Polska chce medali IO bez systemu?! "Nie oszukujmy się!”

Michał BiałońskiInne
Polska chce medali IO bez systemu?! "Nie oszukujmy się!”
PAP
Natalia Kaczmarek (za nią jej narzeczony Konrad Bukowiecki) zdobyła jedyny medal dla polskiej lekkoatletyki podczas IO w Paryżu

- Jeżeli nie ma zaplecza, dołu piramidy szkoleniowej, to nie ma medali i nie będzie. Nie oszukujmy się – grzmi w rozmowie z Polsatem Sport Edward Stawiarz dwukrotny olimpijczyk, ostatni długodystansowiec Wunderteamu.

Michał Białoński, Polsat Sport: Co się dzieje z naszą lekkoatletyką? Z igrzysk w Paryżu wróciła tylko z jednym medalem Natalii Kaczmarek. Tak źle nie było od igrzysk w Seulu w 1988 r.

 

Edward Stawiarz, wielokrotny mistrz Polski w maratonie i biegach długodystansowych, wiceprezes PZLA za kadencji Ireny Szewińskiej: Problem jest złożony. Ogólnie nasz potencjał w "królowej sportu" dramatycznie topnieje. Przeanalizujmy to na prostym przykładzie Krakowa. Ile sekcji było jeszcze kilkanaście lat temu, a ile jest teraz. W samym Wawelu było 11 trenerów lekkoatletyki, obecnie jest ich ledwie pięciu. Lekkoatletyka to ponad 40 konkurencji w pięciu blokach, a zajmuje się nimi pięciu trenerów w pięciu kategoriach wiekowych! Jakim cudem jeden trener rzutów może szkolić skutecznie i młodzika, i seniora?! Tym bardziej, że są to konkurencje niebezpieczne, począwszy od oszczepu, dysku, młota, kuli.

 

ZOBACZ TAKŻE: Zdobyły medal, a później taka sytuacja! Wypadek siatkarek

 

Podejrzewam, że w innych klubach, jak w AZS-ie sytuacja jest tylko nieznacznie lepsza. Już nie mówię o tym, że kiedyś była sekcja w Koronie, teraz nie ma po niej śladu. To samo z Cracovią, Wisłą, Hutnikiem. Wszystkie te kluby miały potężną lekkoatletykę, a teraz nie ma co zbierać.

 

Czyli wybór zawodników dramatycznie nam się kurczy?

 

Jeżeli nie ma zaplecza, dołu piramidy szkoleniowej, to nie ma medali i nie będzie. Nie oszukujmy się!

 

Kolejną istotną przyczyną jest etap, w którym jako kraj się znajdujemy. Zachłysnęliśmy się rosnącym bogactwem, młodzi się do tego dostosowali, mają masę innych zainteresowań, mało kto chce się poświęcać na treningach. Na Zachodzie społeczeństwu już się to przejadło, bo miało to już x lat temu. A u nas każdy goni, żeby zarobić na luksusowy samochód, dobre wczasy zagraniczne, a nie zajmować się treningiem. Katować się nim po szkole czy pracy dodatkowo przez trzy godziny.

 

Co może zrobić państwo?

 

Oczywiście, że nie powinno być bezradne. Wystarczy porównać, ile sportowcy mieli etatów wojskowych dawniej, a ile mają teraz. W samym Wawelu Kraków mieliśmy około 30 takich etatów. Sportowiec był żołnierzem zawodowym, co mu zapewniało przysłowiowy wikt i opierunek, dzięki czemu mógł się poświęcić sportowi. Tak utrzymywali się nasi lekkoatleci, strzelcy i siatkarze. Wojsko utrzymywało całą sieć klubów: Legię, Zawiszę Bydgoszcz, Śląsk Wrocław, Lubliniankę. Później to ograniczono drastycznie i na wszystkie kluby wojskowe przeznaczono tylko dwieście etatów. Na najwyższym poziomie zawodnik musi trenować dwa razy dziennie, bez wsparcia w formie etatu czy stypendium nie ma szans się utrzymać. A jeśli poświęcasz się treningowi, to nie masz czasu na pracę.

 

A sponsorów mają tylko ci najlepsi, wierzchołek piramidy. Może nadzieja w sporcie akademickim?

 

Pytanie tylko, skąd uczelnie mają brać wyszkolonych, wyselekcjonowanych sportowców po szkołach średnich, skoro kluby lekkoatletyczne poupadały. Wyszkolenie do kategorii młodzieżowej jest najtrudniejsze.

 

Dlaczego?

 

Jesteś gwiazdą jako junior i nagle, po przejściu do seniorów przestajesz się liczyć. Wielu się od tego załamuje. Przerabiałem to jako trener. Weźmy pod uwagę jeszcze jeden aspekt. Do matury rodzice utrzymują młodego sportowca. Ale później zaczyna się stawianie pytań, z czego żyć. Mama z tatą wiecznie łożyć nie będą. W konkurencjach wytrzymałościowych, jak biegi długodystansowe, przebiegnięcie 25 km po ośmiu godzinach pracy zawodowej nawet nie wchodzi w rachubę.

 

Czyli mamy błędne koło: trzeba być wybitnym, żeby zająć miejsce w pierwszej czwórce mistrzostw Polski, w pierwszej szóstce ME czy ósemce MŚ, za co jest stypendium. Ale wcześniej nie ma żadnego wsparcia.

