Kobiety przejmują futbol
Marie-Louise Eta przeszła w niedzielę do historii jako pierwsza kobieta prowadząca zespół w Bundeslidze. Ktoś powie, że na wpół przypadkiem, ale to nieprawda. Są w Niemczech kluby, a tam piłka kobieca stoi przecież bardzo mocno, które szukają parytetu całkiem świadomie.
32-letni Eta poprowadziła Union Berlin do zwycięstwa nad Darmstadt 1:0. Dostanie szansę jeszcze w dwóch spotkaniach, bo tak długa kara została nałożona przez Bundesligę na Nenada Bielicę, pierwszego trenera, który wdał się w przepychankę z piłkarzem Bayernu Monachium Leroyem Sane. Berlińczycy przegrali 0:1, spotkanie stało na bardzo wysokim poziomie emocji, były szkoleniowiec Lecha Poznań od razu zobaczył czerwoną kartkę, ale dotknęły go także inne sankcje dyscyplinarne w tym zawieszenie na trzy spotkania.
Można więc uznać, że o debiucie Ety zdecydował przypadek. To prawda, ale tak samo prawdą jest, że w Unionie, klubie dość specyficznym jak na warunki niemieckie, zdecydowano się wcześniej zatrudnić kobietę na stanowisko pierwszej asystentki. Jest to ewenement, bo sztaby szkoleniowe w świecie zawodowego futbolu są zmaskulinizowane w 99,9 proc., ale właśnie Niemcy, kraj mocno rozwinięty w piłce kobiecej (dwa mistrzostwa świata, osiem triumfów w mistrzostwach Europy, złoto igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro i dziewięć wygranych klubowych w Lidze Mistrzów), stara się łamać stereotyp. Przy okazji warto wspomnieć, na czym polega specyfika Unionu. Jego fani mają nieprawdopodobne poczucie tożsamości z klubem, która nie jest determinowana wynikami. Nigdy nie robią z zawodnika kozła ofiarnego i nigdy nie gwiżdżą na swoją drużynę. Jak czytamy w opracowaniach socjologicznych na temat futbolu, Union jest jedną wielką rodziną, która nikogo nie dyskryminuje.
Eta została mianowana na stanowisko asystentki kilka miesięcy wcześniej, kiedy tymczasowym trenerem został Marco Grote. Wszystko działo się po zwolnieniu twórcy największych sukcesów w historii Unionu Szwajcara Ursa Fischera. Nawet w roli tzw. dwójki niemiecka trenerka przeszła do historii jako pierwsza na tak wysokim stanowisku w Bundeslidze, ale również w Lidze Mistrzów, w której berlińczycy grali bez powodzenia na jesieni. Eta dostała propozycję pracy w Bundeslidze, bo mimo młodego wieku ma już na koncie wiele doświadczeń prowadząc drużynę Unionu do lat 19 oraz młodzieżowe kobiece reprezentacje Niemiec. Jako piłkarka trzykrotnie wygrywała ligę niemiecką z zespołem z Poczdamu, sięgnęła także po Ligę Mistrzyń.
Nie tylko Union
Prekursorem zatrudniania kobiety na wysokim stanowisku piłkarskim pośród zawodowych klubów był trzecioligowy obecnie klub Ingolstadt w Bawarii, niegdyś uczestnik rozgrywek Bundesligi. W klubie tym jedną z najważniejszych ról pełni kobieta, 33-letnia Sabrina Wittmann. Jest trenerką występującego w Bundeslidze do lat 19 zespołu juniorów, dyrektorką całej akademii, krótko mówiąc jedną z najważniejszych osób pośród wszystkich „Die Schanzer” (przydomek klubu). - Uważam, że wszyscy możemy odegrać niewielką rolę w przełamywaniu stereotypów - w różnych branżach i na różne sposoby. Czynnik kulturowy z pewnością odgrywa dużą rolę i jestem również bardzo optymistyczna, że dzisiejsze pokolenie, a raczej pokolenie dorastające, jest bardziej otwarte i mniej klasycznie nastawione na kulturę w sporcie i nie tylko. Kluczową sprawą jest czynnik czasu, a ten ogromnie ogranicza postęp. Mam tu na myśli oczywiście większy udział kobiet w piłce nożnej – opowiada Witmann Polsatsport.pl. - Status kobiecego futbolu w Niemczech jest z pewnością decydującym czynnikiem dla uznania kobiet w piłce nożnej. Każda z nas wywodzi się z piłki kobiecej, nie od razu udało się nielicznym wejść do świata męskiego futbolu. Tym bardziej jestem bardzo wdzięczny za rozwój i wysoki poziom, na jaki zostałam wprowadzona. Szczególny entuzjazm wzbudziły ostatnie mistrzostwa Europy, w których finale Anglia pokonała po dogrywce Niemki. Mam wrażenie, że wszyscy teraz korzystamy z zainteresowania, jakie się wokół tej imprezy zrodziło.
