GP Chin: Popis starej gwardii

Tomasz LorekMoto
GP Chin: Popis starej gwardii
fot. materiały prasowe
GP Chin: Popis starej gwardii

Piąta runda motorowodnych MŚ w Zhengzhou oddzieliła chłopców od mężczyzn. Stare wyścigowe wygi dały pokaz wyjątkowych umiejętności, odwagi, szaleństwa i rezolutnej jazdy przy ekstremalnie wiejącym wietrze. Bartłomiej Marszałek zagrał va banque, omal nie wykręcił backflipa na sztucznym jeziorze w prowincji Henan. Dobór śruby napędowej był popisem inteligencji polskiego kierowcy Orlen Teamu.

Nadciąga wczesny wieczór w Kantonie. Lotnisko w Guangzhou pustoszeje. Młody chłopak z ciut młodszą dziewczyną wykorzystuje nadmiar przestrzeni przy gate 21 i gra partyjkę w badmintona. Obiło mu się o uszy, że niedawno w Szanghaju odbył się wyścig MŚ F1H2O, bo widział migawki w chińskiej telewizji ze zmagań nad rzeką Huangpu.

 

Sympatyczny młody człowiek grający w badmintona na lotnisku w Guangzhou nie wiedział, że po 15 latach znakomitej pracy w roli dyrektora wyścigu pożegnano się z Portugalczykiem Luisem Miguelem Ribeiro. Wystarczy, że wsłuchasz się uważnie w konwersacje mechaników na polu pełnym kapusty w Zhengzhou i już wiesz, że pieniądze odgrywają niepoślednią rolę. Ribeiro obarczono winą za to, że skrócił wyścig z zaplanowanych 32 okrążeń do 11.

 

Dlaczego tak uczynił doświadczony Portugalczyk? Bo rozumie duszę sportowców i nie chciał narażać motorowodniaków na poważny dzwon. A przy deszczu i wietrze runda w Szanghaju nie miała najmniejszego sensu. Ribeiro rozumie, że Chińczycy zapłacili parę zacnych dukatów, żeby obejrzeć w akcji artystów F1H2O, ale bezpieczeństwo sportowców powinno być nadrzędną wartością. Pomógł kierowcom, a sam stracił pracę. W Zhengzhou nad sztucznym jeziorem też wichura szalała. Ba, w dniu zawodów wiatr był tak porywisty, że zmiótł namioty, w których pracują radiomani.

 

I Matka Natura tak ułożyła padok, że na monitor należący do Teamu Vietnam zerkali radiomani z Teamu Sharjah. Wyglądało to jakby las pełen liści nie uporał się z kwaśnymi deszczami i zamiast bujnej zieleni wyrosło morze kikutów, ale radzić sobie trzeba w każdych warunkach jak mawia czterokrotny mistrz świata F1H2O – Amerykanin Scott Gillman. No ba, ale Scott za młodu fruwał na crossówce na hopach, więc zna smak i zapach błota pod kołami, a młodzież niekoniecznie tego ducha czuje. Choć muszę przyznać, że byłem pełen uznania dla Estończyka Stefana Aranda, który rozbił bolid podczas piątkowego sprintu w Zhengzhou i nie bacząc na przeszywający ziąb oglądał cały wyścig w krótkich spodenkach. Brrr…

 

A wracając do Luisa Miguela Ribeiro… Teraz włoscy promotorzy przekazali pałeczkę dyrektora wyścigu niejakiemu Marco, który kłania się nisko w pas, nie posiada własnego zdania, więc łatwo nim sterować. A biznes nadal się kręci… Jak śpiewał Marek Piekarczyk, wokalista legendarnej rockowej kapeli TSA: „kroczy świat, dokąd nie wie, głuchy już na twój krzyk” w kultowym numerze „Heavy metal world”…

 

Pościgamy się w Chinach o brzasku czy nie?