 

Dokładnie tak. Bez klubów, które za darmo szkolą lekkoatletów, bo mają dotacje od państwa czy samorządów, nikogo nie stać na uprawianie tego pięknego sportu. Tym bardziej, że w razie powodzenia nie wiążą się z nim apanaże, jakie znamy choćby z piłki nożnej. Trenerzy lekkoatletyki, z żalem, ale często muszą się żegnać z wielkimi talentami, które szkolili przez wiele lat, przez wiek młodzika, juniora młodszego i starszego aż do młodzieżowca.

 

Dlaczego muszą się żegnać z tymi nieoszlifowanymi diamentami?

 

Bo rodziców przestaje być stać na zabawę w sport. Często największe talenty nie pochodzą z tych najlepiej sytuowanych rodzin. Dlatego takim dzieciom trzeba było dawać buty i resztę sprzętu, zafundować wyjazd na obóz. To stanowiło zarazem duże wsparcie dla rodziny tego sportowca.

 

Oczywiście, od kilku lat sytuacja rodzin wielodzietnych się poprawiła, dzięki programom pomocowym. Natomiast nie zmienia się jedno: trening lekkoatletyczny to jest ciężka praca.

 

Pot, łzy, a czasem i krew?

 

Oczywiście, pełne poświęcenie. Na dodatek w lekkoatletyce nie ma perspektywy lukratywnych kontraktów, jakie gwarantują ligi piłkarskie, czy siatkarskie. Do tego dochodzą zainteresowania związane z grami komputerowymi, więc mało kto chce zrezygnować z tych uciech, by zająć się sportem, który jest ciężką harówką.

 

Kto powinien naprawiać naszą lekkoatletykę i ogólnie sport? Ministerstwo Sportu, PKOl, związki sportowe?

 

Trzeba na nowo zbudować system szkolenia, by powiększyć potencjał. Choćby w zbliżonym stopniu do tego, jaki był za moich czasów zawodniczych, gdy świetnie działały kadry młodzików wojewódzkie. Ich członkowie wyjeżdżali regularnie na obozy, od państwa otrzymywali stypendia sportowe. Wysoki poziom lekkoatletyki zapewniały ligi. Mieliśmy nie tylko pierwszą, drugą i trzecią, ale też A klasy.

 

W tej chwili ten sport uprawia garstka pasjonatów, a rodzice do obozów musza dopłacać i to sporo. Gdy byłem prezesem Wawelu czy trenerem, to załatwiałem po 120 miejsc na obozy treningowe. Oczywiście, było to w oparciu o budynki garnizonowe, czasem młodzież spała nawet w koszarach, z bardzo dobrymi posiłkami w kasynie, ale do trenowania warunki były świetne. Wyjazd z Krakowa do Orzysza czy Morąga, to była frajda. Teraz mamy bardzo mało zawodników i jeszcze mniej trenerów.

 

Upada też polski maraton. Jeszcze w 2012 r. Henryk Szost potrafił przybiec na metę maratonu olimpijskiego na dziewiątym miejscu, jako pierwszy Europejczyk, a teraz nikt nie jest w stanie zbliżyć się do jego poziomu. Aleksandra Lisowska przybiegła dopiero na 36. miejscu. Świat idzie do przodu, a my stoimy w miejscu, w wypadku mężczyzn nawet się cofamy.

 

Trenowanie maratonu to wyjątkowo ciężka praca. Tysiące kilometrów przebiegniętych co roku, jak dziennie nie zrobi się 30 km, to nie ma o czym mówić. Bez etatu w wojsku, czy innej formy wsparcia nikt się temu nie poświęci.

 

Do tego dochodzi selekcja, żeby do trenowania znaleźć nadające się do tego dzieci. Ile ja musiałem się naszukać po nie tylko podkrakowskich wsiach chłopaków w wieku 16-18 lat, którzy byliby w stanie pokonać kilometr w trzy minuty. Pamiętam, jak mi się oko ucieszyło, gdy trafiłem na talent spod Zamościa, który biegał na 1000 m 2:24. Grał w piłkę w LZS-ie, więc materiał dobry był, ale i tak musiałem poświęcić spore nakłady pracy, żeby go wytrenować. Tymczasem on był szczęśliwy, że nie musi zasuwać jak zwykły szeregowy w jednostce. W skali kraju sporo było takich talentów. Z takich wyszedł Henryk Szordykowski, Boguś Mamiński, Kazimierz Wardak. Oni wszyscy wypłynęli na Wojskowych Biegach Narodowych.

 

Coś w tym jest, bo właściwie w każdym sporcie mamy problem ze zmianą warty. W piłce nie ma kto bronić po Kamilu Gliku, atakować po Kubie Błaszczykowskim, a nie daj Bóg, co będzie po Robercie Lewandowskim. W siatkówce Bartosz Kurek wieczny nie będzie, w skokach Kamil Stoch, Dawid Kubacki i Piotr Żyła – także. W lekkoatletyce nie mamy kulomiota na miarę Tomasza Majewskiego, młodych młociarzy idących w ślady Pawła Fajdka, Wojciecha Nowickiego, czy Anity Włodarczyk.

 

Rzeczywiście, w rzutach zrobiła się straszna dziura. Ja z uporem maniaka wrócę do tego, co się dzieje w Krakowie. Z drugiego największego miasta w kraju, mającego tak piękne tradycje, nie było w Paryżu ani jednego olimpijczyka! Dziękuję. Za moich czasów, z samego Wawelu jechało nas na IO 1972 r. czterech.

 

Generalnie cały czas patrzę na ten kryzys przez pryzmat tego, że poszła w górę stopa życiowa, którą my się zachłystujemy po poprzednim systemie. Na razie się dorabiamy i sport nie jest nam w głowie. Jak już się nasycimy tym bogactwem, to zaczniemy szukać czegoś nowego, więc ktoś wybierze sport, a ktoś inny naukę.  

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie