Mecz Wisła – Widzew zostanie powtórzony?! "Absurd! To kpina z klubów, mediów i opinii publicznej"
- To bardzo źle świadczy o PZPN-ie, że ukrywa przed opinią publiczną nagranie rozmów sędziów, do jakich doszło podczas meczu Wisły z Widzewem. Co tam się takiego między sędziami wydarzyło, że PZPN nie chce tego upublicznić? Możliwości jest kilka. Natomiast wyznaczanie tych sędziów do kolejnych meczów trzy-cztery dni po udziale w takim skandalu jest jeszcze większym skandalem. To kpina z klubów, mediów i opinii publicznej – analizuje w rozmowie z nami były sędzia międzynarodowy Rafał Rostkowski.
Michał Białoński, Polsat Sport: Widzew może się czuć skrzywdzony, bo w meczu z Wisłą stracił bramkę na 1:1 ze spalonego, a w spotkaniu ze Śląskiem nie dostał rzutu karnego, po tym jak Jordi Sanchez był ciągnięty za koszulkę. Zaapelował pan do PZPN-u, by ujawniał treść rozmów między sędzią VAR a głównym. W czym to może pomóc?
ZOBACZ TAKŻE: Widzew nie daje za wygraną. Klub złożył protest i żąda... powtórzenia meczu z Wisłą!
Rafał Rostkowski, były sędzia międzynarodowy, ekspert ds. sędziowskich: Mogło i może pomóc w wielu kwestiach. Szybkie opublikowanie nagrania rozmów z meczu Wisła - Widzew mogło ustrzec PZPN przed tym wszystkim, czego chcieli uniknąć na przykład w Anglii, kiedy jesienią, po zdumiewającym błędzie w meczu Premier League, władze sędziowskie jeszcze tego samego dnia opublikowały specjalne oświadczenie, a wkrótce później opublikowały nagranie rozmów sędziów VAR i rozmów VAR z sędzią głównym, wyjaśniając dokładnie, co kto zrobił i z czego wynikał błąd. Tam szefem sędziów jest słynny Howard Webb, który ma świetnych doradców, również od spraw medialnych. Szybko wyciągnięto wnioski, ogłoszono je, dzięki czemu udało się uniknąć tego wszystkiego, co od kilku dni dzieje się w Polsce.
No tak, Komisja ds. Rozgrywek i Piłkarstwa Profesjonalnego PZPN, w gronie 20 osób, nad protestem Widzewa głosuje od wtorku do czwartku. Na uniknięcie afery już jest chyba za późno?
Ale wciąż można próbować ją wyjaśnić, zminimalizować, zamknąć. Nagranie rozmów sędziów z meczu Wisła – Widzew jest głównym dowodem w ważnej sprawie sportowej, która, jak słyszymy i widzimy codziennie już od tygodnia, stała się również niezwykle ważną sprawą dla bardzo licznej społeczności. Nie tylko krakowskiej czy łódzkiej i nie tylko piłkarskiej.
Afera, która wybuchła po wypaczeniu wyniku meczu Wisła – Widzew, zainteresowała wiele osób, które na co dzień w ogóle nie zajmują się piłką nożną ani sportem. Dla tych osób to też jest dziwne lub nawet podejrzane, dlaczego w tak pozornie prostej sprawie, jak mecz piłki nożnej i błąd sędziowski, którego przyczyny można byłoby poznać właśnie dzięki upublicznieniu nagrania rozmów sędziów, PZPN dotychczas tego nie zrobił.
To jest sytuacja kryzysowa dla wizerunku piłki nożnej, dla niektórych podmiotów w nią zaangażowanych, szczególnie dla PZPN-u i Kolegium Sędziów, więc powinni tutaj błyszczeć specjaliści od zarządzania sytuacjami kryzysowymi. Najwyraźniej PZPN ich nie zatrudnia, bo nawet przeciętny PR-owiec wiedziałby, że ujawnienie tych nagrań jest konieczne, jeśli tylko jest możliwe. A fakty potwierdzają, że jest możliwe: nagrania rozmów z VAR są ujawniane nie tylko w Anglii, ale również w Hiszpanii, we Włoszech i innych krajach. Nawet sam PZPN pozwalał na publikowanie nagrań rozmów sędziów, gdy było to dla niego wygodne. Dlaczego więc nie publikuje nagrań z meczu Wisła – Widzew? To pytanie stawiają sobie tysiące osób – i różnie sobie na to pytanie odpowiadają.
