Kowalski: Angielskie kluby w odwrocie. Realny kryzys, czy wypadek przy pracy?
Liverpool odpadający z Atalantą Bergamo w ćwierćfinale rozgrywek drugiej kategorii (Ligi Europy) i załamany Juergen Klopp to symboliczny obrazek niemocy potężnych angielskich klubów w tym sezonie. Do półfinału Ligi Mistrzów i Ligi Europy nie dostał się żaden przedstawiciel najbogatszej ligi świata. W Lidze Konferencji postała jedynie Aston Villa. To jedynie przypadek sportowy wypadek, czy początek odwracania pewnego trendu?
W LM w ćwierćfinale nie udało się ani Arsenalowi, ani broniącemu trofeum Manchesterowi City. Już z fazy grupowej nie były w stanie wyjść, kończąc rywalizację na ostatnich miejscach, Mannchester United i Newcastle. W Lidze Europy w czwartek odpadł Liverpool, ale także West Ham United zdemolowany w pierwszym meczu przez Bayer Leverkusen, wcześniej z rozgrywkami pożegnał się Brighton. Czy to oznacza, że Premier League chyli się ku upadkowi?
ZOBACZ TAKŻE: Liga Konferencji: Wyniki meczów rewanżowych. Kto zagra w półfinale?
Wolne żarty… W zeszłym sezonie doszło do czegoś w rodzaju międzynarodowej eksplozji klubów z Serie A, w półfinale Ligi Mistrzów mierzyły się drużyny z jednego miasta – Mediolanu, świetne było Napoli. Dziś nie została ta zwyżka potwierdzona. UEFA, która sporządza ranking klubów, na podstawie którego przyznawana jest liczba miejsc dla danej ligi do rozgrywek europejskich, bierze pod uwagę pięć ostatnich lat. To jest kluczowy wyznacznik jakości, na niego trzeba spoglądać i tam Premier League wciąż jest najlepsza.
W krajach, które w futbolu klubowym wciąż prowadzą niezbyt równą walkę z Anglią (Hiszpania, Niemcy, Francja, Włochy), bez wątpienia poczuli jednak ulgę, patrząc na sportowy układ sił w kończących się obecnie, fantastycznych skąd inąd rozgrywek. Oto okazało się, że pieniądze w dalszym ciągu nie grają, a nawet jeśli grają, to wciąż bywają do pokonania.
Jak pisze Alfredo Relano z madryckiego "Asa" – to jest wręcz "poczucie satysfakcji". Jasne, że do czołówki europejskiej nie dobrnęli jacyś ubodzy krewni z Paryża, Monachium, Dortmundu czy Madrytu, ale jednak nie aż tacy "przepalacze pieniędzy", jak ci z Anglii (no może poza PSG, ale nie w ostatnim czasie).
Przecież City minionego lata wydało 241 mln euro, aby wzmocnić zwycięski skład z Ligi Mistrzów Gvardiolem, Nunesem, Doku i Kovacicem. I hojni właściciele nic nie robili sobie z dochodzenia wobec klubu, które obejmuje ponad sto naruszeń finansowych, w związku z którymi klubowi grozi nawet relegacja.
Zapowiedzi rządu Wielkiej Brytanii, który zamierza zastosować regulacje prawne, dzięki którym szaleństwo inwestycji w zawodników z budżetów zewnętrznych zostanie ukrócone, też budzi nadzieję, że piłkarska Europa nie stanie się na dobre podzielona. Na kluby angielskie i te pozostałe.
To ze strony władz państwa również gwarancja skutecznego zablokowania planów powstania Superligi, która miałaby szkodzić nie tylko UEFA, ale także rodzimym rozgrywkom. Mają zostać wprowadzone blokady zmiany herbów, kolorów strojów, czego nie życzą sobie kibice szanujący tradycję. Ma być nadzorowany sprawiedliwy podział środków uzyskiwanych przez Premier League itd.
Jest właściwie oczywiste, że najbogatsi ludzie świata (tacy są właścicielami angielskich klubów) znajdą mnóstwo okazji, aby przedryblować usiłujących zatrzymać ich inwestycje. Nawet jeśli jest to tak potężna instytucja, jak rząd Wielkiej Brytanii.
Dobrze jednak, że ktoś w ogóle dostrzega to szaleństwo i usiłuje je chociaż trochę powstrzymać.
Przejdź na Polsatsport.pl