Adam Małysz dmuchał na zimne. Trener Thurnbichler musi gasić pożary
Wystarczyły pierwsze dwa konkursu nowego sezonu Pucharu Świata, by nasi skoczkowie przeżywali deja vu. Od razu muszą pokonywać kryzys, z którym zmagali się przez cały ubiegły sezon. Są zagubieni technicznie i szukają optymalnej pozycji zjazdowej. Czołówka odskoczyła im na kilka, a nawet kilkanaście metrów. Trwa sezon, w którym mówimy "sprawdzam" Thomasowi Thurnbichlerowi.
Adam Małysz czuł pismo nosem
"Kołacze mi w głowie jedno pytanie: czy cała nasza ekipa jest na równym poziomie wysokim, czy wręcz przeciwnie – niewysokim" – wbrew zapewnieniom trenera Thurnbichlera, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, prezes Polskiego Związku Narciarskiego Adam Małysz miał jednak wątpliwości, które wyraził w rozmowie z Polsatem Sport. Małysz miał rację, tonując optymizm. Pierwsze dwa konkursy w Lillehammer pokazały, że drgnęły skoki Pawła Wąska, który rok temu w Lilehhamer w pierwszym konkursie był 23., identycznie, jak teraz w niedzielę, ale w ubiegłym sezonie do drugiego w ogóle się nie zakwalifikował. Teraz, w sobotę, był 14.
W żółwim tempie, ale jednak do przodu, idzie też Aleksander Zniszczoł, który dwa razy zmieścił się w trzeciej dziesiątce (23. i 25. miejsce). Rok temu lider naszej ekipy pierwsze punkty w PŚ zdobył dopiero podczas Turnieju Czterech Skoczni, w Garmisch-Partenkirchen.
Dawid Kubacki zanotował lekki regres. Przed rokiem w Lillehammer był 22., teraz – 26. Solidarnie w jednym konkursie nie zapunktował w ogóle – za każdym razem był 33., przy czym rok temu nie punktował w sobotę, a teraz w niedzielę, czyli tendencja jest niekorzystna.
Kamil Stoch zmienił trenera, wracając do pracy z Michalem Doleżalem, ale jego forma na razie stoi w miejscu. Rok temu z Lillehammer przywiózł 28. i 37. miejsce, a teraz – 35. i 28. W wypadku naszego najbardziej utytułowanego skoczka świeci się jednak wyraźne światło w tunelu i nie oznacza ono nadjeżdżającego pociągu. Nie chodzi tylko o zdecydowanie lepszą kondycję mentalną, ale też o fakt, że po kontuzji więzadła w kolanie, która zabrała mu półtora miesiąca treningów, czas pracuje na jego korzyść.
Swej szansy nie wykorzystał Maciej Kot. Za każdym razem daleko mu było, by zakwalifikować się do "trzydziestki" (42. miejsce w sobotę i 43. – w niedzielę). Na jego miejsce do Kuusamo trener Thurnbichler ściąga Jakuba Wolnego.
Polscy skoczkowie u progu sezonu są zagubieni technicznie
Na domiar złego karuzela PŚ przenosi się teraz do Kuusamo, na skocznię Ruka, która Polakom wybitnie nie leży.
Thurnbichler od razu musi gasić kolejne pożary. Kombinowanie nad sylwetką dojazdową, by poprawić prędkość na progu. Dawid Kubacki próbował zwęzić ustawienie kolan, by osiągnąć efekt, ale nic z tego nie wyszło. Wąsek ma problemy z ułożeniem ciała po wyjściu z progu, brakuje mu symetrii. Kamil Stoch tradycyjnie już zmaga się z trafieniem w próg, często jego odbicia są spóźnione, a także z ułożeniem ciała do fazy lotu. Żaden z naszych zawodników nie ma komfortu wykonywania swojej pracy niemal automatycznie, a tylko wtedy, bez ciągłego kombinowania, przychodzą dobre efekty.
Przez cały ten galimatias w Pucharze Narodów jesteśmy bardziej w lidze ze Szwajcarią i Finlandią, które ze stratą 20 i 23 punktów naciskają na naszą szóstą pozycję, niż z Japonią, do której tracimy 37 "oczek" i Słowenią (strata 98 pkt). Norwegia, która przecież narzeka na lekki falstart, Niemcy, którzy są wiceliderami głównie dzięki weteranowi Paschke i oczywiście Austria to dla nas inny, niedostępny świat.
W sporej mierze pies jest pogrzebany w sylwetce dojazdowej, przez co prędkości na progu są zbyt niskie. Nasi najszybsi skoczkowie – Kubacki i Wąsek osiągnęli 92.2 km/h. Najlepsi w sobotę: Pius Paschke, Daniel Tschofenig i Maximilian Ortner przekraczali 93 km/h.
Argument mówiący o tym, że nasi skoczkowie są za starzy, również nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością. Obala go choćby Manuel Fettner, który podczas PŚ w Zakopanem, 17 stycznia, zanuci pod nosem: "Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień", a na progu potrafi się rozpędzić do 93 km/h. Na dodatek z Lillehammer przywiózł miejsca nieosiągalne dla Polaków: 12. w sobotę i 9. w niedzielę.
Rok temu udało się znaleźć kozła ofiarnego Marca Noelke
Trener Thomas Thurnbichler musi reagować szybko, tu i teraz, jeśli nie chcemy zadomowić się w przeciętności, która tylko pogłębi kryzys w oglądalności i zainteresowaniu skokami.
Rok temu, w ramach polowania na czarownice, udało się zrzucić winę za kryzys na asystenta Thurnbichlera – Marca Noelke, który miał odpowiadać za zajechanie fizyczne. To była oczywiście tania wymówka. Nie mogło być przecież tak, że główny trener odwrócił głowę i nie wiedział, że jego asystent za bardzo dokłada do pieca z obciążeniami treningowymi.
Na razie Thurnbichler nie może się zasłonić nawet za odmłodzeniem kadry, które nie doszło do skutku. W momencie, w którym my trzymamy mocno kciuki za eksplozję talentu 25-letniego Pawła Wąska, Austriacy obsadzają podium PŚ 22-letnimi Tschofenigiem i Ortnerem, Amerykanie wprowadzają do TOP 10 19-letniego Tate'a Frantza. W niedzielę wszystkich Polaków w pobitym polu zostawił 22-letni Francuz Valentin Foubert, który był 21. A u nas? 19-letni Klemens Joniak z LKS Poroniec został letnim mistrzem Polski, ale najpierw musi wykazać się punktowaniem w Pucharze Kontynentalnym, zanim zostanie zabrany na Puchar Świata.
Po zaledwie dwóch zawodach tracimy do Austriaków 619 pkt. Określenie tego mianem przepaść byłoby eufemizmem. Austria rządzi w świecie skoków i my mamy fachowca z tego kraju. Pytanie tylko, czy postawiliśmy na właściwego? Za kadencji innego Austriaka – Stefana Horngachera Polska dwukrotnie wygrywała Puchar Narodów (2017 i 2019 r.), a za kadencji Michala Doleżala była w nim druga (2021 r.), ulegając tylko Norwegii, a nie Austrii.
Przejdź na Polsatsport.pl