Bożydar Iwanow wspomina Franciszka Smudę. "Jedyny taki piłkarski dyrygent"

Bożydar Iwanow wspomina Franciszka Smudę. "Jedyny taki piłkarski dyrygent"
fot. PAP
Bożydar Iwanow wspomina Franciszka Smudę. "Jedyny taki piłkarski dyrygent"

O zmarłych albo mówi się dobrze, albo nie mówi się wcale. Ale wspominając Franciszka Smudę, nie muszę się gryźć w język albo omijać jakaś nieprzyjemną dla mnie historię. Przez te ponad trzydzieści lat, kiedy przecinały się nasze drogi, zapamiętałem jego szczery szeroki uśmiech, oznaczający, że naprawdę cieszy się, że mnie widzi. Męski, ale przyjazny uścisk dłoni. Wiele pełnych dowcipów stwierdzeń, z których część nie nadaje się do publikacji.

Ale przede wszystkim to, że zawsze był fantastycznym człowiekiem. Prawdziwym. Normalnym. Nie udającym nikogo, kim nie był. Wykładającym kawę na ławę. Kiedy był z czegoś niezadowolony, od razu się z tym dzielił. Nie owijał w bawełnę. Walił prosto w oczy. Kiedy chciał pochwalić, robił to, zanim podał ci rękę.

 

ZOBACZ TAKŻE: Uczczą pamięć Franciszka Smudy. Minuta ciszy przed meczami


Po raz pierwszy spotkałem go na początku lat dziewięćdziesiątych, gdy był jeszcze trenerem Stali Mielec. Realizowałem materiał dla Telewizji Katowice z jakiegoś letniego sparingu na Górnym Śląsku. Żar lał się z nieba, więc „Franz” prowadził drużynę bez koszulki, w krótkich spodenkach i klapkach na nogach. Na pewno ten wyjątkowy obrazek umieściłem w materiale, bo był on szczególny. Do wywiadu podszedł już oczywiście ubrany godnie, ale gdy później spotykaliśmy się w różnych okolicznościach, zawsze ze śmiechem wracaliśmy do tamtego wydarzenia. Pamiętał to, nawet po wielu latach. Zresztą – nigdy nie odmawiał rozmowy, co dla mnie, wtedy żółtodzioba w zawodzie, zawsze było istotne. Szczególnie, gdy był już trenerem w wielkim Widzewie. Ale nie zmienił się wtedy nawet o jotę. Niemiecki profesjonalizm i sznyt. Zawsze był do dyspozycji.


Kiedy był wściekły na naszą krytykę – w czasach „Cafe Futbol” z Wojciechem Kowalczykiem w roli jednego ze stałych ekspertów – w okresie, gdy prowadził kadrę, nie wahał się odebrać telefonu. Ale momentalnie i stanowczo odrzucał zaproszenie do programu, mówiąc, że na „tych pufach” (program nadawaliśmy z hotelu Hilton w Warszawie, gdzie na kanapach faktycznie znajdowały się… poduszki) nigdy już nie usiądzie, bo „Kowal” „jedzie z nim bez trzymanki”, więc nie może sobie na to pozwolić. Ale potrafił też przyznawać się szybko do błędu i błyskawicznie go naprawiać.


Niegdyś przed jednym ze spotkań Legii, które pokazywaliśmy w Wizji Sport, niegrzecznie odniósł się do pytania ówczesnej reporterki Pauli Smaszcz-Kurzajewskiej. Szybko jednak się zreflektował i niedługo po tym do jej rąk powędrował przepiękny bukiet kwiatów z przeprosinami. Nie trzeba było do tego żadnych sugestii, wskazówki czy spotkania z działem PR-u. Smuda reagował sam, szybko wyciągał wnioski. Popełniał błędy, ale wiedział, co robić, gdy w pewnych sprawach się pospieszył. Był człowiekiem. Z krwi i kości.


Gdy był zadowolony z postawy drużyny, którą prowadził, często podchodził do nas, cmokając z zachwytu mówił: „Das war Konzert!” ( z niemieckiego: „To był koncert”). To była oznaka jego największego podziwu dla pracy wykonanej przez jego zawodników. Bo Smuda był chyba jedynym takim piłkarskim dyrygentem. W jego filozofii nie liczył się bowiem jedynie ten jego słynny i jeszcze rzadko wówczas spotykany nie tylko w naszym futbolu „press”. Piłka miała być nie tylko intensywna, ale i przyjemna dla oka. Nie znosił lenistwa i fuszerki. Gra miała być rzetelna, prawdziwa i pełna emocji. Dokładnie taka, jaki był sam „Franz”… Człowiek o gołębim sercu i twardej ręce.

 

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie