Franz Smuda po raz ostatni odebrał telefon. "Słuchaj, jest naprawdę źle"

Franz Smuda po raz ostatni odebrał telefon. "Słuchaj, jest naprawdę źle"
Cyfrasport
Franciszek Smuda i Orest Lenczyk - dwóch wielkich trenerów, którzy odeszli w 2024 r.

W odstępie dwóch miesięcy tego roku pożegnaliśmy dwóch wyśmienitych trenerów piłkarskich. 11 czerwca odszedł Orest Lenczyk, a 18 sierpnia - selekcjoner Franciszek Smuda. Obu połączył nie tylko Kraków, ale też Wisła, w której święcili triumfy, choć Lenczyk potrafił triumfował w derbach również jako trener Cracovii. Dla Polsatu Sport, nieodżałowanych nestorów, wspomina ich dobry znajomy Zdzisław Kapka, srebrny medalista MŚ 1974, król strzelców z 1975 r., dyrektor Wieczystej Kraków.

Michał Białoński, Polsat Sport: Nie licząc rodziny, był pan najbliższym przyjacielem Franciszka Smudy. Pozostawaliście w kontakcie niemal do samego końca. Podczas uroczystości pogrzebowych nie był pan w stanie wspominać trenera, sprawa była zbyt świeża. Ale zgodził się pan opowiedzieć o nim teraz, w przeddzień święta Wszystkich Świętych. Jak pan zapamięta wielkiego Franza?

 

Zdzisław Kapka, srebrny medalista MŚ 1974 r., król strzelców Ekstraklasy 1975 r.: Życie jest takie, że do wszystkiego, do każdej straty się trzeba przyzwyczaić. Na pewno brakuje mi Franka. Jego humoru, spotkań z nim, które mieliśmy dość często. Niestety, odszedł. Przegrał ten jeden, najważniejszy mecz, jaki toczył w walce z chorobą. Musimy sobie z tym poradzić. Trzeba dalej działać.

 

ZOBACZ TAKŻE: To był transfer stulecia Wisły! Franz Smuda zadzwonił do Cupiała. Prezes omal nie spadł z krzesła!

 

Kiedy zaczęła się wasza znajomość?

 

Znaliśmy się od lat 70., jeszcze jako czynni zawodnicy, choć wtedy nie byliśmy jeszcze ze sobą tak blisko jak później. Tak naprawdę zbliżyliśmy się, gdy w 1998 r. po raz pierwszy trenował Wisłę. I od tego czasu byliśmy w bliskim kontakcie do samego końca.

 

Na czym polegała tajemnica sukcesu trenera Smudy w sezonie 1998/1999, gdy sięgnął po mistrzostwo Polski z największą, bo siedemnastopunktową przewagą nad Widzewem i Legią?

 

Widzew już się wtedy za bardzo nie liczył, to już nie był ten zespół, który wcześniej podbijał ligę. Odpowiedź na pytanie jest prosta. Franek bardzo dobrze przygotowywał drużynę. Przygotowanie fizyczne to była jedna ważna rzecz, a druga – trener Smuda był uczulony na dobrą technikę u zawodników. Przykładał dużą wagę do gry w defensywie, a zawodnikom grającym w ofensywie pozostawiał bardzo dużo swobody. Można powiedzieć, że nie przeszkadzał im. Pozwalał, żeby zaprezentowali to, co potrafią. I słusznie, bo z przodu nie można zakładać żadnego rygoru. Przecież trener nie powie zawodnikowi, w którym momencie ma dryblować, kiedy strzelić, a kiedy podać. Dlatego Franek z przodu zostawiał drużynie swobodę, a w tyłach był bardzo konkretny w wymaganiach, że tak to ujmę.

 

Jako przedstawiciel niemieckiej szkoły hołdował też kultowi pracy. Podczas zimowych przygotowań wióra leciały i choć czasem piłkarze narzekali, to efekty były. Potrafili zabiegać rywali w końcówkach meczów.

 

Nie wiem, czy to była szkoła niemiecka. Dla mnie to była szkoła Franza Smudy, który wiedział, co chce osiągnąć i wiedział też, jaka jest droga do celu. Dlatego wymagał od zawodników sporych nakładów pracy. Jedna rzecz to wymagać, a druga, to egzekwować. Franz potrafił przekonać zawodnika do ciężkiej pracy, a to dawało efekt.