To trochę przypomina kulę śnieżną, która z każdym obrotem jest coraz większa i groźniejsza.
Efekt postępowania PZPN-u, czy raczej zaniechań i zaniedbań z jego strony, jest taki, że ludzie wzajemnie się atakują, podejrzewają, rośnie hejt, niektórzy doszukują się spisków, układów, niektórzy posuwają się do publicznego formułowania gróźb karalnych.
Wszystko tylko przez to, że ludzie nie wiedzą, dlaczego sędziowie popełnili jasny i oczywisty błąd. To był błąd podwójny, bo sędziowie przeoczyli, że był spalony i faul. I to mimo możliwości naprawienia go dzięki systemowi VAR i powtórkom wideo. To jest błąd niebywały w czasach VAR-u.
Okoliczności wypaczenia wyniku tego meczu są inne niż wiele wypaczeń, które zdarzają się co tydzień. Inne zdarzenia z Krakowa czy choćby faul na Sanchezie we Wrocławiu to też kontrowersje i błędy, ale zupełnie innego kalibru. Kibice mogą tego nie rozumieć, ale sędziowie i eksperci wiedzą to świetnie. Tu nie chodzi więc o to, czy to trafiło na Wisłę czy Widzew, bo po takim błędzie taka sama afera byłaby, gdyby grała Cracovia, Górnik, Lech, Legia, Lechia, Pogoń, Śląsk czy którykolwiek inny klub.
Upublicznienie nagrania mogłoby więc pomóc zakończyć tę wielką awanturę, która generuje chore i złe emocje oraz liczne, bardzo negatywne, komentarze i podejrzenia. Z drugiej strony, ujawnienie treści rozmów, pomogłoby wyjaśnić sytuację od strony merytorycznej. Ludzie płacą za bilety, płacą za abonament i nie mają prawa wiedzieć co się stało i dlaczego?! Wszyscy mamy prawo to wiedzieć! Ci, którzy tego nie rozumieją, powinni się zastanowić, co tu robią.
W Lidze+ Extra opublikowano rozmowę sędziego VAR z sędzią głównym Piotrem Lasykiem. Dlaczego zatem w wypadku tego meczu było to możliwe, a w spotkaniu Wisły z Widzewem nie? Telewizji klubowej Widzewa udało się zarejestrować słowa sędziego Kosa, który Danielowi Stefańskiemu z VAR tłumaczy uznanie bramki faktem, że piłka leciała wzdłuż słupka, zatem poza zasięgiem obrońcy.
Ten fragment rozmowy Damiana Kosa z VAR-em świadczy o tym, że skupiał się na locie piłki, a pomijał kwestię przeszkadzania obrońcy Widzewa przez napastnika Wisły, będącego na pozycji spalonej. Tu jest spalony. Zawodnik, który jest na pozycji spalonej nie ma prawa przeszkodzić rywalowi biorącemu udział w akcji. Napastnik, nawet w najmniejszym stopniu, nie może przeszkadzać. Tutaj z definicji spalonego domniemanie idzie w stronę, że obrońca miałby większe szanse zagrać czy odbić piłkę, gdyby nie przeszkadzanie napastnika z pozycji spalonej. To jest sytuacja zero-jedynkowa, podkreślona wężykiem, w postaci popchnięcia rękami obrońcy przez tego właśnie napastnika. Ale nie wiemy, jaka była pełna treść rozmowy sędziego asystenta wideo Marcina Borkowskiego z sędzią wideo Danielem Stefańskim i potem Stefańskiego z Kosem. Tutaj każde słowo albo brak słowa mógł mieć kluczowe znaczenie...
To bardzo źle świadczy o PZPN-ie, że ukrywa nagranie rozmów sędziów przed opinią publiczną. Co tam się takiego między sędziami wydarzyło, że PZPN nie chce tego upublicznić? Możliwości jest kilka.
Myśli pan, że sytuacja nie jest czarno-biała i wina nie leży tylko po stronie sędziego Kosa?
Wszyscy sędziowie, którzy brali udział w tym meczu, zostali wyznaczenie do pracy również kilka dni później, w czasie meczów ligowych ostatniego weekendu. To może wskazywać na to, że wina sędziów jest częściowa, dlatego nie zostali ukarani, lecz wyznaczeni ponownie. Wygląda więc na to, że ktoś tu jest sędzią w swojej sprawie i tym sędzią nie jest żaden z czynnych sędziów, żaden z sędziów tego meczu.
