Franz Smuda zszokował na pogrzebie. "Ja będę następny”
Choć wszyscy mogliśmy się tego spodziewać, wszak zaawansowana białaczka w tym wieku nader często przynosi śmiertelne żniwo, jego odejście w niedzielę spadło na nas jak grom z jasnego nieba. Ale nie mogło być inaczej: Franciszek Smuda był przecież przeciwieństwem śmierci. Emanował radością z życia, niezłomnością, nietuzinkowym humorem, jeszcze rzadziej spotykanym doborem słownictwa, a nawet słowotwórstwem. I takim go zapamiętamy.
Selekcjoner reprezentacji Polski podczas Euro 2012 pieczołowicie dbał o to, by świata nie obiegły informacje o jego walce z białaczką. Choć po pierwszym przeszczepie szpiku opowiadał mi o tej bitwie ze szczegółami, zaznaczał wyraźnie, bym tego nie publikował. Żałuję, że nie zapytałem go o powody takiego wyboru. Jak go jednak znam, to nie chciał, by ten najcięższy etap w jego życiu rzucił cień na wizerunek niemal wszechmogącego nadtrenera Franza Smudy, który nie pękał przed nikim w żadnych okolicznościach, bez względu na to, jaka była dysproporcja w potencjałach szatni.
ZOBACZ TAKŻE: Zmarł Franciszek Smuda
Legendarna bitwa jego Wisły z Barceloną, wprawdzie przegrana 3:4, bo "Duma Katalonii" miała duet magików Rivaldo – Patrick Kluivert, czy dziś stosunkowo rzadziej wspominany dwumecz z potężnym wówczas Interem Mediolan, z Adriano w ataku i Ronaldo na ławce rezerwowych. Ekipa Smudy drugą bramkę we Włoszech straciła po bramce ze spalonego, a w Krakowie była bliska odrobienia strat, ale Alberto Fontanę ratowała poprzeczka.
Przed tym meczem wziął na stronę Macieja Żurawskiego. – "Żuraw", muszę wstawić cię na lewe skrzydło – zakomunikował napastnikowi. Widząc jego niewyraźną minę, dorzucił: - Kur…, "Franka" tam przecież nie postawię – zasłonił się filigranowym napastnikiem Tomaszem Frankowskim, który później był w jego sztabie podczas ME.
Gdy po dłuższym milczeniu, spowodowanym walką z chorobą, zadzwonił i zrelacjonował mi ze szczegółami, co się działo, włosy mi dęba stanęły. Dziękował Bogu za brata, który z przyczyn medycznych mógł zostać, a przede wszystkim chciał zostać dawcą szpiku. I za to, że wychodzi na prostą, tylko nie zawsze wyniki krwi są takie, jak być powinny.
- Muszę przejść wszystkie szczepienia ochronne, jakbym był niemowlęciem – w tej dramatycznej sytuacji ciężkiej choroby potrafił znaleźć przestrzeń dla uśmiechu.
Po raz ostatni publicznie pokazał się 15 czerwca na uroczystym pożegnaniu jego druha po fachu – śp. Oresta Lenczyka, który połączył środowiska piłkarskie Wisły i Cracovii. – Ja będę następny – powiedział wielu zebranym Franz Smuda. Wśród nich był długoletni kierownik drużyny Wisły Marek Konieczny, z którym łączyła go nie tylko "Biała Gwiazda", ale też białaczka. Syn "Konia" zmagał się również z tą chorobą.
Wcześniej nie skorzystał z zaproszenia do wzięcia udziału w Gali Ekstraklasy. Bodaj po raz pierwszy w życiu nie chciał ryzykować.
20 czerwca zadzwonił i udzielił mi ostatniej wypowiedzi, przestrzegając selekcjonera Michała Probierza przed meczem z Austrią na Euro 2024.
- Opowiem ci Geschichte (historię) o Austriakach – zagaił.
- Podczas meczu z Francją zauważyłem, że Austriacy są fantastycznie przygotowani pod względem fizycznym. Przecież w doliczonym czasie do drugiej połowy wyprowadzili kontratak na takim gazie, że aż mi włosy na głowie stanęły dęba – mówił obrazowo Franz Smuda i chwalił podopiecznych Ralfa Rangnicka za grę bez kompleksów, z wiarą w siebie, czego brakowało wcześniejszym wcieleniom tego zespołu.
4 lipca, jak co roku w Myślenicach, w rezydencji Bogusława Cupiała, miał się odbyć uroczysty grill. Lista obecności niezmienna: Cupiał, Smuda, Kazimierz Kmiecik, Zdzisław Kapka i kierownik drużyny Wisły Jarosław Krzoska. Do spotkania nie doszło, gdyż nie został spełniony najważniejszy warunek: stawiają się wszyscy albo nikt. Franz walczył o życie w szpitalu. Jego odejście to straszny cios nie tylko dla rodziny, ale też dla prezesa Cupiała, człowieka, dzięki któremu Wisła odniosła największe sukcesy w historii, z ośmioma mistrzostwami Polski na czele. Franciszek Smuda był dla niego uosobieniem trenera, który opanuje każdy kryzys, najbardziej niesforną nawet szatnię i zagwarantuje szybkie wyniki połączone z widowiskową grą. Zatrudniał go trzykrotnie, a zrobiłby to częściej, gdyby nie opinia publiczna.
- Redaktorze, wie pan, że najchętniej wziąłbym Franka Smudę, ale boję się, że ludzie mnie wyśmieją – powiedział mi prezes Cupiał podczas kryzysu zespołu z innym trenerem. Koniec końców i tak, jako jedynego trenera, zatrudnił go aż trzykrotnie.
"Franek Smuda czyni cuda!" - ten okrzyk kibiców znajdował potwierdzenie w wynikach wielokrotnie. Najsłynniejsze przykłady to odrobienie straty 0:2 do 3:2 z Widzewem, gdy przy Łazienkowskiej, w starciu z Legią, wywalczył mistrzostwo Polski. Później łodzian wprowadził do Ligi Mistrzów i jest ostatnim polskim trenerem, któremu ta sztuka się udała. W 1999 r. doprowadził do mistrzostwa Wisłę - z 17 pkt przewagi nad wicemistrzem... Widzewem. W sezonie 2014/2015, gdy Tele-Fonika miała problemy finansowe, a one przełożyły się też na zatory płatnicze w drużynie Wisły, trener Smuda potrafił w biedzie jednoczyć ekipę. Do tego stopnia, że po ośmiu kolejkach "Biała Gwiazda" była liderem Ekstraklasy. I tak go zapamiętam.
Pożegnanie śp. Franciszka Smudy odbędzie się 22 sierpnia (czwartek) o godz. 14:20 na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie.
Przejdź na Polsatsport.pl