Iwanow: Real w rękach Łunina
Tylko dwa razy w ostatnim czasie widziałem, żeby ktoś tak mocno zdominował Real Madryt. A wręcz zdemolował. To Manchester City, w rewanżu przed rokiem i w środę, w drugim spotkaniu 1/4 finału. Drużyna Pepa Guardioli zrobiła to intensywnością, także taktyczną, organizacją, cierpliwością. Realizacją planu, spokojem, podejmowaniem właściwych decyzji i pełną kontrolą we wszystkich fazach meczu, poza krótkimi momentami, gdy „Los Blancos” potrafili utrzymać się przy piłce i zaskoczyć szybkim atakiem.
Ale tym razem to zespół z Madrytu okazał się zwycięski. Mimo że przez 210 minut nie wygrał żadnego z dwóch spotkań.
Zobacz także: Konflikt w Barcelonie wisi na włosku? Gwiazdor zabrał głos ws. słów kolegi!
Problemem City była słabsza niż normalnie dyspozycja Rodriego, który pozbawiony był swej energii. Nieskuteczność Kevina De Bruyne i Erlinga Haalanda. Brak chłodnej głowy nawet tak pewnego siebie Bernardo Silvy. Jeżeli do ostatniego karnego dla Manchesteru podchodzi bramkarz, musi to świadczyć o tym, że piłkarze z pola nie chcieli brać odpowiedzialności na swoje barki. Ale skoro jedenastkę zmarnował z drugiej strony Luka Modrić? Napięcie przerosło także wielkich mistrzów. Nie po raz pierwszy w historii.
Atakiem wygrywa się mecze, obroną tytuły. To ofiarna, skoncentrowana, pełna pasji gra defensywna dała ten sukces Realowi. Do decydującego rzutu karnego podszedł Antonio Ruediger, umówmy się, nie najlepszy technik w zespole. To świadczy o tym, jak mocną ma on psychikę. Karny nie był wykonany idealnie, milimetr na bucie mógł zmienić wszystko i dziś pisalibyśmy pewnie o sprawiedliwości w piłce. Ale jej nie ma. To okrutne lecz dlatego właśnie cały świat tak kocha tę dyscyplinę. Za nieprzewidywalność. Za niespodzianki. Za to, że nigdy nic nie wiesz, niczego nie możesz być pewien.
Z jakich piłkarzy składała się defensywa „Królewskich”? Na prawej odsądzony od czci i wiary – i to od dawna - Dani Carvajal. Na środku Nacho, które de facto jest czwartym stoperem. Numerem jeden i dwa byli przecież Eder Militao (wrócił niedawno po siedmiomiesięcznej kontuzji) i wciąż leczący się David Alaba. Do tego z lewej Ferland Mendy, który za chwilę ma mieć konkurencję w postaci Alphonso Daviesa z Bayernu Monachium. O Rudigerze już było.
W bramce Andrij Łunin, który wskoczył między słupki tylko dlatego, że urazu doznał Thibaut Courtois, a wypożyczony z Chelsea Kepa Arrizabalaga, pisząc kolokwialnie „nie dojechał”. Latem ubiegłego roku Ukrainiec był w zupełnie innym miejscu. Niewiele brakowało, a trafiłby do Abhy w Arabii Saudyjskiej, klubu prowadzonego wówczas przez Czesława Michniewicza. Miał zarabiać dwa miliony dolarów rocznie. Został w Realu i chyba nie żałuje. Po „petro-kasę” zawsze jeszcze może się zgłosić. I to zdecydowanie wyższą. Za chwilę może na Wembley trzymać w swych rękach Puchar Ligi Mistrzów. Bo to przecież także dzięki niemu Real nie odpadł już w 1/8 z Lipskiem, a teraz cieszy się na półfinał.
Przejdź na Polsatsport.pl