 

Trener Smuda słynął też z pogody ducha, żartów, którymi potrafił bawić podczas konferencji prasowych. Cenił pan tę cechę Smudy, który na ogół szedł przez życie i pokonywał przeszkody z uśmiechem na twarzy?

 

Franek miał różne oblicza. Często był bardzo wesoły, ale bywał też ciężki we współżyciu, ale zawsze się dogadywaliśmy. W momencie, gdy była praca, zbliżał się mecz, to – jak to się mówi – bez kija nie podchodź. Ale gdy już ochłonął po meczu, był całkiem innym człowiekiem, jakby się miało do czynienia z dwoma różnymi osobami.

 

Co powodowało, że pan i ówczesny właściciel Wisły Bogusław Cupiał aż trzykrotnie sięgaliście po Franza Smudę? Działo się to niemal w każdym kryzysie zespołu, także tym finansowym, jaki dotknął Tele-Fonikę w latach 2014-2015. Mimo zaległości finansowych wobec piłkarzy, Smuda sprawnie kierował szatnią, w pewnym momencie Wisła była wiceliderem.

 

Odpowiedź jest prosta: Franek potrafił w krótkim czasie wycisnąć z drużyny wszystko, co najlepsze. On się nie przejmował tym, że być może ma w danym momencie słabszy materiał ludzki w szatni. Tylko robił swoje, przygotowywał dobrze zespół i jeśli nie samymi umiejętnościami piłkarzy, to zaangażowaniem, walką potrafił osiągnąć cel.

Zdzisław Kapka o ostatniej rozmowie z Franciszkiem Smudą

Na koniec połączyła was także Wieczysta Kraków. To za jego kadencji trenerskiej zaczął pan pracę dyrektora sportowego. Czy już wtedy trener Smuda zmagał się z chorobą?

 

Na początku jeszcze nie wiedział o tym, że jest chory. Dopiero po naszym awansie do III ligi dowiedział się, że coś złego się dzieje w organizmie. Później to już poszło szybko. Białaczka to taka choroba, która bardzo szybko może zniszczyć człowieka.

 

Trenera Smudy nie uratowały nawet dwa przeszczepy szpiku kości, którego dawcą był młodszy brat Jan. Nie licząc rodziny, jako ostatni rozmawiał pan z Franciszkiem Smudą. Na dwa tygodnie przed jego zgonem. Jak pan ocenia jego walkę o przetrwanie? Gdy ja z nim rozmawiałem w czerwcu, widać było nietuzinkową chęć przetrwania.

 

To był cały Franek. On zawsze ambitnie szedł do przodu. Wierzył, że wszystko mu się uda i w tym wypadku też walczył do końca. Ja myślę, że tak naprawdę poddał się dopiero na jakieś dwa tygodnie przed odejściem. Powiedział mi przez telefon: "Słuchaj, jest naprawdę źle". I to były ostatnie słowa, jakie od niego usłyszałem.

Zdzisław Kapka wspomina Oresta Lenczyka

Ostatnie publiczne pojawienie się trenera Smudy miało miejsce podczas uroczystości pogrzebowych innego legendarnego trenera Oresta Lenczyka 15 czerwca. Mówił wtedy znajomym: "Ja będę następny". Trener Lenczyk doprowadził was, Wisłę Kraków, do mistrzostwa Polski w 1978 r. Jak pan wspomina wielkiego Oro Profesoro?

 

W porównaniu z Franzem, to były dwie różne szkoły trenerskie, dwa różne charaktery. Tak jak Franek wymagał od piłkarzy ciężkiej pracy, gonitwy itd., tak Orest był przeciwieństwem. Oczywiście, u niego zawodnicy też musieli swoje wybiegać, ale egzekwował to od nich w całkiem inny sposób niż Franek. Orest był także zdecydowanie innym człowiekiem. Nie był tak otwarty jak trener Smuda, był zamknięty w sobie, ale też osiągnął bardzo znaczące wyniki. Cieszę się, że miałem go na drodze, bo z nim zdobyłem mistrzostwo Polski. Mieliśmy też udane występy w europejskich pucharach. Gdy nas objął, zmienił sposób treningu. Złapaliśmy przy nim świeżość, trochę inaczej nas ustawił na boisku, a że mieliśmy w szatni naprawdę bardzo dobrych zawodników, to poszło nam jak z płatka.

 

Przejdź na Polsatsport.pl

PolsatSport.pl w wersji na telefony z systemem Android i iOS!

Najnowsze informacje i wiadomości na bieżąco, gdziekolwiek jesteś.

Przeczytaj koniecznie