Iwanow: Droga po chwałę zaczyna się od nowa. Powrót Papszuna (na razie) na ligowe boiska

Iwanow: Droga po chwałę zaczyna się od nowa. Powrót Papszuna (na razie) na ligowe boiska
fot. Cyfrasport

Marek Papszun wrócił do Ekstraklasy. Z uśmiechem na ustach. Może to kwestia rocznej przerwy i kwestii braku obserwowania jego osoby na ligowych boiskach. I małym odzwyczajeniem się od jego anturażu z charakterystyczną czapeczką na głowie oraz pełnym ekspresji zachowaniem przy ławce. Ale „nowy - stary” trener Rakowa wygląda na człowieka, któremu ta pauza naprawdę dobrze zrobiła.

Sportowa, szczupła sylwetka, nad którą przez ostatnie miesiące sumiennie pracował, będąc w regularnym reżimie treningowym. Radość na twarzy, pogodny nastrój, którym emanował zarówno przed pierwszym jak i kończącym spotkanie w Lublinie gwizdkiem. 

 

Pierwsze spotkanie to zawsze zagadka. Tym bardziej na terenie ambitnego beniaminka, któremu Częstochowa może zazdrościć stadionu, infrastruktury treningowej, licznej rzeszy kibiców. Zespoły wracające do ligi dość często bywają najgroźniejsze na początku rozgrywek, płynąc na fantazji, polocie, energii, jakie daje im długo oczekiwane ponowne pokazanie się na salonach. Przy zwycięstwach całej grupy kandydatów do tytułu Rakowowi nie wypadało jednak nie wygrać. Nie wypadało nie wygrać Papszunowi. Wiemy, jaka od razu pojawiłaby się narracja.

 

Jego ruch z jednej strony oceniany był jako bezpieczny, ale zarazem i ryzykowny. Gdy „MP” przejmował drużynę spod Jasnej Góry po raz pierwszy sytuacja była inna. Zrujnowany zespół w ogonie 2. Ligi, był więc czas i możliwości, by wszystko po swojemu zbudować. Teraz wymagania są zupełnie odmienne, nikt w klubie nie zamierza czekać, nikt nie Papszunowi czasu nie da, by Raków na spokojnie odrestaurować. On sam też nie może sobie na to pozwolić. Chce udowodnić wszystkim, a szczególnie niektórym, że to, iż zarówno Legia Warszawa, jak i PZPN nie zdecydowały się dać mu zatrudnienia, było ich błędem, a nie brakiem właściwych kwalifikacji czy może bardziej trudnym charakterem szkoleniowca z Mazowsza. A może i pod tym kątem Papszun przeszedł lekką metamorfozę i wie, że czasem trzeba ugryźć się w język albo przez moment popłynąć z prądem, aby swe cele zrealizować?

 

Bo umówmy się: ambicją Pana Marka nie jest zostanie „Fergusonem Rakowa”. Jego plany sięgają wyżej i dalej. Na razie, głównie z przyczyn nie od niego zależnych, nie udało się tego zrealizować. Jeszcze nie udało. Ten sezon będzie dla niego jeszcze ważniejszy od tego, w którym dał pierwszy mistrzowski tytuł ekipie finansowanej przez Michała Świerczewskiego, absolwenta Politechniki Częstochowskiej, a dziś miliardera. Czy będzie mu łatwiej, skoro Raków tym razem nie gra w pucharach? To też jeszcze brakujący element w jego CV. Być może również dlatego tak trudno było mu dostać zagraniczny angaż. Jesień w Europie z kilkoma dobrymi rezultatami podniesie prestiż nie tylko tego klubu, ale i samego szkoleniowca. Droga ku chwale Papszuna zaczyna się praktycznie od nowa.

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie