Iwanow: Wymiana ciosów i knock-down. „Super Niedziela” pod dyktando Lecha
Po czternastu kolejkach PKO BP Ekstraklasy Legia Warszawa traci dziewięć punktów do Lecha Poznań. Być może nawet i dziesięć, skoro uległa przy Bułgarskiej 2:5, więc jeśli na koniec sezonu przy takim samym dorobku chce być wyżej od „Kolejorza”, będzie musiała wygrać u siebie co najmniej 3:0. Nie jest to co prawda nierealne, ale nikt o zdrowych zmysłach nie może też tego bez cienia wątpliwości zakładać.
Przypomina się jesień ubiegłego roku i dwunasta seria spotkań, gdy Legia też zaangażowana w Europę, wybrała się do ówczesnego lidera, z Wrocławia i przegrała ze Śląskiem 0:4. Wtedy też wielu ekspertów uznało, że tytuł ekipie Kosty Runjaica „odjechał”. Klub z Łazienkowskiej próbował jeszcze odrabiać straty, dokonał niespodziewanej zmiany na stanowisku szkoleniowca i mimo że cała „góra” traciła punkty, Legię zdołała dotrzeć do najniższego miejsca podium. I tak dopiero przed przedostatnią kolejką. Utrzymała je do końca. Dlatego gra dziś w europejskich pucharach.
ZOBACZ TAKŻE: Probierz podjął przełomową decyzję. Nowość na zgrupowaniu. Znamy powód
Podczas ekstraklasowej „Super Niedzieli” wszystko początkowo ułożyło się Legii idealnie. Inni kandydaci do mistrzostwa - Jagiellonia wraz z Rakowem – w bezpośredniej rywalizacji zyskali tylko po punkcie, więc w przypadku wygranej „Wojskowych” przy Bułgarskiej odrobiliby oni dystans nie tylko do Lecha. Nie byli jednak w stanie tego zrobić. Drugą połowę zdominowała drużyna mająca więcej sił, więcej energii, więcej możliwości na ławce rezerwowych. Legia miała prawo być zmęczona. I była. Przebiegła aż sześć kilometrów mniej od rywala.
Wymiana ciosów w pierwszej połowie była z obu stron imponująca. Potem nastąpił knock-down. Legia dwukrotnie odrobiła straty, lecz w drugiej połowie wyższa tego dnia jakość pomocników Lecha (Antoni Kozubal & Afonso Sousa versus Bartosz Kapustka & Rioya Morishita), jak i wpływ na grę zespołu napastnika (Mikael Ishak lepszy od Marka Guala) zadecydowały o sukcesie drużyna Nielsa Frederiksena.
Duńczyk miał sporo możliwości wśród zmienników i wprowadzał na plac gry byłą gwiazdę Cercle Brugge Dino Hoticia, napastnika młodzieżówki Filipa Szymczaka czy grającego przez sześć lat we Włoszech Filipa Jagiełłę. Goncalo Feio, obserwując to wszystko z wysokości trybun, mógł zrewanżować się Wojciechem Urbańskim, Jurgenem Celhaką, Mateuszem Szczepaniakiem i Tomasem Pekhartem. Przebieg meczu miał szansę zmienić jeszcze przy wyniku 2:2 Ruben Vinagre, ale spanikował. Najlepszy asystent ligi ostatnią bramkę zdobył jeszcze w Wolverhampton. Jak było to dawno niech świadczy fakt, że po „Wilkach” i przed Legią, Portugalczyk był jeszcze w sześciu innych zespołach.
W Poznaniu wreszcie prawdziwe powody do zadowolenia. Po klapsach z Resovią w Pucharze Polski i sensacyjnych wpadkach z Motorem i Puszczą, zobaczyliśmy zespół dojrzały, świadomy, bez słabych punktów, z pomysłem, kreatywnością i spokojem w najistotniejszych sytuacjach. Na wysokości zadania stanęli ci, którzy sporo kosztowali albo trzeba było dużo wyłożyć na wypłaty, żeby z ich usług korzystać. Poza wyżej już wspomnianymi zawodnikami klucze do tej efektownej wygranej trzymali też Ali Gholizadeh i Patrik Walemark. Zawodnicy absolutnie nie anonimowi także w Europie. Irańczyk ma ponad 120 meczów w ekstraklasie belgijskiej, Szwed 50 w holenderskiej Eredivisie. W piłkę więc grać na pewno potrafią. Jeżeli będą to udowadniać częściej i regularnie, nie tylko Legii, ale i Rakowowi wraz z Jagiellonią może być trudno dotrzymać „Kolejorzowi” kroku.
Ale spokojnie. Wiemy, jaka jest ta liga. I jednocześnie nie wiemy, komu i gdzie za chwilę powinie się noga. Lech pewnie wyczerpał już limit spotkań, po których musiał się wstydzić. Ale czy to gwarancja, że jakaś pułapka, za którymś rogiem, znów nie zostanie na niego zastawiona?