Od dawna podnosi pan argument, że grono sędziów pracujących w Ekstraklasie jest za wąskie, przez co są przeciążeni. Kolejnym dowodem na to jest sytuacja Daniela Stefańskiego, który w środę pracował w Krakowie, w sobotę we Wrocławiu, a w niedzielę w Lubinie. Trudno było mówić o tym, by głowa i ciało odpoczęły. Dlaczego PZPN nadal wzbrania się przed dopuszczeniem większej liczby sędziów, by mecze im się nie nawarstwiały. Czy bardziej chodzi o brak arbitrów o wysokim poziomie czy po prostu o ograniczenia w dzieleniu ekstraklasowego tortu finansowego?
Mamy w polskiej piłce jakiś dziwny zwyczaj do wymyślania oryginalnej własnej drogi do dobrobytu, niczym za komuny w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, mimo że są dobre i sprawdzone wzorce zagraniczne. Za granicą, w wielu krajach, regułą jest, że czołowi sędziowie prowadzą mecze w co drugiej kolejce i ewentualnie w co drugiej są sędziami wideo. U nas sędziowie często pracują co kolejkę i często w jednej kolejce jednego dnia pracują na boisku i drugiego jako VAR, albo odwrotnie. Wyznaczanie sędziów do kolejnych meczów trzy-cztery dni po udziale w takim skandalu jest jeszcze większym skandalem. To kpina z klubów, mediów i opinii publicznej. W Polsce jest około 10 tysięcy sędziów, wielu w I lidze, II lidze, III lidze i niższych klasach nie może awansować, bo ścieżka awansów jest zakorkowana przez PZPN.
Mocne słowa.
Powiem więcej - trudno nie zauważyć, że wielu sędziów Ekstraklasy to koledzy z boiska członków zarządu Kolegium Sędziów. Im najwyraźniej trudno podejmować decyzje niekorzystne dla dawnych boiskowych współpracowników, bo to bardzo niewdzięczna sytuacja. Najwyraźniej wolą, żeby koledzy z boiska sędziowali więcej i zarabiali więcej bez względu na formę czy kontrowersje. Obsada po skandalu w Krakowie to potwierdza.
W Hiszpanii sędzia Jesus Gil Manzano, sędzia FIFA i UEFA kategorii Elite, od razu po meczu Valencia – Real Madryt został zawieszony, choć jego decyzja o przedwczesnym zakończeniu meczu i anulowaniu gola dla Realu nie wyeliminowała go z rozgrywek ani nie pozbawiła szansy na mistrzostwo. Tymczasem w Polsce czterej sędziowie biorący udział przy podejmowaniu decyzji z golem na 1:1 zostali wyznaczenie na kolejne mecze. W takiej sytuacji żadna krytyka w stronę PZPN nie jest zbyt mocna.
Widzew domaga się powtórzenia meczu z Wisłą, gdyż jego wynik został wypaczony. Czy w świetle przepisów jest to w ogóle możliwe?
Nawet tak nie żartujmy. Gdyby mecze miały być powtarzane, to musielibyśmy grać cały rok non stop. Kolejki ligowe i kolejne rundy pucharów tylko w weekendy, a w dni powszednie mecze powtarzane z powodu błędów sędziowskich. Przecież to absurd! Błędne koło.
Gdyby w powtórzonym meczu znowu był poważny błąd, to znowu powtarzamy mecz? Do ilu powtórzonych meczów jednego meczu moglibyśmy tak dojść? Tak się nie da. W sporcie jest jak w życiu: są krzywdy, których naprawić niestety się nie da i nie można.
Ale z drugiej strony, nic mnie już nie dziwi. "Przepisy są od tego, żeby je łamać" – to przecież polskie przysłowie. Kilka lat temu ktoś wziął je sobie tak do serca, że zaczął wymyślać własne przepisy i własne interpretacje. W całym PZPN-ie nikt nie potrafił albo nie miał odwagi go powstrzymać. W zarządzie PZPN i zarządzie Kolegium Sędziów są wciąż ci sami ludzie, więc trudno przewidzieć, co tym razem przyjdzie im do głowy. Bez dobrych doradców są bezradni.
Przejdź na Polsatsport.pl