Po gali UFC 308 słów kilka, czyli o charakterze, którego nie można kupić...
Bez cienia wątpliwości trudno wraca się po porażkach, ale nie bez powodu mówi się, że to one najlepiej kształtują człowieka. Mateusz Rębecki do swojego pojedynku na gali UFC 308 w Abu Zabi przystąpił po pierwszej przegranej od niemal dekady, która przerwała serię szesnastu kolejno wygranych pojedynków. „Mam jakieś swoje demony, odczuwam presję..”. To słowa Mateusza, które wypowiedział podczas wywiadu dla Polsatu Sport przed kilkoma dniami.
Dziś, dzień po najlepszej zdaniem wielu gali UFC w tym roku wiemy, że Mateusz przezwyciężył wszystko to, co mogło być przeszkodą w osiągnięciu kolejnego sukcesu.
ZOBACZ TAKŻE: Wielkie zwycięstwo to nie wszystko, UFC nagle ogłosiło ws. Polaka. "W końcu"
Mateusz Rębecki (MMA 20-2, UFC 4-1) zadebiutował w UFC w styczniu ubiegłego roku, kontrakt z organizacją podpisując dzięki wygranej w programie Dana White’s Contender Series. Były mistrz organizacji Fight Exclusive Night pierwsze trzy pojedynki wygrał w spektakularnym stylu. Zdominował na pełnym dystansie Nicka Fiore, znokautował Loika Radzhabova i poddał Roosevelta Robertsa. Jasnym było, że czas na jeszcze większe wyzwania i jeszcze większe nazwiska.
Takim bez wątpienia był Brazylijczyk - Diego Ferreira. Weteran UFC, który w największej organizacji na świecie miał na koncie 14 pojedynków, miał być dla Mateusza Rębeckiego trampoliną do jeszcze większych walk. Majowy pojedynek jednak od początku nie układał się po myśli „Chińczyka” i to Ferreira finalnie dopisał do swojego rekordu dziewiętnaste zwycięstwo, kończąc Polaka ciosami na 9 sekund przed końcem pojedynku. Rębecki zaś, musiał znów – po 10 latach – oswoić się, przynajmniej na chwilę, z uczuciem przegranej.
Wnioski? Tych było wiele. Zbyt nerwowo, za bardzo chciał. Za mocno ruszył od pierwszych sekund. Wiele miało się zmienić. Mateusz postanowił nadal po prostu „robić swoje” i czekać na wiadomość od organizacji zza oceanu. Ta przyszła po około 3 miesiącach. UFC w kolejnym boju postawiło na drodze Polaka niepokonanego w UFC Myktybeka Orolbaia.
Zadanie na pewno nie łatwe, stąd Mateusz Rębecki od początku nie był faworytem tego starcia. Nie miał jednak z tym problemu. Uznał, że nawet lepiej, bo dawno nie był underdogiem i ta pozycja mu wręcz odpowiada.
Wczoraj, po setkach analiz, typowań i rozmów na temat tego zestawienia, przyszedł czas na weryfikację. Weryfikację, która dla Mateusza Rębeckiego okazała się jedną z lepszych, jakie mógł sobie przed tym starciem zwizualizować.
Pierwsza runda bez cienia wątpliwości należała do Rębeckiego, który trafiał częściej i zdecydowanie mocniej, stąd po jednym z obszernych, lewych sierpowych, prawe oko Kirgiza praktycznie się zamknęło. Do klatki wszedł lekarz, który za pomocą niezbyt zaawansowanego i zdaniem wielu źle przeprowadzonego badania sprawdził, czy Orolbai widzi na prawe oko. Pojedynek mógł być jednak kontynuowany. Podrażniony w drugiej odsłonie Orolbai, który po zderzeniu głowami rozciął skórę nad prawym okiem Rębeckiego, mógł zapisać drugą rundę na swoją korzyść. Było więc jasne, że kto wygra trzecią rundę, ten wygra cały pojedynek.
60-sekundowa przerwa przed ostatnią odsłoną przejdzie do historii polskiego MMA. Trenerzy Piotr Bagiński i Karol Chabros zabiegali o konsekwencję. Przekazali swojemu podopiecznemu wskazówki na ostatnie pięć minut walki, a przed opuszczeniem klatki padło głośne „Charakter Mati” z ust trenera Bagińskiego. Słowo klucz tego trudnego dla obu zawodników pojedynku. Rębecki w trzeciej rundzie nie tylko pokazał charakter. Polak jednym z mocnych ciosów posłał Orolbaia na deski i był naprawdę bliski skończenia walki przed czasem. Finalnie jednak wybrzmiał gong kończący ten pojedynek i o jego wyniku musieli zdecydować sędziowie punktowi. Dwóch nie miało wątpliwości – pierwsza i trzecia runda została przez nich zapisana na konto Polaka, drugą przyznali Orolbaiowi. Trzeci z sędziów dwie rundy zapisał na konto Kirgiza, ale.. pozostawię to bez komentarza. Do „błędów” sędziów punktowych, szczególnie na galach organizowanych na wschodzie, zdążyliśmy się już przyzwyczaić.
Najważniejsze zwycięstwo Mateusza Rębeckiego w jego ponad dziesięcioletniej, zawodowej karierze stało się faktem. Pojedynek od razu okrzyknięto walką wieczoru, a nie mam wątpliwości, że starcie może kandydować do miana walki roku organizacji UFC. O pojedynku w samych superlatywach wypowiadali się czołowi zawodnicy UFC, między innymi Islam Machaczew, Belal Muhammad czy Aljamain Sterling. Rębecki tym zwycięstwem zyskał więcej, niż tylko kolejny „zielony kwadracik” na stronach ukazujących rekordy zawodników. Rębecki zyskał szacunek, a jego nazwisko zapisało się w świadomości fanów i zawodników na całym świecie.
Kilka godzin po gali organizacja UFC ogłosiła, że Mateusz i Orolbai zostają nagrodzeni bonusem w wysokości 50 tysięcy dolarów za walkę wieczoru wydarzenia w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Jak zareagował sam zainteresowany? Polak na swoich mediach społecznościowych napisał „Mamy to! W końcu zostałem dostrzeżony. Teraz już będzie z górki.”
Szczerze? Nie mam wątpliwości, że Mateusz ma rację. Siła charakteru, zwycięstwo i sposób, w jaki po nie sięgnął sprawiły, że Polak może rozpocząć pisanie nowego rozdziału w swojej książce pod tytułem „UFC”. Rozdział ten powinien nosić tytuł: Charakter, którego nie można kupić.
Przejdź na Polsatsport.pl