Polskie skoki mają nową gwiazdę. Doczekamy się podium. "On dopiero się rozkręca"
Apoloniusz Tajner nie szczędzi pochwał pod adresem naszego skoczka Aleksandra Zniszczoła. Widzi w nim nowego lidera polskich skoków. Mówi o żądzy wygrywania, która się w nim obudziła. Chwali go też za analityczny umysł. – Poza tym on jest na fali. Jeszcze w tym sezonie powinien stanąć na podium. Wierzę w niego – mówi były prezes PZN, a wcześniej trener Adama Małysza.
Dariusz Ostafiński, Polsat Sport: Po pierwszym skoku Zniszczoła w niedzielnym konkursie poczułem się tak, jakbym wrócił do czasów Adama Małysza.
Apoloniusz Tajner, były prezes PZN i trener Małysza: Szkoda, że tylko na chwilę.
ZOBACZ TAKŻE: FIS przymyka oko na uchybienia Niemców w PŚ! "To jest skandal!"
No właśnie. A mógłby pan powiedzieć, dlaczego nasze szczęście trwało tak krótko?
Patrząc od kwalifikacji, nie sposób nie zauważyć, że wielką rolę grał wiatr. Można się było spodziewać, że jak ktoś trafi, to skorzysta. Zwłaszcza, jak ten ktoś ma potencjał, a Zniszczoł to ma. Jakby nie ta loteria, to pewnie oddałby skok krótszy o pięć, sześć metrów, ale było inaczej, więc nie tylko fenomenalnie skoczył, ale i zbudował olbrzymią przewagę.
A potem wszystko to stracił.
Bo druga seria odbywała się już w podobnych warunkach. Jeszcze przed jej rozpoczęciem było oczywiste, że to pierwsze miejsce będzie trudno utrzymać. Nie spodziewałem się jednak tego, że Olek spadnie z podium. Zdecydował jego błąd. Nie ma jednak, co narzekać, bo to ósme miejsce jest bardzo dobre. Ja się z tego cieszę.
Co Zniszczoł zrobił źle?
Analizowaliśmy to z trenerem Maćkiem Maciusiakiem. On ciut za wcześnie wyszedł z progu, a taki błąd powoduje, że narty za progiem są położone zbyt płasko. Zawodnik musi poczekać, aż narty opadną. Olek w czasie tego oczekiwania popełnił kolejny błąd, bo tam doszło do skrętu tułowia w lewo. W czasie lotu on walczył, ale za bardzo agresywnie i stąd te 130,5 metra. Jakby nie te wszystkie usterki, to spokojnie skoczyłby 141, 142 metry. Tyle trzeba było do wygranej i on by to zrobił. Wyszło jednak za mało, a na dokładkę doszły jeszcze nerwy przy lądowaniu, to był efekt stabilizowania pozycji w locie, które przełożyły się na nerwy na styl. Przez te słabe oceny on stracił dwa miejsca. Pierwszy skok był technicznie wykonany perfekcyjnie, drugi miał sporo wad.
Pojawiły się zarzuty polskiego sztabu, że Zniszczoł został puszczony w złych warunkach. Prawda czy trochę demonizowanie tej kwestii?
Każdy by sobie życzył, jakby nasz skoczek mógł poczekać na lepsze warunki. Faktem jest, że został puszczony w takich, które trzymały w korytarzu, jaki ustalono. Borek Sedlak, jeśli te warunki brzegowe są spełnione, to musi puścić zawodnika. Oczywiście mógł jeszcze chwilę zaczekać, bo następny skoczek miał te warunki idealne, ale trzeba pamiętać, jakie są reguły i nie można mówić, że ktoś kogoś skrzywdził.
Kolejna sprawa, to powtarzający się problem Zniszczoła, który w krótkim czasie miał trzy imprezy, gdzie tracił wysokie miejsca po pierwszej serii. Czy to znaczy, że on nie radzi sobie z presją?
