Iwanow: W Pogoni nie tylko za pucharem. W Szczecinie wszystko gra
Pełen stadion, gra świateł, efektowna kartoniada, donośny doping. Piękny nowoczesny obiekt, mnóstwo ciekawych gości w strefie VIP, w tym byłych piłkarzy „Portowców”, polityków i prężnych biznesmenów. W lożach selekcjoner Michał Probierz czy przewodniczący rady nadzorczej Rakowa Częstochowa oraz wiceprezes PZPN Wojciech Cygan, szef Ekstraklasy S.A Marcin Animucki. Do tego dobry, twardy, zacięty mecz, z dogrywką, emocjami i niełatwą pracą dla arbitrów, także na wozie VAR.
Wszystko, co jest potrzebne do stworzenia piłkarskiego widowiska. Widziane z zewnątrz i od środka.
Zobacz także: Jest reakcja PZPN! Kulesza odpowiedział Królewskiemu. Chodzi o bojkot finału PP
Szczecin potrzebuje sukcesu jak kania dżdżu, więc w środę napięcie udzielało się nawet tak doświadczonemu zawodnikowi jak Kamil Grosicki. Wiadomo, w jakim celu tu wrócił i nie spocznie, jeśli nie dotrzyma słowa. Może nie wszystkie jego wybory były w środę idealne, ale to przecież jego dwa zagrania (to pierwsze magiczne, typowe i w jego stylu) dały jego kolegom i drużynie gole. Bez niego nie byłoby awansu. On jest punktem odniesienia. Bardzo mądry mecz rozegrał też inny z weteranów, też mający na swoim koncie przygodę zagranicą, choć mnie udaną, Rafał Kurzawa. I tu zaczyna się właśnie tak istotny wątek, jak konstrukcja zespołu, który może w końcu czegoś wielkiego dokonać.
Z „Grosikiem” i byłym piłkarzem m.in. Górnika Zabrze zespół ma jakość, doświadczenie i ogładę. Dodając do tego wciąż niedocenianego wciąż, ale świetnie, choć może nie za szybko rozwijającego się, Mariusza Malca polski „szkielet” trzyma cały organizm. Piłkarze z zagranicy to nie „siódmy sort kubańskich pomarańczy” jak mawiał „Bobo”Kaczmarek o posiadających kiepskie kwalifikacje obcokrajowcach, którzy przez lata zalewali nasze boiska jak stonka i dający podobne skutki jak ów szkodzący owad. Kouloris, Ulvestad, Wahlqvist, Koutris, Cojocaru czy Borges to piłkarze pełną gębą, z doświadczeniem w reprezentacjach i europejskich pucharach. Z trofeami na swoich kontach. Ale ciągle z głodem, wciąż nienasyceni.
Wielki szacunek dla dyrektora sportowego Dariusza Adamczuka i jego skauta Sławomira Rafałowicza, który w głowie ma komputer złożony z najwyższej jakości podzespołów, aby te pasowały do całości urządzenia. To oni wybierają takie „kąski” Jarosławowi Mroczkowi z radą nadzorczą, że wydaje na nich pieniądze. Szacunek też dla sztabu pod wodzą Jensa Gustafsona, że jest on w stanie z tych elementów uformować tak dobrze funkcjonujący „automat”. Drużynę, która w końcu może coś wygrać. Dodając do tego naciskającą mocno na wyjściową jedenastkę ukształtowaną tu w świetnych warunkach młodzież, wychodzi nam wprost wymarzony format. Ale to wszystko, choć wygląda pięknie, to nie jest taka prosta sprawa.
Pogoń to ciągle nie Legia Warszawa i Lech Poznań czy nawet Raków Częstochowa, za którym stoi potęga finansowa prywatnego właściciela. Tam mogą się czasem pomylić. I mylą się, bo ich na to stać, a nie każdy ruch transferowy może przecież „wystrzelić” jak fajerwerki, które widzieliśmy na stadionie w Szczecinie wczoraj. Pogoń na wpadki pozwolić sobie nie może. Musi trafiać w punkt. Kiedyś bywało z tym różnie. Ale obecnie? Mucha nie siada. Jeżeli „Portowcy” zdobędą Puchar Polski i staną na podium w Ekstraklasie, będzie to godna nagroda za to, jak wygląda tu praca na wszystkich szczeblach. Piłkarski Szczecin jest już blisko zachodu nie tylko ze względu na geograficzne położenie. Tak trzymać, „Portowcy”! Dobrze byłoby Was zobaczyć jesienią europejskich pucharach.
Przejdź na Polsatsport.pl