Bolesny siatkarski upadek. Od absolutnego topu do niebytu
Piętnaście lat w sporcie to szmat czasu. Dotyczy to zawodników, jak i klubów, które w tym okresie mogą doświadczyć wiele pięknych, jak i brutalnych chwil. Wiedzą coś o tym sympatycy AZS-u Częstochowa. Utytułowany ośrodek siatkarski spod Jasnej Góry zimą 2009 roku przymierzał się do walki o ćwierćfinał Ligi Mistrzów. Jak się później okazało - udanej. Dzisiaj o sześciokrotnych mistrzach Polski pozostały jedynie wspomnienia.
W historii polskiego sportu można byłoby wymienić wiele drużyn, które przeżywały mnóstwo ciężkich chwil i znajdowały się na granicy upadku, ale potrafiły podnieść się. W samej siatkówce takich przykładów jest sporo - chociażby Grupa Azoty ZAKSA Kędzierzyn-Koźle czy Asseco Resovia Rzeszów. Obie drużyny kilkanaście lat temu dopiero odbudowywały się po swoich problemach. Historia pokazała, że skutecznie.
Niestety, taki szczęśliwy los nie spotkał częstochowskiego AZS-u, który przed laty stanowił o sile polskiej siatkówki. W sezonie 2008/2009 drużyna dowodzona przez Radosława Panasa reprezentowała nasz kraj w Lidze Mistrzów. Nie dawano jej zbyt wiele szans, jako że z zespołu odeszli praktycznie wszyscy, którzy zapracowali na to, że biało-zieloni znaleźli się w tak elitarnym gronie.
Sezon wcześniej AZS sięgnął po wicemistrzostwo kraju, Puchar Polski oraz otarł się o Final Four Pucharu CEV, eliminując po drodze naszpikowaną gwiazdami Iskrę Odińcowo (z Gibą, Pawłem Abramowem, Jochenem Schoepsem, Aleksijem Werbowem, Aleksijem Kuleszowem i trenerem Zoranem Gaijciem). Już wtedy mówiło się o nie najlepszej kondycji finansowej akademików spod Jasnej Góry, którzy w żaden sposób nie mieli szans konkurować finansowo z ówczesnymi potentatami PlusLigi. Stąd "exodus" największych gwiazd - Marcina Wiki, Pawła Woickiego, Krzysztofa Gierczyńskiego do Asseco Resovii, Roberta Szczerbaniuka do ZAKSY, Piotra Gacka do PGE Skry Bełchatów i Brooka Billingsa do Fenerbahce.
ZOBACZ TAKŻE: Geneza upadku AZS-u Częstochowa. Reportaż
Z podstawowej szóstki nie został praktycznie nikt - poza młodziutkim Piotrem Nowakowskim. AZS musiał szybko załatać dziury, ale nie było go stać na zakontraktowanie podobnej klasy gwiazd, co poprzednicy. W klubie podjęto decyzje - wracamy do korzeni i zatrudniamy młodzież. I tak oto do Częstochowy trafili szerzej nieznani nikomu Paweł Zatorski, Fabian Drzyzga, Łukasz Wiśniewski oraz Zbigniew Bartman. W drużynie zostali m.in. Andrzej Wrona i Bartosz Janeczek. Jedynym doświadczonym siatkarzem, którego udało się pozyskać to Bułgar Smilem Mlyakov - z przeszłością w lidze włoskiej, ale głównie jako rezerwowy. Do tego należy dodać weteranów - Andrzeja Stelmacha, Przemysława Michalczyka oraz nieco młodszego, ale równie doświadczonego Wojciecha Gradowskiego.
Powiedzieć, że skład eksperymentalny, to nic powiedzieć. Wielu ekspertów oraz dziennikarzy skazywało AZS na rychły spadek z PlusLigi oraz kompromitację w Lidze Mistrzów. Trzeba dodać, że ówczesna PlusLiga składała się tylko z dziesięciu drużyn, więc o utrzymanie było znacznie trudniej niż obecnie.
W Champions League AZS trafił do grupy z Fenerbahce, Iraklisem Saloniki oraz CSKA Sofia. Mecz z Turkami był o tyle wyjątkowy, że w jego barwach znajdował się Billings - idol częstochowskich kibiców.
Częstochowianie zaczęli od wyjazdowej potyczki z Fenerbahce, przegranej 0:3. Potem domowe niepowodzenie z Iraklisem, ale po walce i tie-breaku. Prognozowano jednak, że to kropla w morzu potrzeb i AZS będzie kontynuował pasmo porażek.