 

Włosi mają dalekosiężne plany dotyczące kalendarza startów w sezonie 2025. Podczas odprawy z kierowcami padła nieśmiała deklaracja, że należy rozbudować stan posiadania i zafundować sobie kolejną łódkę, gdyż całkiem możliwa jest runda w Miami. Na Florydę każdy chciałby pojechać, ale nie do końca wiadomo czy ten pomysł wypali, bo miał być wyścig o GP Australii (Perth) czy GP Indii (Waranasi) i słuch o tych zawodach zaginął… Miała być runda w Albanii nad jeziorem Ohrydzkim i to w porze Wimbledonu, lecz zniknęła niepostrzeżenie z kalendarza. Kierowcy doceniają trudną pracę włoskich promotorów, lecz preferują stąpać twardo po ziemi, bo planowanie podróży jest dość trudną operacją.

 

Dość powiedzieć, że koszt wysłania bolida w kontenerze z Sardynii (Olbia) do Chin (Szanghaj) oscylował się w granicach 23 tysięcy euro. Niemało, a pamiętajmy, że należy jeszcze opłacić przeloty mechaników, ich zakwaterowanie, coś na zęba przyjąć, a nikt nie ma świnki skarbonki bez dna… Dlatego kiedy na padoku w Zhengzhou gruchnęła wieść, że ze względu na nieludzko silne podmuchy wiatru wyścig można przełożyć z soboty (godzina 15.50) na niedzielny poranek (7.30), zespoły zaczęły się głowić co zrobić z samolotami. Przebukowanie oznacza wzrost kosztów…

 

Na całe szczęście, pomimo ekstremalnych warunków, wyścig rozegrano w pierwotnym terminie. Bartek Marszałek wysłuchał spostrzeżeń dwukrotnego mistrza świata F1H2O, Szweda Jonasa Anderssona i aż oko rozbłysło Polakowi, który przeczuwał, że w arcytrudnych warunkach kolosalną rolę odegra doświadczenie. A jak mawia były szef Bartka – Scott Gillman: „you can’t buy an experience”.

 

Anderssonowi też uśmiechała się myśl, aby nie przekładać wyścigu, bo przemówi ogień prawdziwych mężczyzn. Jakaż piękna to była scena, gdy po piątkowym sprincie, w którym Jonas nie miał sobie równych, jego małżonka, a zarazem radioman – Jane Persson zboczyła z rowerowej ścieżki i podjechała do mechaników Victory Team, aby „przedmuchać płuca”. Dwa szybkie machy wykonała Jane, energia wróciła i pomknęła w stronę namiotu, aby jak najlepiej przygotować męża do walki o tytuł. Andersson wygrał po raz piętnasty w karierze, a co ważniejsze, doczekał się potknięcia dotychczasowego lidera – Kanadyjczyka Rusty’ego Wyatta. Wyatt wypadł poza czołową 10 w Zhengzhou, a to oznaczało brak punktów dla kierowcy Sharjah Team. Jonas zatarł ręce i z uśmiechem na ustach przyjął do wiadomości, że wyprzedził Wyatta w klasyfikacji generalnej o 3 punkty. W grudniu w Szardży rozgorzeje walka na noże, bo cóż znaczą 3 oczka w kontekście możliwych 30 punktów do zdobycia (10 za sprint i 20 za wyścig)?

 

Polski kierowca nie krył, że cieszył się z faktu, że nie przełożono wyścigu na niedzielny poranek. To oznaczałoby pobudkę około 5 rano w eleganckim hotelu Noble. Oczy na zapałki, walka o rozbudzenie organizmu… A tak, Polak znakomicie zareagował po restarcie i zaatakował rywali. Czwarte miejsce jest znakomitym wynikiem. To utwierdza w przekonaniu, że Bartek Marszałek jest wojownikiem z krwi i kości, który nie boi się wyzwań. 7 oczek za sprint i 9 za wyścig. Brązowy medal wciąż jest realny. Mechanicy Stromoy Racing podejrzewali, że Polakowi brakowało paliwa w końcówce drugiej części kwalifikacji… A stary lis Bartek wiedział, że ewentualny szturm dałby mu co najwyżej jedno oczko wyżej.

