Teoria czy praktyka? Dawid z Dortmundu i kolos wcale nie na glinianych nogach
Dawno nie było finału Champions League, w którym byłby tak zdecydowany faworyt, jak teraz. Bo w teorii, jakie szanse może mieć piąty zespół niemieckiej Bundesligi z mistrzem Hiszpanii, który nie tylko gra niemal na co dzień finały Ligi Mistrzów, ale (prawie) zawsze je wygrywa? Ale to przecież futbol. Tu czasem dochodzi do nielogicznych rozstrzygnięć i nieprawdopodobnych rozwiązań. Tylko w piłce nożnej Dawid może pokonać Goliata.
Jeżeli mówimy o tym, że drużyna, na którą nikt nie stawia, jest w lepszej sytuacji, bo nie ma nic do stracenia, a murowany kandydat może być pod presją, bo "musi" wygrać, w tym wypadku tę tezę możemy od razu wyrzucić do kosza. Real nie czuje żadnego ciśnienia. Oni w finałach czują się jak na swoim parkiecie, w swoim salonie, to jest ich wygodna i miękka kanapa. Nawet jak przeciwnik będzie starał się zabrać im pewność siebie, strzelając gola, zawsze są w stanie to odrobić. Przykładów na powyższy fakt nie trzeba przytaczać. Wystarczy przypomnieć sobie ostatnie trzy lata i spytać co czuł Thomas Tuchel (i w Chelsea i w Bayernie), Pep Guardiola z Manchesteru City czy Kylian Mbappe, gdy Paryż wygrany mecz z Realem nagle przegrał. Gdzie szukać więc nadziei dla niemieckiego pretendenta?
ZOBACZ TAKŻE: To ostatni taki finał Ligi Mistrzów. Są tego pewni, oto argumenty
Nie stracić gola – może to truizm, ale akurat niedotyczący właśnie Realu – to będzie kluczowa dla BVB sprawa. Niezbytszybcy stoperzy Mats Hummels i Nico Schlotterbeck nie będą mogli dać się wyciągnąć ze światła bramki, by Vinicius Jr czy Rodrygo nie mogli skorzystać ze swojej szybkości, prędkości światła. Jest jednak jeden problem. Nazywa się Jude Bellingham, który zawsze może pojawić się jako środkowy, fałszywy napastnik wbiegający w szesnastkę, a kiedy on uderza, piłka zazwyczaj do siatki trafia. W ubiegłorocznym finale, gdy Manchester City męczyło się w Stambule z Interem Mediolan, nie trafił wcale Erling Haaland. Zrobił to precyzyjnym uderzeniem z dystansu środkowy pomocnik Rodri. Dwa lata temu zwycięską bramkę w Porto dla Chelsea zdobył Kai Havertz. Ten mecz wcale nie musi mieć oczywistego bohatera.
Kiedy finał zakończył się wielką niespodzianką? Czy porażka City z Chelsea, w Porto, taką była? Po trochu, ale bez przesady. A wcześniej? Długo by szukać, może nawet trzeba wrócić do 1997 roku, kiedy Juventus, ówczesny gigant, przegrał właśnie z Dortmundem. Dortmundem z inspirującym występem młodziana Larsa Rickena, który dziś jest przecież w strukturach Borussii. Może to jakiś dobry dla niej znak?
Ale to było 27 lat temu, a Real ostatni finał przegrał w 1981 roku, jeszcze w PEMK, z Liverpoolem, trenera BVB Edina Terzica nie było jeszcze wtedy na świecie. A Real od tamtego czasu kolejnych osiem finałów wygrał. Oni są uzależnieni od tych rozgrywek, choć raczej należałoby powiedzieć, że od ich wygrywania. Taka seria jest niewiarygodna, nie wiem, czy ktoś kiedyś będzie w stanie jej dorównać. Tak jak ich czternastu tytułom. Dziś może pęknąć piętnastka. Ale przecież to tylko futbol. Problemem Borussii jest jednak właśnie ten szczególny, jedyny w swoim rodzaju rywal.
Transmisja finału Ligi Mistrzów Borussia - Real w Polsacie, Polsacie Sport 1, Polsacie Sport Premium 1 i online w Polsat Box Go. Początek meczu o godzinie 21.00. Przedmeczowe studio od godziny 18.00 w Polsacie Sport 1 oraz Polsacie Sport Premium 1.
Londyn już gotowy na finał Ligi Mistrzów