Iwanow: Kosowo da się lubić. Społeczeństwo uprzejme, ale nie na boisku
Do takich miejsc jak Kosowo w celach wakacyjno-turystycznych raczej się nie przyjeżdża. Liczba atrakcji nie jest zbyt duża. Opinia o tym miejscu bazuje raczej na mitach, zasłyszanych opowieściach, wiedzy o tym, jak naród ten tak bardzo chciał odłączyć się od Serbii, wcześniej przez lata będąc w strukturach dawnej Jugosławii. Może wydawać się, że jest tu nieprzyjemnie, a może nawet niebezpiecznie. Ale to nieprawda. Jest zupełnie odwrotnie. I to na każdym kroku.
Stolica kraju Pristina jest bardzo podobna do Tirany. Nie ma może tak przyjemnej starówki jak najważniejsze miasto Albanii. Ale i tu w centralnym miejscu powiewa jej charakterystyczna czerwona flaga z czarnym orłem o dwóch głowach. Miasto w wielu miejscach jest placem budowy, wieżowce rosną jak na drożdżach, powstają nowe drogi, po których poruszają się drogie ekskluzywne samochody. Poza centrum wybudowana została enklawa pełna willi, knajpek, sklepików wraz z międzynarodową szkołą i nowoczesnym, ale i przytulnym pięciogwiazdkowym hotelem, gdzie zatrzymują się biznesmeni załatwiający swoje sprawy, bo Kosowo dość prężnie się rozwija.
ZOBACZ TAKŻE: Wisła Kraków musi być na to gotowa. Żar leje się z nieba! Moskal zdradził, w czym tkwi ratunek
Prawie wszyscy mówią płynnie po angielsku, są uśmiechnięci, mili, grzeczni, pomocni. To podobno nie jedynie bałkańska gościnność, ale i wpływ amerykańskiej kultury. Kraj wsparty został przez USA nie tylko ekonomicznie. Styl życia i traktowania drugiego człowieka „Made in USA” też jest tu wpajany. Nie sposób wyjechać stąd ze złymi wspomnieniami. Może trudno jest znaleźć mnóstwo atrakcji, ale tak zwane wrażenie społeczne jest dobre. Nie zrobisz Kosowu złej reklamy, jeśli ktoś o nie zapyta.
Podujevo, gdzie w czwartek zagra Wisła, jest małym miastem, ma niespełna 40 tysięcy mieszkańców. Ale i tu jest nowoczesna galeria ze schludnymi restauracjami obleganymi przez rodziny z dziećmi czy mężczyzn, którzy wcale nie wyglądają na takich, którzy noszą się ze złymi zamiarami. Kameralny stadion KF Llapi, choć odnowiony, nie wygląda na obiekt, gdzie rozgrywa się spotkania pod szyldem UEFA. Ale ma przytulną strefę VIP z kawiarenką, w której na kawę zapraszają właściciele klubu i prężnej budowlanej rodzinnej firmy, z której pochodzi także osoba pierwszego trenera. Marki aut, które podjechały na parking, zapierają dech w piersiach. Prezydent porusza się Hummerem. Rozmach, ale bez zadzierania nosa czy szpanerstwa.
Klub inwestuje głównie w lokalnych piłkarzy. Także takich, którzy poznali już smak europejskich pucharów w bardziej utytułowanych zespołach, takich jak Balkani czy Drita. Trener Tahir Batatina, zapraszając nas do stołu, mówi jednak, że w zaczynającym się w sierpniu sezonie chce po raz pierwszy wygrać kosowską Super Ligę. To ma być kolejny krok naprzód, choć nikt nie stawia tu nikomu ultimatum, że absolutnie musi tak się stać. Ani trener, nie tylko ze względu na więzy rodzinne, nie obawia się o swój los, ani majętni właściciele nie rzucą wszystkiego w „diabły”, jeśli Llapi nie wygra wreszcie pierwszego meczu w pucharach. Czuć tu raczej spokój, a nie podenerwowanie. Być może przed meczem ekscytacja będzie bardziej odczuwalna, bo na razie atmosfera jest taka, jakby to wicemistrz Kosowa wygrał ten pierwszy mecz 2:0.
Po różnych naszych sportowych nie zawsze sympatycznych wspomnieniach z wizyt polskich drużyn w tej części Europy akurat jednego możemy być pewni. Cokolwiek tu się wynikowo nie wydarzy, wszyscy opuścimy Podujevo bez przykrych niespodzianek i z błogosławieństwem na drogę. Nie tylko dlatego, że mecz odbędzie się bez udziału kibiców. Im co prawda udało się w poprzednim sezonie mocno nabroić. Nikogo nie tłumacząc, przypomnę jednak, że wtedy rywalem był zespół z Czarnogóry, a nie krakowska Wisła. Bałkański kocioł „Białej Gwieździe” może zrobić więc głównie temperatura.