 

Czy warto ryzykować zatarcie silnika, jego wymianę i marsz na koniec stawki? Naturalnie, że nie. Marszałek wybrał mądrą strategię, aby nie piłować jednostki napędowej. Założył ekstrawaganckie śmigło na wyścig, zmienił pozostałe parametry łodzi i zajął czwarte miejsce. Dwaj rywale: Erik Stark i Stefan Arand stracili sporo punktów. Estończyk stracił kontrolę nad bolidem, uszkodził łódź, a na podbródek założono mu spory opatrunek. Tata Stefana ma z czego wysupłać grosz na kolejną łódkę (koszt nowej łodzi wynosi około 1 miliona złotych). A Arand junior ładnie zachował się podchodząc do wyłowionego przez nurków Osprey Rescue Team Szweda Erika Starka podnosząc na duchu 37-letniego kierowcę ze Sztokholmu. Równie pięknie zachował się serbski mechanik Bartka Marszałka – Robertino Milinković…

 

Empatia po serbsku

 

Dochodziła godzina 15, gdy kierowca Orlen Teamu udał się wraz z kwartetem mechaników w okolice pomostu. Bartek zaczął odczuwać chłód. Pogoda w Zhenzghou zmieniała się błyskawicznie. W czwartek strugi deszczu nawiedziły padok. W piątek świeciło słońce i było ciut powyżej 20 stopni Celsjusza. W sobotę wiało jakbyśmy stali pod ścianą Matterhornu w szwajcarskim kurorcie Zermatt.

 

Robertino Milinković, który ma serce większe niż Belgrad, ruszył po bluzę do teamowego namiotu. Przyniósł bluzę, ale nie pasowała na Bartka. Nałożył ją Australijczyk Adam Breen, który po raz pierwszy pracował dla Polaka. Podmuchy wiatru coraz silniejsze, a bluzy mieli na sobie jedynie: Rastko Kokotović, Paul Kirkby i Adam Breen. Wymowny grymas zagościł na twarzy Polaka. Robertino ponownie ruszył w stronę namiotu i w gąszczu narzędzi, nabojów do ekspresu do kawy i krzeseł, wygrzebał jeszcze jedną bluzę. Tym razem pasowała na Bartka.

 

Adam Breen wciąż ściga się na australijskich akwenach. Jako najmłodszy stażem nie ruszył w stronę namiotu, aby okryć swojego szefa pledem, bluzą, czymkolwiek. Uczynił to Serb, a Polak skwitował całą akcję lakonicznie: „Robby to dobry człowiek”. Żywiołowy, pełen emocji Milinković przechowuje w sobie ocean empatii. Klasa.

 

Jonas Andersson wygrał pierwszy sprint wyprzedzając Finów: Sami Selio i Filipa Romsa. 10 punktów wpadło do skarbonki Szweda. Z kolei Kanadyjczyk Rusty Wyatt dorzucił 9 oczek za sprint, gdyż uznał wyższość doświadczonego 44-letniego Francuza Petera Morin.

 

W trakcie sobotniego wyścigu Bartek Marszałek wykręcił najszybsze okrążenie, co ilustruje klasę Polaka, który w trudnych warunkach idealnie ułożył proporcje pomiędzy odważną jazdą a racjonalnym podejściem do groźnego akwenu. Bartek wie na czym polega właściwa strategia, ale podczas kwalifikacji byli tacy, którzy zaatakowali Robertino Milinkovicia.

 

Wedle radiomanów Ahmada Al Fahima i Erika Starka, Bartek zajeżdżał drogę kierowcom Victory Team. Wrażliwy Robertino Milinković przejął się całą sytuacją. Polak sensownie argumentował przez radio: Robby, skoro sędziowie nie zgłaszają, że choćby minimalnie przekroczyłem przepisy, to pozostań asertywny. A lament czy pretensje ze strony Arabów, nie robi na mnie wrażenia, bo mi niejednokrotnie chcieli pokazać miejsce w szeregu, a ja nie skamlałem.

