Królewski i Dróżdż podpadli kibicom. Płomienna odezwa do ultrasów!

Królewski i Dróżdż podpadli kibicom. Płomienna odezwa do ultrasów!
Informacja prasowa/Polsat Sport
Prezes Mateusz Dróżdż dwa tygodnie temu gościł na stadionie Cracovii Kamila Stocha, ale teraz podpadł kibicom. Prezes Wisły Jarosław Królewski (w środku) wyjaśniał sytuację ultrasom na ich trybunie

Pomimo spadku temperatury, miniony weekend był wyjątkowo gorący dla prezesów najstarszych polskich klubów Cracovii i Wisły. Mateusz Dróżdż i Jarosław Królewski dostali po głowie od kibiców. Na szczęście, tylko metaforycznie. Królewskiemu pewnie się nie śniło, że w ramach zarządzania klubem będzie musiał przekrzykiwać się z ultrasami i to na ich trybunie!

Jarosław Królewski przełamał barierę. Bodaj jako pierwszy prezes dużego polskiego klubu wszedł na trybunę żądnych głów, po porażce 0:1 z Wartą Poznań, kibiców, i przekrzykiwał się z nimi na argumenty. Do mikrofonu.

Płomienne przemówienie Królewskiego do ultrasów

- Potrzebujemy waszego wsparcia teraz! Wisła potrzebuje wsparcia. Pójdę do szatni i wiecie co? Nie będę ich rugał! To nie jest normalne, że pierwsza, druga, poprzeczka, piłka nie wpada do bramki. Dajcie im czas! Sezon trwa rok. Jestem jednym z was, mi też zależy na Wiśle! Też jestem wściekły. Mam emocje. Dzisiaj jest trudny moment. We wtorek jest kolejny mecz. I wierzę, że ci piłkarze potrafią grać. Dziękuję wam, że jesteście – dowodził do mikrofonu właściciel i prezes "Białej Gwiazdy".

 

ZOBACZ TAKŻE: Legia przegrała u siebie! Jeden gol rozstrzygnął hit Ekstraklasy

 

"Oszalał. Przecież tylko cudem nie doszło do rękoczynów. Do kogo trafią nawet najbardziej logiczne wywody, gdy jest pod wpływem złych emocji?" – pomyślałem w pierwszej chwili.

 

Ale po głębszej analizie doszedłem do wniosku, że Królewski wygrał tą szarżą poza granice Rubikonu. Po pierwsze, potwierdził, że jest autentyczny: w Wiśle tkwi sercem, ciałem, duszą, na dobre i na złe. Po drugie, docenił ludzi, którzy nie szczędzą gardła, pieniędzy i czasu, wspierając klub gdzie się da, a w kraju akurat tych miejsc nie jest tak wiele, bo niezrozumiały bojkot Wisły trwa. Po wtóre, i najważniejsze, zapewnił mentalną ochronę drużynie, dzięki której przynajmniej swoi kibice nie będą rzucać jej kłód pod nogi negatywnym dopingiem.

 

Prezes, nazywany przez niektórych "Harrym Potterem polskiej piłki" miał rację: trudno rugać zespół po meczu, w którym górował nad rywalem o klasę we wszystkich elementach, za wyjątkiem tego najważniejszego – liczby strzelonych goli. Przy minimalnie lepiej nastawionych celownikach wiślacy mogli wygrać ten mecz 4:1, po tym samym przebiegu. Ale czasami tak bywa, zwłaszcza gdy chcesz strzelić bramkę "na siłę", a nie automatycznie.

 

Istotne, że Królewski swą płomienną oracją kupił ultrasów. Docenił to młynowy, oznajmiając, iż prezes pokazał swe męstwo.

 

Teraz na swe zaufanie muszą zapracować piłkarze Kazimierza Moskala. Ani prezes, ani trener za nich tego nie zrobią. Na razie w sześciu meczach ligowych stracili aż 12 punktów, przez co o niebo bliżej im do strefy spadkowej niż tej gwarantującej awans. Już we wtorek odrabiają zaległości ligowe wyjazdowym meczem z ŁKS-em.

Cracovia spóźniła swój komunikat do kibiców. Wielu odeszło z kwitkiem spod bram

Pod względem sportowym nie tylko w innej lidze, ale też na zupełnie innym miejscu w tabeli jest Cracovia.  Podopieczni Dawida Kroczka w pięciu meczach cztery razy wygrali, są wiceliderem. Na razie można orzec, że ten nieoczywisty wybór prezesa Mateusza Dróżdża jest trafieniem w punkt. Kibice marzą o mistrzostwie Polski, bo mało kto pamięta to z 1948 r., a zdobyty przed czterema laty Puchar Polski to jednak nie to samo.

 

Mobilizacja w środowisku "Pasów" jest widoczna – na wcześniejszych trzech domowych meczach frekwencja zawsze przekraczała 10 tys. widzów, co stanowi wzrost o dwa tysiące względem ubiegłego sezonu.

 

Z powodu intensywnych ulew rozegranie atrakcyjnie zapowiadającego się meczu z Pogonią było zagrożone. Nie tylko ławki rezerwowych i parkingi stały w wodzie. Cracovia chciała przełożyć mecz na inny termin, ale Pogoni nie uśmiechała się podróż na próżno przez cały kraj.

 

W powodzi spraw do załatwienia prezesowi Dróżdżowi utonęła uczciwa komunikacja z kibicami. Dopiero o godz. 16:45, czyli 45 minut przed pierwszym gwizdkiem, klub wypuścił komunikat o tym, że fani nie zostaną wpuszczeni. Oczywiście, większość kibiców była wtedy w drodze, niekiedy dalekiej, bądź czekała już na otwarcie bram. Ochrona i firma zabezpieczająca catering dowiedziały się znacznie wcześniej, bo o godz. 13, że nie będą pracować na tym meczu.

 

Prezes Mateusz Dróżdż wyjaśniał, że kibice nie mogą wejść na mecz przez zalanie serwerowni, awarię pomp na stadionie. - Jest usterka wyjść ewakuacyjnych, więc nawet nie możemy wprowadzić 999 kibiców - zapewniał tuż przed meczem w Canal+.

 

Tymczasem na początku meczu na stadion weszło więcej niż tysiąc osób, ale zdecydowana większość, kilka tysięcy, odeszła spod bram z kwitkiem. Na pewno ten incydent nie wpłynie pozytywnie na poprawę frekwencji.

Zluzowanie ochrony przed wyrokiem delegata PZPN-u

Na jakiej podstawie już o godz. 13 prezes zluzował ochronę, skoro delegat PZPN-u i sędzia Piotr Lasyk o godz. 15 wydali opinię, że warunki nadają się do rozegrania meczu? Ostatecznie mecz doszedł do skutku. Z niewielką częścią kibiców i bez ochrony.

 

"Zdobyliśmy 3 pkt, co nie zmienia faktu, że ten mecz nie powinien się odbyć. Wraz z przedstawicielami służb, wspólnie uznaliśmy, że o 17:30 nie będzie możliwości rozegrania tego meczu z zapewnieniem  bezpieczeństwa Kibicom. To była sytuacja, z której nie było dobrego wyjścia" – ogłosił na platformie X prezes Dróżdż. Trudno mi jednak odeprzeć wrażenie, że w tej kryzysowej sytuacji, nie wybrał najlepszego.

 

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie