„Trener powiedział, żeby tylko wstydu nie było”. Polacy znów rzucają wyzwanie gigantom
W dniach 10-26 maja odbędą się w Czechach 88. hokejowe mistrzostwa świata. Polacy po 22 latach wrócili do elity i zagrają w grupie B z Łotwą (11 maja), Szwecją (12 maja), Francją (14 maja), Słowacją (15 maja), Stanami Zjednoczonymi (17 maja), Niemcami (18 maja) oraz Kazachstanem (20 maja). – 48 lat temu zdarzył się cud. Może to powtórzymy – zastanawia się ekspert Polsatu Sport Andrzej Person.
- W latach 70-tych mieliśmy dwa wielkie wydarzenia. W 1973 roku mecz piłkarskiej reprezentacji na Wembley i remis dający nam awans na pierwszy mundial. A trzy lata później hokejowa kadra Polski wygrała na mistrzostwach świata ze Związkiem Radzieckim – rozpoczyna Andrzej Person.
Dariusz Ostafiński: Dlaczego tamta wygrana była taka ważna i przeszła do legendy?
Andrzej Person: Bo nigdy wcześniej, ani nigdy później z nimi nie wygraliśmy. A na igrzyskach w Insbrucku, które miały miejsce tuż przed mistrzostwami, przegraliśmy z ZSRR aż 13:1. Dlatego to 6:4 w Spodku to był taki szok. Nie chcę nikomu niczego ujmować, bo dobrze znam wielu naszych hokeistów grających w tamtym spotkaniu, ale w piłce ta nasza reprezentacja była takim odpowiednikiem San Marino. I chyba nawet to porównanie nie oddaje wszystkiego. Rosjanie zawsze nas bili, jak chcieli.
Wtedy jednak nie.
Pamiętam, że przed tamtym meczem trener Józef Kurek powiedział tylko naszym zawodnikom, żeby wstydu nie było. A tu nagle 2:0 po pierwszej tercji dla nas. W składzie Związku Radzieckiego brakowało dwóch największych gwiazd, ale przecież jakby Messi nie zagrał w reprezentacji Argentyny przeciwko San Marino, to niewiele by to zmieniało. Oni po prostu mieli kosmiczny skład, ale my mieliśmy swojego bohatera Wiesia Jobczyka, który strzelił trzy gole. To był szok i szaleństwo w Katowicach.
Zaskoczenie dla wszystkich.
Ogromne. Zdradzę taką ciekawostkę. Jeden z kolegów dziennikarzy musiał oddać relację do druku, bo mecz trwał, a trzeba było gazetę zamykać. Więc napisał, że mecz otwarcia potoczył się zgodnie z oczekiwaniem, że nasi przegrali. I to poszło. Nasi hokeiści nawet tego potem nie prostowali. Niemniej to wydarzenie też pokazuje, jak wielką niespodziankę wtedy sprawiliśmy.
To wciąż nasz największy sukces w hokeju. Poza występami na igrzyskach.
A proszę sobie wyobrazić, jak wielkie było to przekleństwo dla ruskich. Znałem jednego komentatora stamtąd. Kilka lat po tamtym meczu spotkaliśmy się i on mi mówi: Andrzej, to był nasz najgorszy mecz. Ja na to, że przecież i tak zagraliście w finale, a my spadliśmy wtedy z elity. Mimo tej wygranej. On mi na to, że miał problem z nazwiskiem Jobczyk. W ich języku to było poważne przekleństwo. Jak je wymawiał, to ludzie u nich na przemian krzywili się i śmiali. W końcu stwierdził, że jak Wiesiu strzelał, to on go anonsował, jako: nomier diewiatyj.
Trochę tylko szkoda, że tamta wygrana na nic się nie przełożyła.
W decydującym meczu przegraliśmy z RFN. Oni strzelili nam gola w ostatniej sekundzie meczu. Mimo wszystko bym jednak nie narzekał. To było wydarzenie historyczne, a nasi grali tak, jak umieli najlepiej. Na więcej nie starczyło.
Skoro zaczęliśmy od tak odległej historii, to chyba jeszcze warto wspomnieć o sukcesach polskiego hokeja w latach 80-tych. Dwa razy wystąpiliśmy na igrzyskach.
I byłoby całkiem, całkiem, gdyby nie Jarosław Morawiecki, polski hokeista przyłapany na dopingu po spotkaniu z Francją. Jeszcze potem całą winę zwalono na polonusów z Calgary, bo niby te niedozwolone środki dostały się do organizmu naszego hokeisty w barszczyku z krokietem. Smutna to była historia.
W polskim hokeju więcej jednak takich niż tych, które dają powód do chwały.
Bo też hokej zawsze zmagał się u nas z dużymi trudnościami, rodził się w bólach. Ja pamiętam czasy hokeja, gdy lodowiska nie były zadaszone. Mecz trwały bardzo długo, bo co jakiś czas trzeba było odśnieżać taflę. Nie chcę już mówić, że zawsze trzeba było mieć przy sobie coś na rozgrzewkę, żeby wytrzymać do końca. Ja wtedy byłem bywalcem na meczach Torunia, a potem także chodziłem na hokej ligowy w stolicy. O potędze stanowiło jednak Podhale Nowy Targ i drużyny z Górnego Śląska.
To prawda. Teraz gramy w Ostrawie, a to prawie jak w domu.
Prawie. A jak pan tak o tych Czechach, to ja sobie przypomniałem igrzyska w Nagano. Tam Polacy nie grali, ale Czesi już tak. I był tam taki znakomity zawodnik Jaromir Jagr, który świetnie mówił po polsku. Jak zapytałem, skąd taka umiejętność, to powiedział, że praktycznie wychował się na naszej telewizji. I jeszcze wspomniał, że tata miał dziewczynę z Polski. I zażartował: dobrze, że się z nią nie ożenił, bo byłbym polskim hokeistą.
Tego samego nie może powiedzieć Mariusz Czerkawski, nasza największa gwiazda hokeja.
Nie może. Mariusza kiedyś namawiałem, żeby przejął stery w naszym hokeju, że może to by pomogło. Przyznał, że nie widzi szans, więc przestałem namawiać. Nie zmienia to faktu, że zawodnikiem był wybitnym.
Teraz takich nie mamy, ale nasza reprezentacja znowu gra w elicie. Na co ją stać?
Łatwo nie będzie. Rywale są wymagający, a wyniki ostatnich sparingów, gdzie przegraliśmy z Danią i rezerwami Słowacji, nie nastrajają optymistycznie. Trzeba się jednak cieszyć z tego, że zagramy z najlepszymi i a nuż uda nam się spłatać jakiegoś figla.
Przejdź na Polsatsport.pl