 

Brawo. Nie ma miejsca na szloch i płacz. Warto, aby radiomani Victory Team z wyczuciem informowali swoich kierowców kiedy jest w miarę czysta (czytaj niezatłoczona) pętla. Sztuką jest wiedzieć kiedy wyjechać na tor, aby wykonać jedno szybkie kółko w kwalifikacjach. To wymaga znakomitej koordynacji i plastycznej wyobraźni. Wyatt, Morin czy Andersson nie jeżdżą jak opętani w kwalifikacjach, tylko czekają na: a) sprzyjające warunki pogodowe, b) pusty, w miarę czysty, wolny od innych kierowców akwen.

 

W Q1 Ahmad Al Fahim pokonał najwięcej bo aż 23 okrążenia. Nie w ilości, a w jakości rzecz. Peter Morin wykręcił znakomity czas, a wykonał zaledwie jedną pętlę i zajął drugą pozycję w pierwszej części czasówki. Thani Al Qamzi wygrał Q1 przejeżdżając zaledwie 6 okrążeń! Thani to normalny gość. „Bardzo chciałbym, aby powróciły europejskie rundy w MŚ F1H2O. Marzy mi się, żeby choć jedna runda odbyła się w ojczyźnie Bartka Marszałka – Polsce. Jestem pewien, że na Mazurach wyścig obejrzałoby wielu pasjonatów sportów motorowodnych”.

 

Rusty Wyatt w pierwszej części czasówki bardzo krótko przebywał na akwenie, bo przemierzył tylko 4 kółka. To wystarczyło, aby zająć trzecie miejsce. W sporcie warto umiejętnie zarządzać energią. Każdy wie ile potrzebuje jego bolid, aby nie przedobrzyć i nie zatrzeć silnika. Dla przykładu: Jonas Andersson pokonał w Q1 tylko 5 kółek, a zajął czwarte miejsce. Spokój 50-letniego Anderssona jest niesamowity. Doświadczenie na wagę złota. 

 

W Q2 Ahmad Al Fahim, 44-letni kierowca Victory Team zafundował swojej łodzi aż 12 okrążeń, lecz nie przełożyło się to na wynik, bo zajmując 11 miejsce, nie awansował do Q3. Bartek Marszałek jechał rozsądnie, karmił silnik małymi łyżeczkami i po 14 okrążeniach uplasował się na siódmym miejscu. Zero lamentu, duża dawka spokoju. Po kraksie Stefana Aranda na akwenie podczas sprintu, Polak zyskał jedną pozycję i do wyścigu przystąpił z szóstej pozycji.

 

W wyścigach trzeba być przebiegłym i sprytnym. Uformować właściwe proporcje pomiędzy szaleństwem, odwagą a racjonalną porcją adrenaliny. Warto imponować cierpliwością zbliżoną do tej jaką stosuje się podczas gotowania rosołu.

 

Gdy wieczorem ulice Zhengzhou przykryte są kołdrą ciemności, prawie nie słychać szelestu 10-milionowego miasta. Chińczycy tańczą na skwerach w dużych grupach. Przepływ energii jest zaraźliwy. Wolontariusze i wolontariuszki podczas weekendowego wyścigu ujmują serdecznością. Concierge w hotelu wysuwa język niczym jaszczurka i uśmiecha się od ucha do ucha widząc krótki film z kwalifikacji F1H2O.

 

„Proszę wziąć parasole, gdyż na padoku mogą się przydać. W Zhengzhou dominują elektryczne pojazdy na ulicach, lecz z pogodą nigdy nie wiadomo. Wiatr, deszcz i słońce lubią ze sobą tańczyć. Tak jak my, zwykli mieszkańcy znad Żółtej Rzeki” – rzekł concierge, dygnął zamaszyście i życzył nam, europejskim przybyszom, aby w Szardży Bartek Marszałek ponownie stanął na podium… A zatem, do 6 grudnia. W dniu Świętego Mikołaja silniki zagrają etiudę w lagunie Khalid w Zjednoczonych Emiratach Arabskich…

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie