Mają swojego prezydenta, ale stracą miejsce w Ekstraklasie. To było ich przekleństwo
Jeśli w najbliższej kolejce PKO Ekstraklasy Ruch Chorzów przegra wyjazdowy mecz ze Śląskiem Wrocław, a Puszcza Niepołomice i Cracovia zdobędą, choć punkt, to "Niebiescy" stracą matematyczne szanse na utrzymanie. W innym razie tylko odroczą wyrok, bo jednak trudno uwierzyć w to, że zespół, który nie potrafi wygrywać spotkań i traci 12 punktów do bezpiecznego miejsca, jeszcze może odmienić swój los.
- Jeśli chodzi o Ruch, to nie rozumiem jednej rzeczy – mówi nam Antoni Bugajski z Przeglądu Sportowego. – Dlaczego dopiero zimą klub przeprowadził transfery, które mogły dać poczucie, że ta drużyna walczy o utrzymanie.
Liczyli, że uda się podbić Ekstraklasę na fali entuzjazmu
To dobre pytanie, bo Ruch po awansie liczył chyba na to, że dalej pojedzie na fali tego entuzjazmu, który towarzyszył "Niebieskim" w poprzednich sezonach. Dwa awanse z rzędu, oba na przekór w logice, chyba nieco zwiodły działaczy. Uwierzyli oni, że tak można w nieskończoność, że nie trzeba robić wielkich zakupów, poprawiać jakości, by zespół radził sobie w coraz to wyższych klasach rozgrywkowych. Jednak to, co udało się w Fortuna 1 Lidze, w PKO Ekstraklasie już nie wypaliło.
Latem ubiegłego roku Ruchu nie było stać na konkurowanie z innymi i oferowanie wysokich kontraktów. Klub pozyskał nowych zawodników, ale wyłącznie takich, którzy nie robili różnicy. W większości to były zgrane karty. Nic dziwnego, że trener Jarosław Skrobacz nie potrafił z tego zespołu wykrzesać za wiele.
Kolejny błąd popełniono stawiając na Wosia
I wtedy działacze popełnili drugi błąd. Zwolnili Skrobacza po 14. kolejkach i przekazali zespół jego asystentowi Janowi Wosiowi. Rozbili wspólnotę trenerską w sztabie, nie zyskując nic w zamian. – Ta roszada nic nie dała. Można było spokojnie poczekać do końca roku i wtedy zmienić szkoleniowca. Poza wszystkim, jak się robi takie ruchy, to stawia się na kogoś z zewnątrz, a nie na najbliższego współpracownika trenera, który przegrywa – ocenia Bugajski.
To kolejna trafna uwaga, z którą nie sposób się nie zgodzić. Woś, jako prawa ręka Skrobacza w zasadzie firmował jesienne niepowodzenia w równie wielkim stopniu, jak pierwszy trener. Ruch Skrobacza, to był też Ruch Wosia, bo jego podszepty składały się na wizję, którą potem firmował swoim nazwiskiem Skrobacz.
W sumie dziś można napisać, że krótka przygoda Wosia z Ruchem przesądziła o spadku tej drużyny. Akurat wtedy "Niebiescy" grali kluczowe mecze z rywalami będącymi w ich zasięgu (Radomiak, Korona, Cracovia, Zagłębie, ŁKS). Trzy z tych spotkań rozgrywali u siebie. Z tego można i należało wyciągnąć 11 punktów (3 wygrane i 2 remisy), ale Ruch wszystko zremisował. Te remisy były jesienią przekleństwem drużyny. Za Skrobacza Ruch zremisował pięć meczów, Woś dołożył drugie tyle.
Polskie paliwo szczęścia im nie dało
W Ruchu stracili całą jesień na to, żeby zrozumieć, że na polskim paliwie daleko się nie zajedzie, że trener Skrobacz nie był problemem. Dopiero w zimie (to pewnie zresztą był warunek nowego trenera Janusza Niedźwiedzia) dokonano poważniejszych zakupów. Ta reakcja okazała się jednak spóźniona.
- To było takie budowanie w biegu. Ta drużyna nie dostała czasu, żeby dojrzeć – zauważa Bugajski. – Ruch miał przebłyski. Wygrał z Piastem, co wyostrzyło apetyty. Dorzucił remisy z Rakowem i Jagiellonią, czyli ligową czołówką. Przyszłego mistrza Polski omal nie pokonał. Z drugiej strony Ruch przegrywał mecze, których nie powinien i nie musiał przegrać. Od Górnika nie był słabszy, piątka na Pogoni też była dziwna i niepotrzebna.
Ruch jeszcze ma matematyczne szanse na utrzymanie, ale po najbliższej kolejce może je stracić. A nawet jeśli tak się nie stanie, to trudno uwierzyć w to, że "Niebiescy" odmienią swój los. Wygrywanie sprawia tej drużynie nie lada kłopot. Całą pulę zgarnęła tylko dwa razy, za to aż 14 spotkań remisowała.
Szkoda Ruchu, bo kibice Niebieskich bili rekordy
Drużyna nie wykorzystała olbrzymiego kibicowskiego potencjału. Fani "Niebieskich" bili rekordy na Stadionie Śląskim. Ostatni mecz z Widzewem Łódź oglądało na żywo 50 tysięcy widzów, co jest najlepszym wynikiem XXI wieku.
Do uniknięcia degradacji Ruch potrzebuje jednak znacznie większego cudu niż te 50 tysięcy. Musiałby wygrać wszystkie mecze do końca (ze Śląskiem, Radomiakiem i Koroną na wyjeździe oraz z Lechem i Cracovią w domu) oraz liczyć na to, że Cracovia zdobędzie nie więcej niż 3 punkty, a Korona nie więcej niż 5. Trudno w taki scenariusz uwierzyć.
Przed działaczami Ruchu trudne zadanie, bo muszą zdecydować, czy dalej stawiać na trenera Niedźwiedzia. Plus jest taki, że wybrany właśnie nowy prezydent Chorzowa jest całym sercem za Ruchem. Szymon Michałek to człowiek wywodzący się ze struktur kibicowskich Ruchu, założyciel sektora rodzinnego. Z pewnością zrobi on wszystko, by pomóc klubowi zrealizować marzenie o nowym stadionie, bo bez tego trudno myśleć i marzyć o rozwoju.
Przejdź na Polsatsport.pl