Zapytaliśmy Witmann, a było to kilkanaście miesięcy temu, czy wyobraża sobie kobietę prowadzącą drużynę w męskiej Lidze Mistrzów, w Bundeslidze lub innych ligach europejskich? Jak się okazuje, była wizjonerką.
- Oczywiście, że sobie wyobrażam. Mieliśmy w Niemczech kobietę kanclerza, Angelę Merkel, która stała na czele naszego kraju. Dlaczego więc kobieta nie miałaby szkolić męskiej drużyny na wysokim poziomie? Moim zdaniem to pytanie kwestionuje w jakiś sposób nasz udział w męskim futbolu, pokazuje, że mężczyźni są mniej sprawiedliwi w ocenie niż my kobiety. Naprawdę nie wyobrażasz sobie, że jako profesjonalny piłkarz mógłbyś być trenowany przez kobietę? – pytała retorycznie.
Przypadek Chelsea ostrzeżeniem
W innych krajach kobiety w futbolu na bardzo wysokim poziomie to wciąż rzadkość. Niestety, mało kto podnosi tę kwestię, a jeśli już jakiś klub decyduje się zatrudnić do sztabu fachowczynie w swoich dziedzinach, są to najczęściej fizjoterapeutki, psycholożki lub dietetyczki. W Polsce także jest ich niewiele, np. Ula Somow zajmująca się dietetyką w Legii Warszawa czy Anna Olkiewicz pracująca jako psycholożka w ŁKS. W szerokich strukturach klubów kobiet jest całkiem niemało, ale pełnią one z reguły role administracyjne.
Skoro o kobietach w ścisłych sztabach piłkarskich mowa, warto tu przypomnieć historię lekarski Evy Carneiro, która przez lata pracowała z walczącym wówczas o europejskie trofea męskim zespołem Chelsea. Przez kilka lat sprawowała swoją funkcję, oczywiście doczekała się wiele seksistowskich przyśpiewek ze strony konkurujących z The Blues fanów Arsenalu, Manchesteru City czy Manchesteru United, ale nie to spowodowało, że Caneiro wycofała się z futbolu. Przyczynkiem było zachowanie jej przełożonego, którym był wówczas Jose Mourinho. Podczas meczu Cheslea ze Swansea lekarka wraz z innym członkiem sztabu medycznego wbiegli na boisko, by udzielić pomocy leżącemu na boisku Edenowi Hazardowi. Taka pomoc wiązała się z zejściem belgijskiego piłkarza na kilka chwil, a Chelsea broniła się wówczas przed utratą gola (wcześniej za czerwoną kartkę wyleciał Thibaut Courtois). Zdaniem szkoleniowca pochopna reakcja Carneiro mogła narazić drużynę na szwank. Trener - jak ma w zwyczaju - nie szczędził ostrego języka, zdecydował się także odsunąć sztab medyczny od drużyny. Lekarka oskarżyła trenera o szykanowanie, dyskryminację i seksistowskie uwagi, ugodę, którą zawarto wiele miesięcy później, wziął na siebie klub.
Zdaniem niektórych publicystów na Wyspach, przypadek Carneiro – nie rozstrzygając, kto miał w nim rację – zaburzył proces dążenia do parytetu płci w piłce nożnej. Chcąc uniknąć kłopotów wizerunkowych, na jakie naraziła się tą aferą Chelsea, kluby wolą zatrudniać mężczyzn, bo ci mają inny próg wrażliwości na zachowania przełożonych. Błędne to myślenie, jednak jest wiele prawdy w tym, że środowisko piłkarskie przesiąknięte jest mizoginią i mało komu to przeszkadza. Debiut Ety w Bundeslidze ma więc szczególny wymiar, otwiera bowiem historyczny rozdział w ewolucji kobiet w futbolu.
Witmann: - Na szczęście w moim środowisku i do tej pory we wszystkich moich miejscach pracy nigdy nie spotkałam panów, którzy próbowaliby przeciwstawiać się zatrudnianiu kobiet w piłce nożnej mężczyzn. Wręcz przeciwnie. Doświadczam bardzo otwartego i tolerancyjnego podejścia do siebie. Najczęściej są to koledzy, którzy nie decydują się na oświadczyny.
Przejdź na Polsatsport.pl