Jesteśmy najgorsi. Czy tylko matematycznie?
We wtorek pożegnamy się z EURO 2024 i odnoszę wrażenie, że nikt specjalnie nie wierzy w to, że zrobimy to z podniesioną głową i nie zmarszczonym czołem. Przez kilka ostatnich dni odbyłem wiele rozmów zarówno z kibicami, jak i byłymi piłkarzami i raczej słyszę, że czeka nas „łomot”. Nie poddaję się tym złym emocjom, raczej uśmiecham się pod nosem.
Nie, wcale nie złośliwie. Ale bardziej ze względu na fakt, że robiłem to także przed turniejem kiedy słyszałem, że liczyliśmy na szczęśliwy zbieg okoliczności. Francuzi przed ostatnią kolejką fazy grupowej mieli mieć komplet punktów, pewny awans z pierwszego miejsca do 1/8, powinni więc wystawić tak zwany drugi garnitur. Poza tym na ostatnich mistrzowskich imprezach, mając spełnione wszystkie korzystne warunki, zawsze mogli sobie pozwolić na to, by „dostać” w plecy, z czego skorzystali na Mundialu w Katarze nawet Tunezyjczycy. Znów jednak okazało się, że jeśli chcesz liczyć, licz na siebie. Bo bardzo łatwo możesz się przeliczyć. Życie scenariusz napisało zupełnie inny.
ZOBACZ TAKŻE: Kiedy mecz Polska - Francja na Euro 2024?
A skoro o liczeniu… Z matematyki byłem bardzo kiepski ale czytać ze zrozumieniem mam mniejszy problem. I niestety widzę, że na dzień dzisiejszy jesteśmy jedynym zespołem ze wszystkich dwudziestu czterech finalistów, który ma w Niemczech puste kieszenie. Każda z będących tu reprezentacji jakieś punkty bądź chociaż punkt zdobyła. Więc jeśli we wtorek nie wyrwiemy nic „Trójkolorowym” będziemy mogli, bynajmniej nie z dumą, ogłosić, że byliśmy w tym EURO najgorsi. Najsłabsi. Nie będzie łatwo schować się za mocą naszej grupy zwanej – głównie w Polsce – „grupą śmierci”. Albańczycy znajdując się w towarzystwie Włochów, Hiszpanów i Chorwatów też mieli pełne prawo swój zestaw określić w ten sposób. A przecież byli też od nas silniejsi w eliminacjach do tych Mistrzostw Europy. Złośliwi twierdzą, że ostatnie zwycięstwo z mocną reprezentacją odnieśliśmy właśnie nad nimi i że zrobił to prawie półtora roku temu … Fernando Santos na PGE Narodowym w Warszawie. Nam chyba nie chodzi jednak o to, by obgryzać paznokcie z nadzieją czekając na wygrane z drużynami o takiej renomie jak - z całym szacunkiem – reprezentacja trzymilionowego kraju na Półwyspie Bałkańskim.
Tak sobie myślę, czekając już na Igrzyska Olimpijskie w Paryżu, albo spoglądając w stronę Mistrzostw Świata bądź Europy w innych dyscyplinach sportu, że jeśli ktoś zajmie w nich miejsce nr 24, to nigdy nie jest to powód do dumy. UEFA zrzesza 55 federacji narodowych i to jeszcze bardziej potęguje kiepskie wrażenie dotyczące miejsca w jakim znaleźli się Biało-Czerwoni. Jasne, że nie sposób porównywać futbolu z innymi dziedzinami, zarówno drużynowymi jak i indywidualnymi. Że konkurencja w piłce nożnej jest zdecydowanie większa niż gdzieś indziej. Ale mimo wszystko, na litość boską, nie mamy prawa być najgorsi. Nawet jeśli na turniej dostaliśmy się kuchennymi drzwiami w ostatniej chwili.
Przejdź na Polsatsport.pl