutek którego trener Thomas Thurnbichler omal nie wycofał się z przyjazdu do pracy w Polsce, a Adam Małysz nosił się z zamiarem porzucenia posady w związku, jeszcze w roli dyrektora sportowego.
Odświeżmy też pamięć o tym, co działo się z końcem listopada, po całkowitym fiasku z pierwszych konkursów Pucharu Świata. Wszyscy liderzy, na czele z Dawidem Kubackim i Kamilem Stochem, publicznie skrytykowali trenera Thurnbichlera o to, że zbyt wiele elementów próbuje poprawić naraz, że to powoduje im mentlik w głowie, że oni wolą iść krok po kroku, skupić się nad dwoma-trzema rzeczami. Kubacki przeciwstawił się nawet planowi trenera z odesłaniem go, razem ze Stochem, na treningi do Ramsau.
- Okres przygotowawczy był od trenowania, sezon jest od startowania w konkursach – uzasadnił swą odmowę Dawid.
I we wspomnianych przypadkach PZN był łagodny jak baranek, a teraz nagle wali pięścią w stół. Bo o Wolnym większość kibiców już zapomniała i nie było szkoda go poświęcić na taką pokazówkę? Wolny zakwalifikował się do niedzielnego konkursu, a w tej mizerii, jaką prezentuje Kadra A i jej zaplecze, to już jest coś.
Polscy skoczkowie podupadli na duchu. Zniknął nawet Żyła-żartowniś
Jeszcze gorszy od samych skoków jest stan mentalny naszych zawodników. Wystarczyło ich obejrzeć na czwartkowej konferencji prasowej w Wiśle, by wiedzieć, co się święci. Wyglądali jak zdjęci z krzyża. Ani krzty radości, entuzjazmu, życia, czyli cech, które prowadzą do sukcesów w sporcie. Wszystkimi tymi cechami emanował zwłaszcza wielki żartowniś Piotr Żyła, który we wtorek będzie obchodził 37. urodziny. Teraz nawet "Wewiór" i wszyscy jego koledzy sprawiają wrażenie, jakby byli pogodzeni z losem. I trudno się im dziwić.
Wszak ich skakanie nie działa już od dwóch miesięcy, a sztab trenerski, pod przywództwem Thomasa Thurnbichlera, użył wszystkich znanych mu środków, by chociaż przygasić ten pożar. Na razie efekt jest jeden i to dość smutny – zarówno kibice, jak i skoczkowie znacząco obniżyli poprzeczkę oczekiwań. Już nikt nie myśli o podiach, wygrywaniu. Marzymy o miejscu w pierwszej "dziesiątce". Jak w czasach Wojciecha Skupnia i Roberta Matei.
Przejdź na Polsatsport.pl