Przełamanie nastąpiło jednak w trzeciej kolejce, gdy częstochowska młodzież niespodziewanie wygrała na wyjeździe z CSKA Sofia 3:1. W rewanżu pod Jasną Górą było jeszcze lepiej - zwycięstwo bez straty seta. Nagle ekipa Panasa uwierzyła, że można powalczyć w tej grupie o coś więcej niż tylko o honor.
W 5. kolejce AZS został sprowadzony na ziemię przez Iraklis. O kwestii awansu zadecydowała ostatnia seria gier. W niej wicemistrzowie kraju znakomicie zaprezentowali się na tle Fenerbahce. Z wypełnionej Hali Polonia przy ul. Dekabrystów dało się usłyszeć gromkie "Brook, Brook, Brook Billings" na cześć Amerykanina, która jeszcze kilka miesięcy wcześniej bronił barw AZS-u. Tym razem "Jankes" nie przypominał tego siatkarza, który rozgrzewał częstochowską publiczność. Z pewnością mógł się czuć nieswojo będąc gościem w miejscu, który przez lata był jego domem. Turecki zespół przegrał 0:3.
AZS sensacyjnie awansował do fazy pucharowej z drugiego miejsca. W 1/8 finału trafił na Coprę Piacenza. I na tym rywalu miała skończyć się ciekawa przygoda częstochowian w Lidze Mistrzów.
Nic bardziej mylnego. Pewni swego Włosi popełnili duży błąd, lekceważąc młodzież z AZS-u. Pierwszy mecz na Półwyspie Apenińskim był niesamowicie emocjonujący. Gospodarze na początku byli strasznie zagubieni, przegrywali w końcówkach setów, jakby to oni dopiero co stawiali pierwsze kroki w dorosłej siatkówce. Ocknęli się dopiero w trzeciej i czwartej partii, doprowadzając do tie-breaka. W nim AZS znowu złamał wszelkie prawa logiki. Można było przecierać oczy jak niedoświadczony Wiśniewski bawi się na siatce, a Drzyzga gubi blok swoim rozegraniem.
Wygrana AZS-u na wyjeździe z Piacenzą 3:2 została przyjęta jako gigantyczna sensacja. Kto by pomyślał, że po powrocie z Italii siatkarzom z Częstochowy, zamiast radości, będzie towarzyszył... niedosyt. Wszak można było triumfować 3:0 lub 3:1.
Z porażką z niedoświadczonym polskim zespołem nie mógł pogodzić się szkoleniowiec Copry - Angelo Lorenzetti. Jego słowa o tym, że "jego drużyna przegrała z kiepsko wyszkoloną technicznie młodzieżą z Polski" do dzisiaj są mu wypominane. A wymownego wymiaru nabrały w momencie, kiedy Drzyzga, Nowakowski, Wrona i Zatorski kilka lat później sięgnęli z reprezentacji Polski po mistrzostwo świata...
Rewanż AZS-u z Coprą okazał się formalnością. Ktoś mógłby pomyśleć, że na korzyść Włochów. To jednak częstochowianie zagrali koncertowo, wygrywając 3:0! Awans do ćwierćfinału stał się faktem, a "kiepsko wyszkolona technicznie młodzież z Polski" znowu utarła nosa gwiazdom z Italii.
W ćwierćfinale poprzeczka była już zawieszona bardzo wysoko. Tym bardziej, że AZS trafił na ówczesnego giganta w postaci Trentino Volley z Michałem Winiarskim i Łukaszem Żygadło w składzie. Pierwszy mecz obył się w Częstochowie i zaczął się sensacyjnie - od wygranej premierowej partii AZS-u. Gospodarze równie dobrze rozpoczęli kolejnego seta. Kibice zacierali ręce na kolejną sensację, ale przyjezdni z Trydentu w odpowiednim momencie weszli na właściwe obroty. Ostatecznie wygrali 3:1.
Najwięksi optymiści wierzyli jeszcze, że AZS zaskoczy w rewanżu, ale nie ma co budować niepotrzebnego napięcia - tak się nie stało. Podopieczni Radosława Panasa zostali mocno stłamszeni, przegrywając wyraźnie 0:3.
AZS zakończył tamten sezon w Lidze Mistrzów na ćwierćfinale - podobnie jak inny polski zespół PGE Skra Bełchatów. Warto zaznaczyć, że w finale zagrały dwa zespoły, które akademicy spotkali na swojej drodze - Iraklis oraz Trentino. To wszystko działo się w pierwszych miesiącach 2009 roku. Piętnaście lat później AZS-u nie ma już na siatkarskiej mapie Polski. Zostały jedynie wspomnienia.
Przejdź na Polsatsport.pl