Iwanow: 100 minut wystarczy. Goncalo Feio wiedział to już w sobotę
W Polsce jest prawie czterdzieści milionów selekcjonerów, ale żaden z nich nie byłby w stanie wytypować jeden do jednego wyborów tego, który faktycznie pełni tę rolę. Michał Probierz znów wzbudził zaskoczenie u polskich kibiców i dziennikarzy. Choć przecież powinniśmy się już do tego przyzwyczaić. Co zgrupowanie pojawia się jakieś nieoczekiwane nazwisko. Jedynie w przypadku powołań na Euro 2024 sensacji nie było. Ranga imprezy nie pozwalała na jakiekolwiek eksperymenty.
Przez rok pracy selekcjonera w zespole narodowym pojawiali się już Patryk Peda (z włoskiej Serie C), Patryk Dziczek (z Piasta Gliwice), Filip Marchwiński (wówczas wcale nie najważniejsza postać z Lecha Poznań), Karol Struski (Aris Limassol) czy Mateusz Kowalczyk (z pięcioma występami na boiskach Ekstraklasy w barwach katowickiego beniaminka).
ZOBACZ TAKŻE: Ogłaszają przełomowe wieści o Szczęsnym w Barcelonie. "Taki jest najnowszy plan"
Jedynie ten ostatni nie zaznał nie tylko występu z orłem na piersi, ale i przyjemności znalezienia się choć na ławce rezerwowych w pierwszej reprezentacji. Reszta piłkarzy zaliczyła choć debiut i ma co najmniej 1A, choć czy i kiedy znów zagra w kadrze, pozostaje już pod dużym znakiem zapytania. Kowalczyk, który poleciał do Glasgow i Osijeku obok Piotra Zielińskiego czy Roberta Lewandowskiego, nie znalazł się tym razem nawet w zespole U-21, trafił niżej do kadry U-20.
Nie ma co może nad tym kruszyć kopii, bo przecież Probierz i tak nie myślał, żeby go wystawić przeciw Szkotom albo powierzyć mu rolę „plastra” Luki Modricia, lecz mimo wszystko na upartego Kowalczyk nie powinien schodzić o dwa piętra niżej, bo gorszym piłkarzem niż we wrześniu nie jest.
Selekcjoner przez dwie dekady związany mocno z polską Ekstraklasą, w której prowadził dziesięć zespołów, mający w swoim CV i reprezentację młodzieżową, zna polskich piłkarzy jak mało kto, nieobce mu są wizyty także na pierwszo- i drugoligowych boiskach. Obserwuje dużo, uwielbia nieoczywiste rozstrzygnięcia i oryginalne ruchy. Wie doskonale, że zawsze będzie się mówić o jego decyzjach, bez względu na to, czy pracuje w Cracovii czy Jagiellonii Białystok, a tym bardziej, gdy pełni funkcję najważniejszego w Polsce trenera. Tu jednak narażony jest mocniej na ocenę i więc może oczekiwać pytań czy dokonując wyborów nie powinien podlegać pewnego rodzaju kryteriom. Bo te chyba muszą mieć jakieś ramy. Probierz wychodzi daleko poza nie.
To nie jest codzienność, że w kadrze znajduje się piłkarz, który w Ekstraklasie zagrał zaledwie 100 minut. Doprawdy wystarczy tak niewiele, by mieć szansę zagrać w narodowych barwach w najistotniejszym polskim zespole? Chyba że mamy do czynienia z talentem na miarę Lamine’a Yamala, ale diament z Katalonii nie dość, że szlifowany był w Barcelonie i miał już występy do La Liga i Champions League, a nie trafiał na wypożyczenie do warszawskiej Legii.
Jasne, że Maxa Oyedele prawdopodobnie spotka los Mateusza Kowalczyka z września tego roku, choć na miejscu Bartosza Slisza, który zamiast do hotelu Double Tree By Hilton zostaje w Atlancie, też mocno bym się zdziwił. Cokolwiek nie drzemie w urodzonym w Salford pomocniku z Łazienkowskiej, wydaje mi się, że w tej chwili na zaszczyt powołania zasługiwało bardziej kilku innych piłkarzy występujących na tej pozycji. Jeżeli Probierz widzi szerzej i więcej, to szacunek. I wielkie brawa dla szkoleniowca Legii Goncalo Feio. Portugalczyk po ligowym meczu z Górnikiem Zabrze w sobotni wieczór, pytany o debiut w wyjściowym składzie Oyedele, powiedział, że będzie to przyszły reprezentant Polski. Okazał się prorokiem? Chyba tak, bo żadna wróżka nie byłaby w stanie tego przewidzieć.