Polskie skoki mają nowego lidera. „On jest punktem odniesienia”
Puchar Świata w Lillehammer: Skrót sobotniego konkursu
Puchar Świata w Lillehammer: Skrót niedzielnego konkursu
Po inauguracji w Lillehammer prezes PZN Adam Małysz wzywa trenera Thomasa Thurnbichlera. Tomasz Kalemba, ekspert Interii mówi jednak, że tragedii nie ma. – Rok temu było źle, bo nasi spadali za progiem, jak worki z ziemniakami. Teraz potrzeba delikatnej korekty – zauważa.
Dariusz Ostafiński, Polsat Sport: Przed konkursem w Lillehammer rozmawiałem z Kazimierzem Długopolskim, więc cudów się nie spodziewałem. Chyba jednak jest bardzo źle, skoro prezes wezwał do siebie trenera?
Zobacz także: Małysz dmuchał na zimne. Trener Thurnbichler musi gasić pożary
Tomasz Kalemba, ekspert sportów zimowych w Interii: Na pewno jest lepiej niż rok temu o tej porze. Nie jest też jednak dobrze, skoro robi się 48 punktów w dwa dni, a za bardzo dobry wynik uważa się sto punktów. Tragedii nie było, ale… .
I co prezes Małysz może powiedzieć trenerowi Thurnbichlerowi?
Szczerze mówiąc, to nic wielkiego. Początek sezonu był wielką zagadką. Raz, że pozamykane treningi, co miało częściowo związek z kombinezonami, bo trzeba się było zastanowić, czy wybrać od razu cztery zamykając sobie drogę do zmian do Turnieju Czterech Skoczni. Dwa, że jednak większość treningów odbywała się na torach lodowych, a te w Lillehammer były inne. To mogło mieć znaczenie dla końcowym wyników, dlatego nie wyciągałbym daleko idących wniosków i nie dorabiałbym ideologii do spotkania prezesa z trenerem. Poczekałbym nawet nie do Ruki, ale do Wisły. Dopiero wtedy będziemy mieli prawdziwy obraz. Konkursy w Lillehammer i Ruce potrafią przekłamać, bo to specyficzne skocznie. W Lillehammer dobrze skakali ci, co zawsze.
Czyli mamy rezerwy?
Tak, mamy.
Gdzie?
W szukaniu prędkości w locie. To się wiąże z tym, że jest problem z pozycją dojazdową i z tym, żeby trafić w próg. Przy takich mankamentach ciężko potem złapać prędkość. Lot przypomina raczej walkę.
To znaczy, że trenowaliśmy źle, za mało?
To, co widzieliśmy w Lillehammer mogło mieć częściowo związek, z tym że trenowaliśmy na lodowych torach. Maciek Kot wziął nowe narty i lipa. Na dojeździe był wolniejszy od innych o 2 kilometry, a to się przekłada na skok o 10 metrów krótszy. Tego oczywiście nie rozwiążemy na szybko, bo w środę drużyna leci do Ruki. Jednak też ten problem nie jest tak ogromny, jak przed rokiem. Wtedy nasi wyglądali, jak worki ziemniaków spadające za progiem. Wtedy brakowało im 15, 20 metrów.
A teraz?
Teraz potrzeba delikatnej korekty. Odniosłem wrażenie, że jest problem z czuciem skoku. To polega na tym, że zawodnik po skoku musi dobrze opowiedzieć trenerowi, jak to widzi i co czuje, żeby ten mógł nanieść poprawki. Odniosłem wrażenie, że Thurnbichler był lekko zły na zawodników, że nie do końca opowiedzieli, jak naprawdę było. Nie przedstawili mu swoich skoków, jak należy. Niemniej to nie jest jakiś gigantyczny problem, tylko detal.
Jakieś plusy?
Paweł Wąsek mnie zaskoczył. Zwłaszcza w sobotę wypadł bardzo fajnie. A wiem, że miał jakiś problem z plecami, bo nawet na lotnisku zwracali mu uwagę, żeby nie dźwigał ciężkich toreb. W niedzielę już tak dobrze nie było, ale w sobotę naprawdę się spisał. No i drugi skok był na miarę pierwszej dziesiątki. To też ważne, bo rok temu dopiero w drugim periodzie udało się naszemu zawodnikowi oddać taki skok. I także dlatego mogę powiedzieć, że może źle to ogółem wygląda, ale dramatu nie ma.
Po Lillehammer mamy zamianę Kota na Wolnego. Czy można się spodziewać czegoś ekstra, skoro Wolny przegrał rywalizację o skład z Kotem?
Nie do końca przegrał. Tam zdania trenerów były podzielone, część chciała, żeby to Wolny leciał do Lillehammer. Zaskoczenie związane z tą zmianą jest tylko takie, że Kot w mixed-zonie mówił, że czekają go trzy weekendy ze skokami, a tymczasem został wycięty. A wracając do Wolnego, to Kuba jest lotnikiem. W Ruce są wiatry, tam można odlecieć 140-150 metrów. To chimeryczna skocznia. Wolny może się tam sprawdzić.
Powiedziałeś, że mamy rezerwy związane z szukaniem prędkości. A personalnie?
Ja cały czas myślę, że Piotrek Żyła wróci naładowany po indywidualnych treningach w Eisenerz. Zagadką jest dla mnie Kamil Stoch. W treningach skakał świetnie, ale przez kontuzję stracił sześć tygodni, a te dobre skoki oddawał przed. Te sześć tygodni, to sześć zgrupowań z 30-40 skokami, także jest co nadrabiać. Ja bym Kamila nie skreślał. Na tych młodych, jak Juroszek, będziemy musieli poczekać, bo oni ruszą, jak się zacznie Puchar Kontynentalny. Zasadniczo nie skreślałbym staruszków, ale liderami są teraz Wąsek i Zniszczoł. To widać choćby po liczbach. Paweł jest takim punktem odniesienia dla innych. Kto skoczy od niego lepiej, jest w stanie znaleźć się w dziesiątce. A jak ktoś gorzej, to albo ogon, albo nie łapie się w konkursie. Paweł jest równy i jak nie liczyć wyskoków, to jest takim zawodnikiem na miejsca 15-20.
Nie ma jednak kogoś takiego, jak kiedyś Małysz, czy Stoch w topowej formie. Wtedy moglibyśmy liczyć na coś więcej.
Nasze początki rzadko były dobre. Nawet, jak Stoch był w topowej formie, to zajęliśmy ostatnie miejsce w drużynówce i Kruczka chcieli zwalniać. A kilka miesięcy później Stoch został mistrzem. Dlatego, jak powiedziałem, nie wyciągajmy wniosków za szybko. To można było robić rok temu, jak nasi byli bez siły i bez chęci i wyglądali, jak juniorzy. Z tego, co mamy teraz, to na pewno coś będzie. A jak pójdzie ławą, to całe pokolenie nastolatków, to powinno być naprawdę ciekawie.
Przejdź na Polsatsport.pl