Jak znam Olka, to on raczej jest odporny. Faktycznie zdarzyły mu się trzy przypadki, gdzie tracił miejsce, bo w Zakopanem spadł z czwartego na jedenaste, a w Willingen dwa razy na ósme. Z trzeciego w sobotę i z pierwszego w niedzielę. W drużynowych jednak nie zawodził. Ja myślę, że jak on dostanie kolejną taką szansę, a ona się pojawi, bo on się rozkręca, to w końcu ją wykorzysta. To nie jest zawodnik o słabej odporności.
A nie uważa pan, że z tego może się zrobić jakiś większy problem. Trzy razy spaść, to może siedzieć w głowie?
Ja myślę, że on doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się stało. Ma bardzo fajną, analityczną osobowość. Na dokładkę jest bardzo zapatrzony w skoki. Sądzę, że te wyniki, pomimo utraty pozycji, jednak go zmobilizowały. On już wie, że się da, że teraz tylko potrzebuje dwóch równych skoków. Szczęście sprzyja lepszym, a on jest na takiej fali, że tych lepszych momentów powinno być coraz więcej. On na tym podium stanie. Wydaje mi się, że jeszcze w tym sezonie.
Trener Thurnbichler namaścił Zniszczoła na lidera.
W tym momencie on nim jest. W konkursach wypada najlepiej. Nie zapominajmy jednak, że są jeszcze Paweł Wąsek czy Kuba Wolny. Pan wspomniał na początku rozmowy Małysza. Jak on miał trzy lata słabe, to pojawiła się myśl, żeby dać sobie spokój, bo nie ma dochodów, a czas leci, aż tu nagle nastąpił wystrzał. Zmienił się sztab, trafiliśmy ze wszystkimi zmianami i to zagrało. Chcę powiedzieć, że każdy ma takie dwu, trzyletnie dziury. Zawodnik pojawia się, potem znika i nagle wraca. Tak jest z Olkiem, a uważam, że Wolny ten zły okres też ma za sobą. Zniszczoł, Wąsek i Wolny, to nasi liderzy na następne lata.
Pojawiła się iskierka nadziei.
Tak i to jest dobra sytuacja, bo z tymi naszymi starszymi zawodnikami, to trzeba nowego podejścia. Kubacki, Żyła i Stoch już nie mogą być obciążani całym pucharem świata. Oni powinni się szykować na poszczególne imprezy, a jak nie idzie, to powinni być odstawiani. Parametry motoryczne mają dobre, doświadczenie działa na ich plus, więc skreślać ich nie wolno, ale i też nie możemy ich tak eksploatować. Małysza, jak nie szło, potrafiłem odstawić na miesiąc. Kiedyś po takiej przerwie wrócił, zdobył dwa tytuły i dołożył rekordy na dwóch skoczniach.
Chciałem jeszcze zapytać o takie zdarzenie, które miało miejsce przed skokiem Zniszczoła. Podszedł do niego Kobayashi, życzył mu powodzenia. Czy to była jakaś gra Japończyka, próba wybicia naszego zawodnika z rytmu?
Nie. Myślę, że nie. Kobayashi, to szczery, uśmiechnięty i życzliwy człowiek. Jakby to była inna nacja, to moglibyśmy o to podejrzewać, ale nie Japończycy. Przecież Kobayashi wie, że przerasta na ten moment Zniszczoła, że przewaga Polaka wynikała nie tylko z tego, że wykonał perfekcyjny skok, ale i też tego, że miał znakomite warunki. Kobayashi zdawał sobie sprawę, że w porównywalnych warunkach on te dwanaście punktów odrobi, co zresztą zrobił. Ważne jednak, że u Olka obudziła się żądzą, żeby być wśród tych najlepszych. Małymi kroczkami tam dojdzie, wierzę w to.
Przejdź na Polsatsport.pl