Iwanow: Pan Orest. Pan Trener. „Twarda” życzliwość, uczciwość i niezwykła kultura osobista
Zmarł Orest Lenczyk. Pan Trener Orest Lenczyk. Jedna z najbardziej niekonwencjonalnych osobowości, jaką spotkałem na swej drodze, pracując przy polskiej piłce od wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Człowiek nieszablonowy, niebanalny, wszechstronnie wykształcony, niezwykle kulturalny, ale w tym twardym i często dość prostym futbolowym środowisku postrzegany za trudnego w relacjach. Zdystansowanego. Ale jeśli dostałeś się w jego łaski, mogłeś czerpać garściami z jego sympatii, ciepła i elokwencji.
Miałem to szczęście, że zaczynając swą przygodę z telewizją na początku lat dziewięćdziesiątych w ośrodku regionalnym TVP w Katowicach, na Górnym Śląsku aż roiło się od klubów Ekstraklasy. Pan Orest pracował w tym czasie zarówno w GKS-ie Katowice, jak i Ruchu Chorzów. Jadąc na mecz na Cichą, zostałem „ostrzeżony” przed starszych redakcyjnych kolegów: „Bądź uważny! Nie waż się pierwszy wyciągać ręki na powitanie! To według Lenczyka brak szacunku! Zawsze musi to zrobić starszy!” I tak dalej.
ZOBACZ TAKŻE: Adam Nawałka nie ma złudzeń po kontuzji Lewandowskiego! "Trzeba wziąć poprawkę na jeden fakt”
Jechałem więc z duszą na ramieniu. Ale gdy się przedstawiłem i zaprosiłem do wywiadu, czekając na „łączenie”, Pan Orest kiwnął na mnie ręką, żebym się zbliżył. Na ucho powiedział mi: „Moja mama była z domu Iwanow”. I poklepał przyjacielsko po ramieniu. Cały stres zniknął w mgnieniu oka. Od tamtego momentu byłem na specjalnych względach. Mam nadzieję, że nie tylko ze względu na zbieżność rodzinnych nazwisk.
Później przyglądając się rozmowom moich kolegów czy koleżanek, często uśmiechałem się pod nosem, gdy Pan Orest zaskakiwał ich cytatami znanych autorów, grą słów i różnego rodzaju niespodziankami. Nie znosił ignorancji, niewiedzy, a najbardziej brzydził się korupcją w polskiej piłce. Może dlatego na kolejny tytuł mistrzowski w roli trenera musiał czekać od 1978 do… 2012 roku. Tak długi czas dzielił jego mistrzostwo z Wisłą Kraków i złoto ze Śląskiem Wrocław. To drugie wywalczone na… stadionie Wisły – nomen omen! Komentowałem to spotkanie w towarzystwie legendy Śląska Waldemara Prusika. Jak dziś pamiętam zwycięską bramkę i główkę Słoweńca Roka Elsnera.
Potem „setkę”, której nie wykorzystała w ostatniej bodaj minucie „Biała Gwiazda”. Nie uwierzycie, kto był wówczas trenerem krakowian. Michał Probierz, szykujący się właśnie do pierwszego meczu Polaków na mistrzostwach Europy. Po zakończeniu komentarza zszedłem na murawę złożyć gratulacje Lenczykowi. Wszyscy świętują na boisku. Jego nie ma. Dostrzegłem go dopiero w strefie szatni, poniżej schodów prowadzących na plac gry. Był sam. Nikogo wokół. Przechadzał się wolnym krokiem. Spoglądał na podłogę. Rozmyślał. Jakby nic wielkiego się nie wydarzyło. Jakby wcale tego meczu nie wygrał. Na twarzy nie widać było żadnego uśmiechu czy poczucia satysfakcji. To był cały Pan Orest. Trudny do rozgryzienia. Ale pełen emocji, empatii, życzliwości.
Panie Trenerze! Dziękuję, że mogłem Pana poznać!
PS. Początek kolejnego sezonu ligowego. Śląsk z Lenczykiem przyjeżdża na stadion Widzewa na pierwszą ligową potyczkę. Z zawieszonymi za „śpiewy” obrażające Legię na wrocławskim rynku kilkoma czołowymi piłkarzami mistrza. Pokazujemy ten mecz wspólnie z Canalem Plus. Żelisław Żyżyński podchodzi do trenera Śląska po wyjściowy skład. Bierze długopis do ręki i czeka. Lenczyk bez mrugnięcia oka dyktuje: w bramce Rafał Gikiewicz, dalej Mraz, Pawelec, w pomocy Stevanović i Mila… Żelek już wie, że dał się „złapać”. Lenczyk zaczął podawanie jedenastki od tych zawodników, którzy ze względu na karę w Łodzi nie mogli zagrać…