Wszystko gra? Legia we właściwych trybach
Gdy Legia Warszawa czeka na ligowe zwycięstwo od półtora miesiąca, nie jest to normalna sprawa. Nawet pamiętając o tym, że w tym czasie miały miejsce dwie przerwy reprezentacyjne, które dotyczą jednak przecież każdego ligowca. Ale od 1 września i wysokiej wygranej z Motorem Lublin 5:2, aż do minionego piątku, stołeczna ekipa miała na ekstraklasowym koncie dwie porażki i dwa remisy. Słowem – dwa zdobyte punkty na cztery spotkania.
Nic więc dziwnego, że tradycyjnie w takiej sytuacji zarówno na Łazienkowskiej 3, jak i w Legia Training Center w Książenicach, zachybotało, powiało, nie tylko chłodem. Na szczęście nikt za burtę nie wypadł.
ZOBACZ TAKŻE: Co za wpadka! Robert Lewandowski... Portugalczykiem?
Wygrana na inaugurację Ligi Konferencji z Realem Betis 1:0 i "mocna" druga połowa w Białymstoku na pewno w tym pomogła. Pokazała bowiem między innymi to, że Goncalo Feio wiedział, jak poprawić to, co przestało funkcjonować i we właściwym momencie zareagował. Sporo dała zmiana ustawienia zespołu na grę na czwórkę w obronie (Halo? Selekcjonerze? Co Ty na to?) i ustabilizowanie wyjściowego składu (trzy razy z rzędu Legia zaczynała taką samą jedenastką). Do tego właściwym posunięciem okazało się zaufanie oddane w ręce i nogi Radovana Pankova ze Stevem Kapuadim (z tyłu), cierpliwość nagrodzona liczbami wobec Kacpra Chodyny (na prawym skrzydle), a także wprowadzenie znów na wysoki poziom Pawła Wszołka – tyle, że już nie jako wahadłowego, lecz prawego defensora. Były reprezentacyjny skrzydłowy gra z wielką odpowiedzialnością i inteligencją w defensywie, przy czym jego walory wolicjonalno-ofensywne nic przez to nie straciły i pozostały na tych samych, wysokich parametrach.
Legia nabrała więc właściwego "sznytu", ale pamiętając, że po wrześniowej przerwie na mecze narodowych reprezentacji drużyna wpadła w swój najgłębszy dołek pod wodzą portugalskiego szkoleniowca, piątkowy mecz z Lechią był kolejną okazją do zakrzyknięcia: "sprawdzam!". I tak będzie pewnie do końca roku, niemal przed każdym ligowym spotkaniem. Ligowym, nie europejskim, bo czekające warszawian spotkania z GKS-em Katowice, Widzewem Łódź a w szczególności Lechem w Poznaniu czy Cracovią u siebie, jawią się jako bardziej istotne niż międzynarodowe konfrontacje z Backą Topolą w Serbii i Dynamem Mińsk przed własną publicznością. Tu Legia po tym, co pokazała z Betisem, powinna czuć się pewna i bezpieczna. Języczkiem u wagi będzie też Puchar Polski z Miedzią w Legnicy – wiadomo jaki wpływ na przyszłość Kosty Runjaica miała ubiegłoroczna porażka w PP w Kielcach. Feio musi więc trzymać się stabilnie na trzech weselach, ale w szczególności na tych, które mają miejsce na krajowych "parkietach".
Wczorajsza wygrana w Gdańsku odniesiona została w okolicznościach, jakie znów mogą dać satysfakcję sztabowi Portugalczyka. Zarządzanie zespołem trafne w kilku aspektach. W postaci zapewnienia odpoczynku kapitanowi młodzieżówki Kacprowi Tobiaszowi i danie minut Gabrielowi Kobylakowi, który znów stanął na wysokości zadania to logiczna decyzja. Podobnie jak w objętości 45 i 75 minut przebywania na boisku kadrowiczów Michała Probierza Maxi'emu Oyedele i Bartoszowi Kapustce (reprezentacyjna forma!), którzy będą bardzo potrzebni w najbliższych tygodniach. Ich siłami też trzeba umiejętnie szafować. Kolejne skuteczne wejście Rafała Augustyniaka na pozycję defensywnego pomocnika – z udziałem przy golu Chodyny, który w drugim z rzędu meczu zalicza punkt w klasyfikacji kanadyjskiej, po tym, jak wypracował remis z Jagiellonią – to następny taktyczny manewr, który się sprawdza. O Wszołku było już wyżej. Ruben Vinagre, którego chwaliliśmy dotychczas za grę do przodu, tym razem świetnie wywiązał się z defensywnych zadań. Asystę na swym koncie zapisał też Marc Gual, który, choć na niewątpliwie mógłby być skuteczniejszy, niedawno trafił też przecież w Białymstoku. Kolejny plus. Legia w końcu nie jest uzależniona jedynie od bramek swoich środkowych obrońców po stałych fragmentach. Choć czkawka po odejściu Blaża Kramera niestety może jeszcze jesienią się Legii odbijać.
W stolicy więc – na razie - "wszystko gra", choć sytuacja w tabeli jak wiemy, zależy nie tylko od własnego punktowania. Jak zawsze w tym miejscu sytuacja jest – i będzie - rozwojowa i dynamiczna. Na szczęście Goncalo Feio skoncentrował się w całości nad tym, co wychodzi mu zdecydowanie najlepiej. Nie walką z otaczającym go światem, lecz umiejętnością przestawienia zespołu na tryby, które dają w Warszawie nadzieję. Zarówno jemu, jak i ludziom, którzy powierzyli mu prowadzenie tego niełatwego w utrzymaniu w rękach piłkarskiego urządzenia.
Przejdź na Polsatsport.pl