Magiera: Merci Monsieur Antiga! I brawa dla Chemika...
Chemik Police po raz jedenasty został mistrzem Polski w piłce siatkowej kobiet. Policzanki potrzebowały trzech spotkań, aby sięgnąć po tytuł i po raz czwarty na przestrzeni pięciu sezonów pokonać PGE Rysice z Rzeszowa, które we wcześniejszych finałowych starciach występowały pod szyldem Developresu. Co ciekawe, dla rzeszowianek był to piąty przegrany finał z rzędu. Przed rokiem w rywalizacji o złoto uległy ŁKS-owi Commercecon Łódź.
Tegoroczny finał miał jednostronny przebieg od samego początku. Tak naprawdę między zespołami zaiskrzyło dopiero w trzecim starciu i to też w sumie nie za bardzo, bo choć szala przechylała się to raz na jedną, raz na drugą stronę, to nie można było odnieść wrażenia, że wszystko i tak dzieje się pod kontrolą polickiej drużyny. Drużyny, która miała więcej siatkarskiej jakości, miała zdecydowane liderki i miała szeroko pojętą głębie składu. Rzeczywiście, gdyby Marco Fenoglio wystawił do rywalizacji w rozgrywkach Tauron Ligi dwa składy spośród zawodniczek, które miał do dyspozycji, to niewykluczone, że jeśli nie w finale, to raczej na pewno obydwa mogłyby się spotkać w finałowej czwórce.
ZOBACZ TAKŻE: Finał PlusLigi 2024. Kiedy mecze?
Rysice? W finale zawiodły na całej linii i niebezpodstawne jest pytanie, dlaczego tak się stało? Szczególnie zagadkowy z tego powodu był pierwszy mecz. Siatkówka to specyficzny sport, gdzie jeden zawodnik, tudzież jedna zawodniczka, przez ograniczony do minimum kontakt z piłką, której nie da się przecież przytrzymać nie zależy od koleżanki, czy kolegi z drużyny, tak jak w innych zespołowych dyscyplinach. Czasami zdarza się, że nie idzie jednej siatkarce, ale wtedy jest przecież na boisku jeszcze pięć innych. Jeśli nie idzie dwóm, to są jeszcze cztery. Jeśli nie idzie trzem, to zaczynają się duże problemy, ale są jeszcze trzy pozostałe. Jednak jak nie idzie kompletnie żadnej, to nie ma czego szukać.
Być może z tego powodu podczas dekoracji pojawiła się delikatna łezka w oczach trenera Rysic Stephane'a Antigi, który zakończył swoją pięcioletnią pracę w klubie z Rzeszowa. Zakończył piątym srebrnym medalem i wydaje się, że nikt nie pragnął tego złota tak bardzo jak on. Antiga z pewnością chciał swój pobyt w Rzeszowie zakończyć z przytupem, bo choć pięć ligowych finałów z rzędu i pięć srebrnych medali mistrzostw Polski, krajowy puchar oraz dwa Superpuchary, to wspaniałe osiągnięcia, to jednak tej przysłowiowej wisienki na torcie zabrakło. Tym bardziej, że prowadząc w naszym kraju męski zespół Onico Warszawa też dotarł do finału i też zajął drugie miejsce.
W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że ten fakt absolutnie nie jest powodem do jakichś drwin, czy zwykłej szyderki, która jest nieodłącznym elementem sportowej rywalizacji. Jest wielu trenerów, którzy chętnie stanęliby w tym miejscu w którym stoi Antiga i któremu mogą jedynie pozazdrościć osiąganych wyników. I w tym miejscu trochę szkoda, że Stephane nie chciał stanąć do wywiadu z Bożeną Pieczko po ostatnim meczu w Szczecinie, bo chcieliśmy mu na antenie podziękować za piękny czas, który spędził w naszym kraju najpierw jako zawodnik, a później szkoleniowiec. I chcieliśmy mu powiedzieć, żeby się nie martwił tymi srebrnymi medalami, bo jeden złoty ma w kolekcji i dla wszystkich kibiców siatkówki w Polsce jest to medal najważniejszy, bo wywalczony na mistrzostwach świata w 2014 roku z naszą męską reprezentacją. Aż się wierzyć nie chce, że w tym roku obchodzić będziemy okrągłą już dziesiątą rocznicę tego wydarzenia.
Także nie ma co, po prostu... Merci Monsieur Antiga! Powodzenia we Włoszech i oby, do zobaczenia w domu. U nas. Bo Ty przecież jesteś trochę nasz i tak już pozostanie na zawsze.